Ten sam zawodnik zrehabilitował się, jak się później okazało zwycięskim golem. W 70. minucie wykorzystał podanie Bartosza Ślusarskiego. W pucharowym spotkaniu po raz pierwszy w wyjściowej jedenastce znalazł się Adam Mójta, który trafił do Bełchatowa właśnie z Nowego Sącza. W ubiegłym sezonie był najlepszym strzelcem biało-czarnych.
[ad=rectangle]
- Cieszę się, że kibice mnie bardzo dobrze przyjęli i dziękuję im za to. Miło się tu grało i na pewno pozostał sentyment do tego klubu. Puchar Polski rządzi się swoimi prawami i zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie tu ciężko. Grałem w Sandecji 1,5 roku i wszyscy mówili, że Nowy Sącz jest gorącym terenem. Teraz odczułem to na własnej skórze. Sandecja dobrze zaprezentowała się na naszym tle. Przyjechaliśmy, jako lider ekstraklasy, ale jesteśmy przecież beniaminkiem. W każdym meczu gramy o zwycięstwo - powiedział lewy defensor.
Mójta miał ochotę na podejście do rzutu karnego po tym, jak Robert Cicman sfaulował Łukasza Wrońskiego. - Byliśmy wyznaczeni do jedenastek we trzech: Ja, Michał Mak i Bartosz Ślusarski. Maki wziął piłkę, powiedział że czuje się na siłach, ale niestety jego strzał obronił Radliński - wyjaśnił zawodnik, któremu noga nie drży gdy przychodzi uderzać z 11 metra. - Jestem pewien, że bym strzelił tego karnego. Na szczęście nie doprowadziliśmy do dogrywki. Teraz czeka nas ciężki mecz w Bielsku i na tym się skupiamy - stwierdził.
28-letni gracz Brunatnych dopiero przebija się do składu lidera ekstraklasy. Zagrał w trzech z czterech dotychczasowych ligowych spotkań, ale tylko ogony. Pierwszą prawdziwą szansę dostał dopiero w Pucharze Polski. - W lidze wchodziłem nie na swoją pozycję lewego obrońcy, ale trener chciał mi pokazać, że liczy się ze mną i jestem w tej drużynie nie bez powodu, a mój czas przyjdzie. Ciężko pracuję i cierpliwie czekam na swoją szansę - zapewnił Adam Mójta.