Tomasz Dzionek: Goodbye Leo?!

Gdy dowiedziałem się, że nowy prezes PZPN - Grzegorz Lato (czyt. Ryszard Ochódzki) podjął jakże trudną dla siebie moralnie i emocjonalnie decyzję dotyczącą przyszłości selekcjonera polskiej reprezentacji - Leo Beenhakkera (czyt. Leo Benhauera), pomyślałem że jemu także przydałaby się dożywotnia wizyta dyplomatyczna w Mongolii.

Nowy prezes rozdaje karty

Po zakończeniu październikowych wyborów na prezesa PZPN nasuwało się tylko jedno pytanie - kiedy prezes Lato podziękuje Beenhakkerowi za współpracę. W trakcie wyborczego zjazdu Związku, jeszcze jako kandydat ubiegający się o fotel prezesa, mówił o jego własnej wizji, zmianach na lepsze i walce z korupcją, mając przy tym straszne problemy z rozczytaniem pisma napisanego przez jego doradców. Nikt jednak po ogłoszeniu wyników nie zastanawiał się jak następca ustępującego Michała Listkiewicza rozwiąże problemy ewidentnie trapiące polską piłkę. Wszyscy pamiętając jego niefrasobliwe i jakże krytyczne komentarze na temat poczynań selekcjonera przeczuwali, że oto nadchodzi koniec holenderskiego trenera. Jakże odetchnęliśmy z ulgą, gdy po ich pierwszym, wspólnym i oficjalnym spotkaniu okazało się, że miłościwy prezes Lato nie zamierza karcić selekcjonera za osiągane przez reprezentację wyniki. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, iż czczony kiedyś jak bóg Beenhakker stracił bardzo dobre notowania po niewątpliwie przegranych mistrzostwach Europy. Jednak niezależnie od tego jak bardzo niesmaczne jest ukraińskie piwo, ile kilogramów nadwagi ma polski bramkarz, ilu kucharzy i strażaków z San Marino walczyło z polskimi zawodnikami jak równy z równym, Beenhakkera nadal wielu kibiców ceni i nie wyobraża sobie lepszego trenera dla polskiej reprezentacji. Czy słusznie?

Polska jakość

Polski związek piłkarski nie narzeka na brak pieniędzy, bo składka członkowska dla grupy wiekowej od 12 do 15 lat wynosi ok. 30 - 50 złotych. Dlatego też stać PZPN stać na płacenie wysokiej pensji Beenhakkerowi. Problemem w tym przypadku nie są więc pieniądze tylko prywatna niechęć nowo wybranego prezesa do Holendra. Obecnie polska piła nożna coraz bardziej oddala się od europejskich standardów, zawodnicy grający zarówno w reprezentacji, jak i polskich klubach znacząco odstają umiejętnościami technicznymi i przygotowaniem fizycznym od zawodników zagranicznych, a polska myśl szkoleniowa już dawno temu została w polu. Nie zważając na to krótkowzroczny prezes Lato wyznając zasadę, że "dobre, bo polskie" chce postawić na polskiego selekcjonera. Na następców Beenhakkera typowani już teraz są: Franciszek Smuda, Stefan Majewski, Henryk Kasperczak oraz Jerzy Engel, którzy - z całym szacunkiem dla ich dotychczasowych osiągnięć - nie mogą się nawet z nim porównywać. Poprawę gry polskiej reprezentacji po objęciu posady przez Leo Beenhakkera było widać gołym okiem, a zwycięstwo nad Portugalią w Chorzowie będziemy do znudzenia wspominać swoim dzieciom tak, jak nasi rodzice zachwycają się nad Tomaszewskim i Domarskim na Wembley. Swego czasu trener Michał Globisz słusznie stwierdził, że o potencjalnie naszej reprezentacji w tej chwili niech świadczy jedno pytanie: w jakich klubach grają nasi piłkarze, którzy pojechali na Euro? Porównując jednak obecną reprezentację do tych prowadzonych przez trenerów Janusza W., Jerzego Engela i Pawła Janasa trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Leo dokonał swego rodzaju cudu. Przez eliminacje do tegorocznych mistrzostw Europy w Austrii i Szwajcarii Polacy przeszli jak burza zdobywając w dwumeczu z Portugalią aż 4 punkty. Pomimo. że podczas samych finałów polskiego hymnu nie śpiewała Edyta Górniak, reprezentacja ponownie rozczarowała. Niemniej jednak za całokształt pracy trenerskiej Beenhakkerowi należy się szacunek i uznanie. Tym bardziej, że nie powiedział ostatniego słowa i miejmy nadzieje, że uda mu się awansować do mistrzostw świata w RPA.

Grzesiu why?

Nie ulega wątpliwości, że Grzegorz Lato nie krył swojej niechęci do selekcjonera polskiej reprezentacji, nie potrafiąc przy tym nigdy sensownie swojej krytyki uzasadnić. W przeciwieństwie do swoich poprzedników Beenhakker nie próbował uzdrawiać reprezentacji w sposób doraźny, lecz kompleksowy, podkreślając jednocześnie, że powinno się brać przykład z zachodnich standardów i za priorytet uznawać kształcenie młodych piłkarzy. Biorąc zaś pod uwagę dotychczasowe poczynania nowego prezesa na autorskie pomysły poprawy kondycji polskiej piłki nie mamy co liczyć. Szkoda jednak, że lekką ręką rezygnuje się z selekcjonera światowej klasy, przy tym nie doceniając jego dotychczasowej pracy. Wydaje się, że nowy prezes nie zdaje sobie sprawy z powagi powierzonego mu stanowiska. Wypowiada się w sposób nieprzemyślany, zapominając, że jest już prezesem związku, a nie jego szeregowym działaczem, prezesem klubu "Tęcza" czy trenerem Stali Mielec. Wpadka z przedstawieniem dzień po wyborze na prezesa alternatywnej możliwości organizowania przez Polskę mistrzostw Europy z naszym zachodnimi sąsiadem niczego go nie nauczyła. Okazuje się więc, że pierwszą ofiarą nowego prezesa betonowego PZPN będzie Leo Beenhakker. Najwięcej jednak oberwie się nam - kibicom.

Komentarze (0)