Mateusz Dębowicz: Zespół jesienią zdobył 21 punktów. Pojawiają się nawet głosy, że taki wynik to cud.
Andrzej Prawda: Powiem inaczej - zdobyć powinniśmy co najmniej 10 więcej. Z gry, z rutyny zespołu - pomijam wątek szkoleniowy - wydaje mi się, że udało nam się wskoczyć na jakiś fajny pułap. Szczerze, z przegranych meczów nie powinniśmy przegrać z Widzewem, Jastrzębiem i Stalą. Niezasłużenie punkty zgubiliśmy też z Motorem i Podbeskidziem. Porażka w Stalowej Woli to było przecież kuriozum. W 65. minucie prowadzimy grę i nagle jest strzał, a właściwie pchnięcie piłki z 30 metrów, które raptem ląduje nam w bramce. Minutę później nie wiadomo dlaczego ktoś fauluje na 16 metrze i przegrywamy. Jastrzębie podobnie, bo tam była ta scena z Pontusem zabierającym piłkę. Pomijam wszystkie sytuacje po przerwie. Z Motorem w 94 minucie zawodnikowi nie wiadomo jak wychodzi strzał życie i tracimy dwa punkty. Z Wisłą Płock w 80. minucie prowadziliśmy 2:1, ale Ganowicz strzelił samobója na 2:2. Do tego w samej końcówce Rogowski miał dwa razy sytuację sam na sam i walnął piłką dwa metry nad poprzeczkę. To jest kolejny z kategorii tych, które trzeba było wygrać, a nie zremisować. Były też spotkania, w których graliśmy słabo. Szczególnie martwiły mnie pojedynki u siebie, gdzie nie wiadomo dlaczego - może z powodu stanu boiska, może z powodu presji, że mamy silny zespół na każdej pozycji - nie prezentowaliśmy się dobrze i lepiej grało nam się na wyjazdach. Przypomnę mecz z Turem i to gdzie teraz są w tabeli. Nie był to więc jakiś tam Turek. Spotkania z Wartą było mi troszeczkę żal, ale z drugiej strony dobrze, że był remis. Takie są zasady. Jak nie można wygrać to trzeba zremisować, byle nie przegrać. Także, jeżeli chodzi o te punkty, które zdobyliśmy i które zdobyć powinniśmy to niedosyt jest spory, bo z gry i postawy zespołu mogło wyniknąć więcej. Wielokrotnie przyjmowaliśmy gratulacje za postawę, jak chociażby w meczu z Łęczną, o którym zapomniałem. Nie wiadomo dlaczego ktoś się na nas uparł. Najpierw był karny w doliczonym czasie gry nie wiadomo z czego, a w drugiej połowie też taka kuriozalna bramka. Chociaż wyciągnęliśmy na 1:1, prowadziliśmy grę to przez chwilę nieuwagi straciliśmy bramkę, ale potem mogliśmy wyrównać. Powtarzam - wydaje mi się, że te 21 punktów przy tych wszystkich problemach, jakie mamy tutaj w klubie i z tym zespołem to jest to, na co nas na dzień dzisiejszy stać. Szkoda tych potraconych punktów, ale mam nadzieję, że jeżeli wyprostuje się sytuacja w klubie - mam taką nadzieję, bo muszę ją mieć, zresztą ona umiera ostatnia - to przy pewnych roszadach w składzie, przy małych zmianach personalnych, opierając się na doświadczeniu piłkarzy jesteśmy w stanie tą rundę zagrać o wiele skuteczniej i lepiej. Nie chodzi nawet o to, żeby grać ładnie, bo tak było w naszych pierwszych trzech meczach, a nie zdobyliśmy w nich ani jednego punktu.
Kiedyś waszą najgroźniejszą bronią były rzuty rożne, ostatnio nie strzelacie jednak po nich tylu bramek co na początku.
- W tej klasie rozgrywkowej pracują trenerzy już na naprawdę wysokim poziomie. Przekazują sobie informacje co do gry zespołów. Wiem, że przyjeżdżają tutaj i oglądają. Nas niestety nie stać na takie wyjazdy, czasami uda się zgrać coś z telewizji. Pomagał mi też asystent trenera Jabłońskiego z Płocka. Zawsze grali z naszymi rywalami przed nami, wiec dzwoniłem do niego po informacje. Wracając do nas, te rzuty rożne bardzo mocno sobie opracowaliśmy. W każdym mikrocyklu przynajmniej jeden, albo dwa dni były poświęcone tym elementom. Przynosiło to skutek, ale gapy nie pracują w tej lidze i szybko się dowiedzieli jak to robimy. Mam za to dziką satysfakcję, że niektórzy trenerzy po meczach z nami próbują tych wariantów. Między innymi Marek Motyka, który obok tej swojej szarańczy wprowadza ten element z zawodnikami w bramce. Byłem ostatnio na meczu Polonii z Legią i z przyjemnością zauważyłem, że Marek również wplótł ten element do taktyki. Problem jest taki, że gdy trenerzy dowiedzą się to tym to raz, że sami to grają, a dwa, że stosują antidotum. Wychodzę z założenia, że jeżeli robi się coś dobrze to nie ma sensu na siłę tego zmieniać. Oczywiście robię jakieś małe korekty, dopuszczam możliwość improwizacji, ale w 75 procentach staram się wymóc od zespołu pewną powtarzalność. Ostatnio w meczu ze Stalą mieliśmy sześć rzutów rożnych pod rząd. To taka mała Księga Guinnessa (śmiech). Natomiast trenera zawsze - jeżeli w ogóle można przyjąć taki podział - bardziej cieszą bramki strzelone z akcji, bo to wymaga kombinacji i trzeba przechytrzyć przeciwnika. Wyciąłem kiedyś z dykty cztery takie postacie piłkarzy i nadziałem na tyczki. Dużo ćwiczeń robię właśnie ustawiając te figurki i każę zawodnikom grać piłki prostopadłe między dwóch. One muszą być ostre i czasami piłkarze mają z tym kłopot, czasem trafiają w te postaci, przewracają mi je, a ja muszę krzyczeć, żeby mi ich nie połamali. To są takie pomoce naukowe, tzw. trenażery, które ułatwiają pracę. Chociaż to też powinno wyglądać inaczej, bo klub powinien zamówić je w firmie, a tak mieliśmy jakieś takie białe kartony. Zawodnicy podorysowywali tym ludzikom oczy, nosy, włosy i ponazywali (śmiech). Jeden jest Gaweł, drugi Copa, trzeci Ponti. Patrząc na to, atmosfera - mimo tego, co się dzieje w klubie - jest bardzo dobra. Jestem pełen podziwu. Na tych treningach chłopcy ciężko pracują. Oni mają świadomość, że ćwiczą i grają tylko dla siebie. Oczywiście kibic jest ważny, działacz, prasa, ale od tego jak mocno będziesz się starał zależy, jakie będziesz miał sukcesy i jak cię będą oceniali i jakie będziesz zarabiał pieniądze.
Mówi pan o dobrej atmosferze, ale na początku nie było tak różowo. Na starcie sezonu Odra przegrała pierwsze trzy mecze. Nie bał się pan o utratę posady?
- Nie bałem się tego, zresztą mówiłem o tym głośno, że sam prosiłem o spotkanie z zarządem, żeby usiąść i zacząć rozmawiać o tym, co się działo. Było wiele osób, które były nam przychylne, jeździły na wszystkie mecze, nawet z grona dziennikarzy i nigdy nie miałem tylu wyrazów współczucia po przegranych meczach. To też nie wynikało z tego, żeby kogoś w sposób sztuczny pocieszyć. Trafił nam się trudny początek sezonu. Nie wiem dlaczego ktoś uknuł teorię, że do Stalowej jedziemy jako faworyci i chyba myśmy to zbyt poważnie potraktowali, bo tak graliśmy aż do pewnego momentu. Może popełniłem jakiś błąd w przygotowaniach, ale tego się nie uniknie. Ciągle mówiłem, że gramy za dobrze, żeby to miało nosić znamiona jakiegoś głębszego kryzysu. Gdyby przyjąć, że w tych trzech meczach udałoby nam się zdobyć chociaż trzy punkty to nasza sytuacja w tabeli dzisiaj wyglądałaby zupełnie inaczej. Sytuacja była jednak nieciekawa, chociaż o pracę się nie bałem. Mam na tyle znane nazwisko, że i tak coś bym sobie znalazł do roboty. Ale nie ukrywam, że zżyłem się już trochę z klubem, otoczeniem, trochę z prasą czy z kibicami. Dzisiaj zostało już nadmienione, że ta ilość punktów trochę graniczy z cudem, ale mi i tak pozostaje niedosyt, bo mimo wszystko liczyliśmy na więcej. Mieliśmy świadomość, że zespół nie będzie brylował w lidze i nie będzie kandydatem do awansu. Nimi są ci, którzy mają budżety, które nam wystarczyłyby nam na sześć lat i to dając satysfakcję, że nam płacą.
Jak w przekroju całej rundy oceniłby pan grę, a nie dorobek punktowy zespołu?
- Z gry chłopców jestem bardzo zadowolony, natomiast w mniejszym stopniu jestem usatysfakcjonowany skutecznością. Trzeba pamiętać, że konstruowaliśmy ten zespół z takim mieczem Damoklesa nad głową, którym byłą sprawa licencji. Tak naprawdę to przychodzili do nas chłopcy, którzy bardziej chcieli niż my. Trzeba to sobie powiedzieć wyraźnie. Adaś Orłowicz wrócił po rocznej przerwie i po tak długim czasie siłą rzeczy nie można czegoś robić równie dobrze jak wcześniej. Myślę jednak, że bardzo dobre przepracował ten okres i chyba doszedł też do wniosku, że tamten pomysł (o odejściu do Górnika Zabrze - przyp. MD) nie był najlepszy. Podobnie było z Marcinem Rogowskim. Te 2 lata w Łęcznej miał praktycznie zmarnowane, bo albo nie grał w ogóle, albo jakieś ogony. To on chciał wrócić do Opola, bo tu ma pierwszą ligę i może grać. Oczywiście nie mówię tego w kategoriach negatywnych. To są fajni chłopcy z tego regionu, prawie wychowankowie, którzy wiele lat występowali w tym klubie. Przykład Monasterskiego pokazuje za to, że jest wielu ciekawych piłkarzy, którzy są ambitni. Trochę problemów było z Odrzywolskim, bo jest jakiś podatny na kontuzje i czasami nie mogłem z niego korzystać. Ciekawostką może być fakt - chociaż nie jestem przesądny - że gdy w pierwszych trzech meczach Odrzywolski wychodził w pierwszym składzie to przegrywaliśmy, a jego kontuzja tylko przyspieszyła moment, że postawiłem na Surowiaka. To jest kolejny przykład na naszą sytuację, bo Marcel, który powinien konstruować akcje zespołu jest naszym stoperem. Jest zresztą chyba najniższym środkowym obrońcą, jakiego widziałem w I lidze, ale ma za to inne zalety, które kompensują ten brak warunków fizycznych. Bardzo fajnie prezentował się Filipowicz, któremu odpowiednio dozowałem grę. Nie zawsze wychodził od pierwszych minut, potem dostawał coraz więcej szans i teraz się odwdzięcza. Obecnie jest naszym czołowym zawodnikiem. Z Charlesem to wiadomo, że była sytuacja podbramkowa. Przyjechał, pokazał się dobrze w gierkach i wydawało się, że to będzie taki constans. Ale to jeszcze dzieciak, nie ma 18 lat. Przed nim na pewno jakaś tam kariera, bo jest silny i pracowity. Wiadomo, że ma te zachowania takie trochę nieprzystające do poziomu pierwszoligowego, ale wtedy nie było na rynku żadnych napastników. Przywiózł go manager, specjalnie dla niego zorganizowałem sparingi i wszyscy mieliśmy przekonanie, że warto w niego zainwestować. Przechodząc do puenty chcę powiedzieć, że tworząc ten zespół tak naprawdę nie wiedzieliśmy czy w ogóle będziemy grali. Przecież informację o licencji dostaliśmy cztery dni przed początkiem rozgrywek. Wszyscy siedzieliśmy więc jak na rozżarzonych węglach. Siłą rzeczy nie mogłem dzwonić po zawodnikach, a jak już rozmawiałem z kilkoma, których chciałem mieć w składzie to zawsze każdy mi mówił: "Trenerze, póki co słyszę, że macie problemy z licencją itd. Gdzie ja pójdę? Tutaj mam stabilny klub". I pouciekali. Nie będę mówił nazwiskami. Część z nich gra teraz w drużynach przeciwnych, chociażby w Wiśle Płock czy Dolcanie. Tak to w skrócie wyglądało i teraz jest mi przykro, gdy ktoś zarzuca mi, że zespół jest tak, a nie inaczej skonstruowany. Pytam, jakie mieliśmy argumenty czy możliwości budowania zespołu w sposób normalny? Wiadomo, że nie mamy pieniędzy, żeby kupować, ale nawet jak się bierze wolnego zawodnika to on i tak najpierw pyta: "A co u was?". I ja nie będę robił z siebie i idioty i mówił jak to jest wspaniale, bo za chwilę pójdzie do chłopaków do szatni i się wszystkiego i tak dowie.
Ale mimo tych problemów ta kadra prezentuje się całkiem nieźle, a na większości pozycji są zmiennicy. W Opolu mieliśmy przecież zazwyczaj albo nadmiar napastników czy obrońców, a teraz jest to w miarę zrównoważone.
- Nie, nie ja nigdy na to nie będę narzekał. Wiele razy podkreślałem, że np. powrót Filipe był dla nas taką pomocą, bo on tez jest przecież takim zawodnikiem uniwersalnym. Gdy Adaś wskoczył na odpowiedni poziom, a problemy pojawiły się w pomocy to Filipe grał czy na prawym czy na lewym skrzydle. Wiadomo, że przydałoby się jeszcze z dwóch, trzech zawodników, ale i tak największy problem jest z tymi napastnikami. Pozwoliłem sobie kiedyś na taki żart wobec Józefowicza i powiedziałem mu: "Ty już nie jesteś napastnikiem, jesteś ofensywnym pomocnikiem". Uraziłem tym chyba jego dumę, bo zaraz potem zaczął strzelać (śmiech). Ale to nie zmienia faktu, że on nie będzie już tym atakującym, który ciągle będzie biegał czy szarpał. To robił grając z przodu chociażby Monasterski, który jest silny i przepychał się z tymi obrońcami czy wygrywał głowy. Nie wyobrażam sobie Józka skaczącego z na przykład wysokimi obrońcami Zagłębia Lubin, a z takimi grać też trzeba. Udało się stworzyć coś fajnego, a żaden z chłopaków nie może mieć pretensji, że nie grał.
O tym, że najbardziej rozczarował pana Pontus słyszeliśmy wielokrotnie. Komu natomiast przyznałby pan dyplom dla najlepszego piłkarza w rundzie?
- Powiem tak - nie ma dyplomów, nie ma wyróżnień. Jest sucha statystyka. Po każdym meczu wystawiam zawodnikowi odpowiednią ocenę. Na dzień dzisiejszy nie wiem jak wyglądają ogólne wyniki. Staram się, żeby były one maksymalnie zobiektywizowane, ale mają też trochę elementów subiektywnych, bo wiem, co od kogo mogę wymagać. Na koniec sezonu te punkty się sumuje i ogłasza zespołowi. Jak mamy na to fundusze to robimy zakończenie przy jakieś golonce i piwku i staramy się, żeby ten najlepszy dostał jakąś drobną nagrodę rzeczową. Jest to dla mnie najlepszy wyznacznik. Gdybym miał teraz przyznawać nie tytuł najlepszego, ale jakieś wyróżnienia to na pewno dałbym je Monasterskiemu czy Filipowiczowi - szczególnie za końcówkę. Wydaje mi się, że na najrówniejszym, mocnym poziomie grał Surowiak. Zresztą on chyba może wygrać tą wspomnianą klasyfikację, chociaż pamiętajmy, że w pierwszych dwóch meczach siedział na ławce. Poza tym, mimo niektórych wariackich zagrań, dobrą rundę miał Samba Ba. Dobrze odbierał, główkował, czasami robił błędy przy wyprowadzeniu, ale jest bardzo opanowany, potrafi przeczytać grę czy uruchomić skrzydło. Wiadomo, że przy negatywnych opiniach zawodnicy mają o nie pretensje, więc tych in minus nie chciałbym wymieniać. Co najwyżej napomknę tylko, że trochę więcej oczekiwałem od Piegzika i Ganowicza, chociaż w tej obronie nie wyglądamy tak źle. Gdy będzie gotowa lista z punktacją wywieszę ją chłopakom w szatni, żeby każdy mógł ją zobaczyć i porównać wyniki. Gdy natomiast chcę sprawdzić dyspozycję w czasie sezonu to wtedy przeprowadzam taki wymyślony przez siebie turniej - dwóch na dwóch na małym boisku. W tej gierce, bardzo intensywnej, jest i obrona i atakowanie i gra zespołowa, skuteczność i tak dalej. To jest taka forma urozmaicenia zajęć, ale i niesamowite współzawodnictwo, bo każdy próbuje być lepszy od drugiego.
Przez całą rundę pozbawieni byliście kontuzjowanego Rafała Wodnioka. Jak jest z jego zdrowiem? Kiedy można spodziewać się powrotu tego piłkarza i kiedy w Odrze zadebiutują wspominanie wielokrotnie dwaj zawodnicy z Bałkanów?
- Szczerze powiedziawszy to nie wiem co z tymi zawodnikami z Bałkanów. Oni zdaje się byli powiązani z tym panem, który miał być udziałowcem w zakupie Zakrzowa. Nie wiem czy to jest jakiś układ wiązany. Powiem szczerze, że dziwnie to wygląda, gdy manager przywozi piłkarzy na testy w połowie października. Mamy w planach sparing z Gawinem i na tle dobrego zespołu zobaczymy tych chłopców jak będą się prezentować. Na pewno nie będę podejmował żadnych pochopnych decyzji, zwłaszcza co do cudzoziemców, bo już z tymi, których mamy jest sporo problemów administracyjnych - wizy, pozwolenia na prace.
Mówi pan o testach, a przecież oficjalnie podano, że podpisano już - przynajmniej z jednym z nich - umowę i na przeszkodzie stoi tylko uzyskanie przez niego pozwolenia na pracę.
- Mamy podpisaną z jego klubem umowę o wypożyczeniu, ale jakoś tak nic więcej nie zrobiono. Zresztą rejestracja to spore koszty no i nie zarejestrowało się chłopaka. Na pewno ja na nim nie budowałem sobie zespołu i koncepcji. Wracając do Wodnioka. Przez pół roku nie grał w piłkę i to jest podobna sytuacja jak u Adasia Orłowicza. Rafał jest bardzo ambitnym zawodnikiem. Już trenuje i bierze zabiegi rehabilitacyjne. Myślę, że szybko wróci do zespołu jeżeli chodzi o sprawność fizyczną, a jak będzie wyglądał piłkarstwo zobaczymy w sparingach. Na pewno gdybyśmy go mieli jesienią to by miał swoje szanse. W niektórych spotkaniach widziałem, że Marek Tracz i Tomek Copik już się słaniali, a na ławce nie było specjalnie nikogo, żeby ich zmienić. W takich momentach Wodniok by nam bardzo pomógł. Na razie nie ma co gdybać, trzeba poczekać jak przebiegnie rehabilitacja.
Przed nami zima i okienko transferowe. W obecnej sytuacji klubu można w ogóle planować jakieś ruchy w tym okresie?
- Kilku zawodnikom kończą się kontrakty, a reszta musi się wywiązać ze swoich umów. Chyba, że wydarzy się coś, o czym rozmawialiśmy wcześniej (w I części wywiadu - przyp. MD). W zależności od rozwoju wypadków będzie postępowała organizacja naszego przygotowania do rundy wiosennej. Patrząc na ilość punktów można stwierdzić, że inni mają mniej i niech oni się martwią. Wydaje mi się, że szkielet zespołu już mamy i problemem jest tylko to, kto by się pojawił i kogo by się ściągnęło. Powtarzam jednak, że mówienie, co będziemy robili za miesiąc czy półtora graniczy z magią. Bez sprzedaży Zakrzowa nie ma co o tym mówić. Nie chcę być złym prorokiem, snuć katastroficznych wizji, ale dopóki się tych spraw nie wyjaśni to nie ma co myśleć o przyszłości. Pojawił się wprawdzie pomysł o grze juniorami, ale powtarzam, że nikt nam na to nie pozwoli. Pamiętajmy, że mamy licencję warunkową i komisja może nam ją zabrać. Ale o tym już tyle mówiłem, że nie ma sensu się powtarzać.