Piłkarze Górnika Łęczna w meczu ze Śląskiem Wrocław pokazali się z bardzo dobrej strony. Pomimo tego zespół beniaminka T-Mobile Ekstraklasy nie zdobył nawet punktu, a decydującego gola stracił w ostatnich sekundach potyczki. - Trzeci mecz, jeden punkt, a gra była naprawdę dobra - tym bardziej, na takim terenie jak we Wrocławiu, gdzie Śląsk przeważnie wygrywa. Po raz kolejny tracimy bramki... Można powiedzieć jak frajerzy. Nie wiem czy to jest jakieś frycowe czy co, ale to już jest naprawdę strasznie denerwujące - mówił po ostatnim gwizdku sędziego Grzegorz Bonin.
[ad=rectangle]
Piłkarze z Łęcznej, zwłaszcza w pierwszej połowie, śmiało atakowali i stworzyli sobie dobre okazje strzeleckie. Podopieczni Jurija Szatałowa na prowadzenie wyszli jednak dopiero w drugiej połowie, ale już chwilę później we Wrocławiu znów był remis. - Na pewno fajnie to wyglądało do pola karnego. Później myślę, że zabrakło troszkę spokoju i ten mecz byśmy mogli sobie ułożyć, a tak strzelamy bramkę na wyjeździe i znowu jest to samo - tracimy gola praktycznie z pierwszej akcji i zaczyna się kocioł. Drugie trafienie to już też kuriozum - skomentował pomocnik Górnika.
- Wiadomo, Śląsk strzelił, musiał ruszyć za ciosem. Kotłowało się przez te dziesięć minut, ale dwie, trzy akcje nasze jakoś uspokoiły wrocławian i znowu ten mecz był wyrównany. Praktycznie mógł się spokojnie skończyć remisem, a zostajemy bez punktu i na pewno robi się nieciekawie. Mamy teraz Koronę u siebie. Musimy wygrać. Nie ważne czy będziemy ładnie grać jak przez te trzy spotkania, ale musimy w końcu zdobyć trzy punkty - dodał.
Zawodników Górnika najbardziej boli jednak gol stracony w ostatnich sekundach. - Po raz kolejny jakoś to się u nas zdarza i trzeba nad tym popracować. Sami sobie mówimy, że po strzelonej bramce najważniejsze jest te pięć minut, a dostajemy bramkę praktycznie po minucie. To na pewno boli, bo biegamy, staramy się. 90 minut jest orka, a znowu zero punktów - podsumował Grzegorz Bonin.