- Niedzielną wygraną trudno nawet nazwać obowiązkiem. To była przygoda z totalną egzotyką, a rywal chyba słabszy niż San Marino - powiedział portalowi SportoweFakty.pl Andrzej Zamilski.
Szkoleniowiec, który w przeszłości współpracował w kadrze z Leo Beenhakkerem, nie podziela opinii części obserwatorów, którzy uważają, że Robert Lewandowski i Kamil Grosicki zaliczyli swoiste przełamanie. - Te gole nie mają żadnego znaczenia dla dalszych losów obu zawodników w reprezentacji. Zresztą przy pierwszym trafieniu Grosickiego pomógł nam rykoszet, bo sam zawodnik nie do końca wiedział co ma z piłką zrobić. Dobrze oczywiście, że po tylu spotkaniach wreszcie udało mu się coś strzelić, ale też nie oszukujmy się: gdyby nie zdobywał goli z takim rywalem, byłoby to wręcz śmieszne.
[ad=rectangle]
Zamilski uważa, że wnioski po niedzielnym meczu nie są zbyt optymistyczne. - W pierwszej połowie strasznie się męczyliśmy, a po przerwie pomogło nam nastawienie gospodarzy, którzy chyba uwierzyli, że nie odstają aż tak bardzo od naszej ekipy. Wtedy wystarczyło kilku minut, by zaaplikować im kolejne gole. Te bramki padły jednak z kontr - przy bardzo ograniczonych umiejętnościach defensywnych przeciwnika. Nadal niestety słabiutko wyglądamy w ataku pozycyjnym. Ten problem pojawił się nawet na tle Gibraltaru, co musi niepokoić.
W kolejnych potyczkach z Niemcami i Szkocją wystąpimy jednak w nieco innej roli. - Właśnie dlatego jest jakaś nutka optymizmu. Wiadomo, że z tymi przeciwnikami otwartego futbolu nie zagramy. Jeśli więc będziemy konsekwentni w tyłach, to kto wie co się wydarzy. Jeżeli chodzi o starcie z mistrzami świata, to nasza szansa tkwi w zmianach, które obecnie następują w tym zespole. Kilku zawodników zrezygnowało z występów w kadrze i Joachim Loew musi dokonać transformacji. Szkoci postawili Niemcom twardy opór, może nam też się uda - zakończył Zamilski.