Artur Wiśniewski: Nie opłaca się być dziś trenerem

W Anglii czy we Francji szkoleniowców darzy się znacznie większym zaufaniem, niż w Polsce. Po kilku porażkach nawet najlepszy trener naszej ligi wkrótce może znaleźć się na bruku. To niezdrowe podejście, często kształtowane przez media, udziela się kibicom i prowadzi do tego, że wszelkie sukcesy, jakie odnoszą nasze zespoły, mają charakter incydentalny. Można powiedzieć, że sami przyczyniamy się do tego, że jest, jak jest.

W tym artykule dowiesz się o:

Najlepszym chyba przykładem dla powyższej tezy jest sytuacja wspomnianego Beenhakkera, który reprezentację narodową objął po znienawidzonym już do szpiku kości Pawle Janasie. Beenhakker miał dzięki swemu doświadczeniu w pracy trenerskiej (m.in. w tak wielkich klubach jak Real Madryt czy Ajax Amsterdam) stworzyć drużynę godną 40-milionowego kraju. Objął kadrę zbudowaną z wiekowych zawodników, często takich już z "trzydziestką" na karku. Co zrobił? Perswazją i autorytetem zmobilizował nawet przeciętnych jak na europejskie warunki grajków, którzy jak równi z równym potrafili stawić czoła reprezentacjom Belgii, Serbii, Czech, a zwłaszcza Portugalii. Beenhakker poprowadził naszą drużynę narodową do historycznego pierwszego awansu do Mistrzostw Europy – awansu w niewątpliwie bardzo dobrym stylu.

Pomijając wyniki czysto sportowe, Holender dokonał czegoś, czego nie udało się wielu jego poprzednikom. Zrodził w umysłach naszych krajowych piłkarzy przekonanie, że każdy z nich ma szansę zagrać w reprezentacji, bez względu na wiek, pozycję na boisku czy reprezentowany klub. Przez kadrę przewinęło się wiele nazwisk, wiele też zostało pominiętych. Dopóki były wyniki, nikt nie robił z tego problemu. Gdy nad Beenhakkerem zawisły czarne chmury po nieudanych mistrzostwach, każde powołanie (tudzież brak powołania) spotykało się z lawiną krytyki, niezbyt merytorycznej i mało obiektywnej, dyktowanej emocjami.

Holender w pewnym momencie przestał panować nad sytuacją. Zaszczuty, zagubiony jak dziecko we mgle, na różne sposoby starał się odpierać różnego rodzaju zarzuty. Mediom i kibicom zaczęło przeszkadzać wszystko – to, że Pazdan znalazł się w kadrze, to że Beenhakker nie reagował na wydarzenia na boisku podczas meczu, czy też to, że jest zbyt zapatrzony w siebie i nie słucha podpowiedzi innych. Szkoleniowiec ma dzisiaj tak wielu wrogów, jak wielu przyjaciół miał wówczas, gdy jego zespół grał pięknie i z polotem, bijąc silniejsze od siebie ekipy.

Henryk Kasperczak największe triumfy święcił kilka lat temu z krakowską Wisłą. Występy "Białej Gwiazdy" w Pucharze UEFA na długo zakotwiczyły w naszej pamięci i pewnie dopóki któryś z naszych klubów znów nie wybije się na arenie międzynarodowej, będziemy żyć wspomnieniami. Szkoleniowiec, gdy przestał wygrywać mecz za meczem, a jego piłkarze stracili swój dawny blask, musiał zacząć szukać sobie nowego pracodawcy. Dodatkowo popadł w konflikt z klubem i podobnie jak Beenhakker, ze szczytu spadł na samo dno.

Odbudować swój autorytet próbował pracując przez półtora roku z reprezentacją Senegalu i ta sztuka udała mu się. Kibice większości klubów chętnie widzieliby go w swoich miastach, ale popularny Kasperczak zdecydował się objąć Górnik Zabrze. Dziś, po kilkunastu porażkach, fora internetowe znów wrą. Szkoleniowiec niejednokrotnie określany jest jako "przereklamowany". Często pojawiają się stwierdzenia, że za te pieniądze, które zarabia w Zabrzu, można by sprowadzić innego dobrego trenera a dodatkowo kupić dwóch zawodników na niezłym poziomie. I ponownie Kasperczak w oczach wielu sympatyków futbolu przebył haniebną drogę z bohatera do zera.

Ludzi stłamszonych przez polski naród (i to nie tylko w dziedzinie piłki nożnej!) można by pewnie wymieniać bez końca. Michniewicz, który nauczył poznańskiego Lecha ładnej ofensywnej gry, a potem z Zagłębiem Lubin zdobył mistrzostwo kraju, teraz rękami i nogami broni się przed bluźnierstwami, jakimi obrzuca się go w Gdyni.

Tak oto kończą nasi trenerzy. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.

Źródło artykułu: