Poznań to nie Wronki, tu nie ma sielanki - rozmowa z Marcinem Kikutem, piłkarzem Lecha Poznań

Jeszcze nie tak dawno mówiło się, że może trafić i do kadry Leo Beenhakkera, i do angielskiego Tottenhamu. Nie udało się ani jedno, ani drugie. Gdyby tego było mało, to nabawił się kontuzji, która wykluczyła go z gry na trzy miesiące. Zamiast więc biegać po boisku, Marcin Kikut oglądał z boku znakomite występy swoich kolegów w europejskich pucharach. Kilka tygodni temu wznowił jednak treningi i chce powrócić do dawnej wysokiej dyspozycji.

Piotr Tomasik: Jak forma? Myśli pan jeszcze o tamtej kontuzji?

Marcin Kikut: Nie, już raczej zapomniałem. Czuję się dobrze, ale brakuje mi rytmu meczowego. Powoli jednak buduję już formę pod rundę wiosenną.

Jak się czuje piłkarz, który przez trzy miesiące jest kontuzjowany i musi siedzieć w domu?

- Nie jest to przyjemne i nikomu tego nie życzę. Nie jest łatwo odejść do piłki na taki okres czasu. Ciężko jest także potem odbudować w spokojny i stopniowy sposób dawną formę. To był taki mały krok w tył, ale właśnie w takich sytuacjach dają o sobie znać zacięcie i wytrwałość. Takie przypadki budują psychikę człowieka, sprawiają, że czujemy się mocniejsi, a żadne niepowodzenia nie są nas w stanie złamać. Dla mnie to była taka lekcja życia.

Żal tym większy, iż pańscy koledzy w ostatnim czasie rozegrali kilka naprawdę świetnych spotkań. Jak choćby te zwycięskie z Wisłą Kraków i Austrią Wiedeń czy niedawny remis z AS Nancy.

- Zgadza się. Tym bardziej mi szkoda, że akurat byłem kontuzjowany. Biorąc pod uwagę ostatnie lata, dla Lecha była to znakomita runda. Sporo zyskali i piłkarze, i trenerzy. Akurat ja dużo straciłem... Podchodzę jednak do tego tematu z założeniem, iż nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Wszystko przede mną, jestem zdeterminowany i wiem, że sobie poradzę.

W prasie pojawiają się informacje, że Franciszek Smuda może wkrótce odejść z Poznania. Rozmawiacie o tym w szatni?

- Nie. Wydaje mi się, że żaden zawodników nie zwraca na to większej uwagi. Trener chyba również. Moim zdaniem, to taka zwykła plotka dziennikarska.

Fajna, ofensywna gra, znakomici kibice i solidna organizacja - tak wygląda krótka charakterystyka obecnej drużyny Lecha. Jesteście gotowi na duży sukces?

- Tak. Dojrzewamy do tego i powoli układamy to w swoich głowach. Zajmujemy w tabeli ligowej pierwsze miejsce, co - jak wyliczyli niektórzy - ma miejsce po raz pierwszy od kilku lat. Uwierzyliśmy w siebie i pokazaliśmy, iż nasza praca przynosi efekty. Dobrze, że zmienia się pojemność naszego stadionu, na mecze będzie mogło przyjść jeszcze więcej kibiców. Wszystko zmierza ku temu, aby właśnie osiągnąć ten sukces. W głowach zawodników również to dojrzewa.

Znów wymaga się od was mistrzostwa Polski i, mimo iż jesteście liderem, walka w tym roku będzie bardzo wyrównana. To dla pana zaskoczenie, że aż tyle zespołów może się liczyć w rywalizacji o tytuł?

- Po części na pewno. Wiedzieliśmy, że miejsce w czołówce znajdzie się dla Lecha. Spodziewaliśmy się, iż Wisła i Legia do nas dołączą, czyli postawa tej trójki nie dziwi. Ale Bełchatów i Polonia to takie malutkie niespodzianki. Dzięki temu, wiosną liga powinna być ciekawsza.

Odczuwacie presję ze strony kibiców?

- Zdecydowanie. Nasi fani są wspaniali, ale i również wymagający. Presja jest odczuwalna i jeśli ktoś sobie z nią nie radzi, nie ma czego w Lechu szukać. To nie jest klub typu Amica Wronki, że jest sielanka, a na trybuny przychodzi dwa tysiące ludzi. W Poznaniu jest zupełnie inne środowisko piłkarskie, olbrzymi popyt na sukces. Cała Wielkopolska żyje piłką, a my musimy sprostać oczekiwaniom.

Za kilka godzin macie konfrontację z Deportivo La Coruna. To najważniejszy mecz w sezonie?

- Najważniejszy, ale w rundzie jesiennej. Mam bowiem nadzieję, że czekają nas spotkania jeszcze większej rangi. Teraz gramy o być albo nie być w Pucharze UEFA i zwycięstwo otworzy nam szansę na awans do kolejnej fazy. Oby się udało!

Komentarze (0)