Transfer Jacka Magdzińskiego do afrykańskiego klubu mógłby posłużyć za scenariusz filmowy. Zawodnik IV-ligowego Promienia Kowalewo Pomorskie trafił do Academiki, beniaminka angolskiej ekstraklasy, który na co dzień gra w 160-tysięcznym Lobito.
[ad=rectangle]
Czyżby angolskie kluby zdecydowały się podbierać nam piłkarskie perełki? Afrykanom wystarczyły Google, Youtube i Facebook. O transferze godnym ery internetu rozmawiamy z jego bohaterem, który do tej pory w swojej karierze wystąpił aż w 16 klubach.
Michał Kołodziejczyk: Co było największą niespodzianką w Afryce?
Jacek Magdziński: Byłem przygotowany na wszystko, aczkolwiek na początku organizm musiał się przystosować do nowego miejsca, do zmiany flory bakteryjnej w jedzeniu i do powietrza. Na treningach było bardzo ciężko, nie można było złapać tchu, po prostu było czuć tropiki - taką mamy tutaj wilgotność powietrza. Jest bardzo gorąco. Akurat niedzielę mieliśmy wolną, więc skorzystaliśmy z tutejszej plaży i oceanu - było cudownie! Na wszystko przygotowałem się jeszcze w Polsce, dzięki bardzo dużemu profesjonalizmowi osoby, która załatwiała kontrakt i dzięki klubowi. Nie ma na co narzekać, tylko cieszyć się z tego co tutaj mam, mocno trenować i czekać aż ta praca da efekty.
[b]
No właśnie, historia pańskich przenosin brzmi ciekawie. Menadżer gole ogląda na YouTubie, kontaktuje się na Facebooku...[/b]
- Ta historia układała się od dłuższego czasu. Po spadku z ligi z Puszczą Niepołomice stwierdziłem, że bez sensu siedzieć tyle kilometrów od domu w II lidze i wróciłem do swojego miasteczka. To, że rozwiązałem kontrakt z klubem I-ligowym miało ogromne znaczenie. Ersan Parlatan szukając piłkarzy, którzy mogliby zagrać w Angoli, po prostu znalazł mnie w wyszukiwarce internetowej. Później trafił na moje filmiki, skontaktował się ze znajomym trenerem Polakiem, który z kolei skontaktował się z moim byłym trenerem z Gwardii Koszalin i załatwił do mnie numer telefonu. Najpierw było zaproszenie na Facebooku, później rozmowa telefoniczna aż w końcu padła propozycja przeprowadzki.
Wiele takich egzotycznych wojaży nie sprzyja zarobkom. Zawodnicy wyjeżdżają w pogoni za pieniądzem, a klub nie płaci. Czy ma pan już jakieś potwierdzenie, że w Lobito nie będzie problemów z takimi przyziemnymi sprawami?
- Rozmawiałem z trenerem, który jest tutaj ponad dwa lata i mówił, że nie ma żadnych problemów z płatnościami. Oczywiście to wszystko wyjdzie w praniu. Aczkolwiek kontrakt, który podpisałem jest zgodny ze standardami i zostanie wysłany do FIFA. Mam tutaj kolegę z Kongo, którego znajomi grają w angolskiej lidze, sponsorowanej przecież przez bardzo bogaty rząd i podobno nie ma żadnych problemów z płaceniem.
Zostając jeszcze przy pieniądzach - jak wygląda życie na tym rajskim półwyspie? Obiad na mieście? Piwo?
- Jeśli chodzi o codzienne wyżywienie mamy w domu wszystko zapewnione przez klub. Śniadania, obiady, kolacje, napoje. Lodówka jest pełna, więc możemy skupić się tylko i wyłącznie na piłce. A jak byliśmy na półwyspie, to zjedliśmy jakiegoś hamburgera, który w przeliczeniu kosztował około 22 złotych.
Nie jest źle!
- Nie jest, aczkolwiek w sklepach widać różnicę cenową, produkty są droższe. Tylko od czasu do czasu chodzimy na jakieś zakupy, żeby poczuć się po europejsku - na miejscu mamy i tak wszystko zapewnione. Organizm musiał się tylko przyzwyczaić do tej flory bakteryjnej, ale myślę, że mam to już za sobą.
Próbował już pan czegoś egzotycznego?
- Nie, jeszcze nie miałem okazji. W restauracji, w której byłem widziałem, że podawali homary i inne "dzikie" rzeczy, ale jeszcze nie próbowałem.
A jak wyglądają doświadczenia życia nocnego w Angoli?
- Nie próbowałem. Ten pierwszy tydzień był poświęcony na aklimatyzację organizmu. Powoli przystosowujemy się do życia tutaj, mamy bardzo dużo treningów. W tym tygodniu trenujemy już dwa razy dziennie i po prostu brakuje czasu. Trzeba zająć się tym, żeby prezentować się dobrze na boisku, żeby zostać tu jak najdłużej i utrzymać się na fali.
Na ulicy już pana poznają?
- W samym Lobito kibice już nas zaczepiają, gdy wychodzimy na jakiś spacer. Przed klubem też zawsze stoi mnóstwo ludzi, a na treningi przychodzi dużo kibiców. Wydaje mi się, że rozpoznawalność będzie wzrastać sukcesywnie - im bliżej ligi tym więcej tego będzie, a dzisiaj gramy dopiero pierwszy sparing. Na treningu była już u nas lokalna telewizja.
Był szok kulturowy?
- Jeśli chodzi o podejście to tak jak wspomniałem - w domu pełen profesjonalizm, wszystko zapewnione, nie musimy się o nic martwić, aż się boję, że się rozleniwię. W samym klubie trener też bardzo dba o to, żeby podejście było profesjonalne. Potrafi wyrzucić zawodników, którzy zrobią kilka błędów wynikających z braku koncentracji. Wykorzystujemy każdą minutę zajęć i pozostały czas możemy mieć dla siebie.
A tego profesjonalizmu brakowało w Polsce? Pańska przygoda z piłką miała się ku końcowi.
- Tak to widziałem. Po prostu chciałem ustabilizować swoje życie i zostać w jednym miejscu na dłużej, bo zwiedziłem tych klubów mnóstwo. Wcale nie uważam, że to źle - te doświadczenia, które zebrałem po drodze, teraz procentują. Nie mogłem odnaleźć miejsca, w którym byłbym zadowolony z pieniędzy, które zarabiam. Ale zobaczyłem, że jeszcze można znaleźć fajne podejście, można trochę zarobić na tej piłce, zwiedzić kawałek świata oraz poznać nowych ludzi. Kończę studia na kierunku menadżer sportu i bardzo interesuje mnie organizacja i zarządzanie, więc liczę, że to całe doświadczenie zaowocuje i przy tym zostanę. Choć z tego co widzę, przy odrobinie szczęścia oraz zdrowia będę mógł jeszcze pociągnąć jakieś pięć lat w dobrej piłce.
16 klubów w karierze. Taki był plan? Szedł pan na rekord? Przygoda w Anglii, w jednej rundzie zagrał pan w czterech różnych zespołach. Trzeba się postarać...
- To wynikało z losowych sytuacji. Na pewno takiego zamysłu nie było, po prostu różnie się to układało. Raz mi coś nie pasowało, raz klubowi coś nie pasowało… Czasem chodziło o moją postawę. W każdym razie to już jest przeszłość, wnioski wyciągnięte i na pewno te zachowania będą teraz inne. Chciałbym też w ten sposób doradzić bratu, który również zaczyna przygodę z piłką - niedługo może trafić do wyższej ligi, będzie trenował profesjonalniej.
To przejdźmy do kwestii luźniejszych. Widać w Angoli zainteresowanie kobiet piłkarzami? Szczególnie tymi z Europy?
- Do tej pory jakoś wielce tego nie doświadczyłem. Być może dlatego, że nie mamy za wiele czasu - głównie spędzamy go na siłowni i na boisku. Za chwilę zaczynają się egzaminy na studiach, muszę dokończyć jeszcze jakąś pracę, a do tego mnóstwo czasu zajmuje kontakt z rodziną i przyjaciółmi z Polski. Używam Skype'a, Facebooka i innych komunikatorów. Zainteresowanie jest dość duże, nie chciałbym nikogo zaniedbać.
A pański fanpage na Facebooku to jakiś projekt kulturoznawczy? Dokładnie dokumentuje pan swoje życie w Angoli.
- Obserwowałem strony prowadzone przez innych zawodników, więc jeśli jest coś ciekawego do przekazania - wrzucam to. Szczerze mówiąc, w przyszłości będzie mi miło spojrzeć na całą tę historię.
Planuje pan zostać w Afryce na dłużej?
- Zdecydowanie tak! Lubię taką pogodę, ale brakuje przyjaciół i rodziny. Na szczęście wszystko jest do zrobienia. Na razie skupiam się na piłce, żeby spełnić najważniejsze cele, dla których tu jestem, a reszta z pewnością się poukłada.