Było, minęło i żyjemy dalej - rozmowa z Sebastianem Małkowskim, byłym bramkarzem Drutex-Bytovii Bytów

- Patrząc na to teraz i to, gdzie zaraz będę, to nie żałuje tego, jak to się ostatecznie potoczyło - mówi o aferze alkoholowej Sebastian Małkowski, który wkrótce powróci do T-Mobile Ekstraklasy.

Sebastian Małkowski wraz z Robertem Hirszem w listopadzie został zwolniony z Drutex-Bytovii Bytów. Wszystko dlatego, że zawodnicy na jeden z treningów przyszli pod wpływem alkoholu. - Po intensywnych zajęciach, saunie i wielu zabiegach alkomat wykazał znaczną zawartość alkoholu we krwi - mówił wówczas w rozmowie z serwisem SportoweFakty.pl prezes klubu Janusz Wiczkowski.
[ad=rectangle]
Bartosz Wiśniewski: Udało się panu otrząsnąć po tym, co wydarzyło się listopadzie?

Sebastian Małkowski: Cała sytuacja dawno odeszła w zapomnienie. To był głupi, jednorazowy incydent, którego nie potrafię sobie wytłumaczyć do dziś. Było, minęło, żyjemy dalej.

Po porażce w derbach z Chojniczanką Chojnice postanowiliście dać upust swoim emocjom?

- W sumie to chyba nie był żaden upust emocji, ani nic w tym stylu. Tak naprawdę, to nie wiem, czemu się spotkaliśmy. Dostałem zaproszenie i wyszedłem z domu, a jak wszystko dalej się potoczyło, to każdy o tym już doskonale wie z relacji mediów.

Nie żałuje pan tego, że nie udało się sprawy załatwić polubownie? 

- Patrząc z perspektywy czasu, to straciłem tylko na tym, że nie mogłem trenować systematycznie w dużej grupie. Patrząc na to teraz i to, gdzie zaraz będę, to nie żałuje tego, jak to się ostatecznie potoczyło. Kara to kwestia klubu i osobistego podejścia do każdej osoby.

Wymiar kary był spowodowany tym, że zawiódł pan menadżera klubu Rafała Gierszewskiego, który podał panu rękę po ciężkiej kontuzji?

- Dziękuję i mam pełen szacunek do pana Gierszewskiego i do Bytovii za to, że wyciągnęli do mnie rękę, kiedy to wszystko mi się przytrafiło. Zawiodłem i źle mi z tego powodu, ale nie mogę już z tym zrobić, bo to, co się stało, to już się nie odstanie. Mogę jedynie jeszcze raz przeprosić za brak profesjonalizmu i głupotę, jaką zrobiłem.

Paweł Janas nie próbował załagodzić jakoś sytuacji?

- Z tego, co mi wiadomo, to trener Janas próbował rozmawiać, ale nic nie udało się zrobić. Chyba trafiliśmy na zły dzień i zły humor pana Gierszewskiego (śmiech). Regulamin klubowy został złamany, co skutkowało automatycznym wypowiedzeniem umowy.

Czy w klubie może uznali, że nie jest pan już potrzebny drużynie i wykorzystali moment, w którym panu potknęła się noga?

- Nie wiem, czy nie byłem potrzebny - jeśli tak by miało być, to można było to załatwić normalnie rozmawiając przy stole, a nie czekając, aż się noga powinie. Ogólnie było, minęło i nie chcę tego rozdrapywać, bo mija się to z jakimkolwiek sensem.

Nie ma co ukrywać, że w Bytowie nie był pan zbyt lubiany przez kibiców.

- Ciężko to stwierdzić, ale wydaje mi się, że tak było. Nie byłem ich ulubieńcem, bo jak wiadomo jaką pozycję miał Mateusz Oszmaniec. W małych miejscowościach ciężko jest od razu o sympatię kibiców. Wiadomo, że krytycy są wszędzie i nie ma co się martwić i robić swoje.

Pana przygoda z Bytovią zaczęła się od dość niespodziewanego rozwiązania kontraktu z Lechią. Uznał pan wtedy, że czas na zmiany?

- Nie chce mówić, w jakich okolicznościach miało miejsce rozwiązanie umowy i dlaczego tak postąpiłem. Zachowam to dla siebie. W Bytowie miałem grać do końca rundy wiosennej i od lipca 2014 roku miałem związać się z klubem z ekstraklasy. Złapałem kontuzję i wszystkie plany trzeba było bardzo szybko pozmieniać.

Ogólnie - nie licząc tego incydentu z alkoholem - może być pan zadowolony ze swojego pobytu w Bytowie?

- Nie ma sensu tego oceniać, bo zagrałem tylko sześć meczów. Można każde spotkanie analizować osobno, ale teraz nie ma to żadnego sensu.

Liczył się pan z tym, że właśnie tak to może wyglądać? 

- Założenia były zupełnie inne, ale wyszło, jak wyszło. Spokojnie to można nazwać zbiegiem nieszczęśliwych wypadków...

Od listopada minęło sporo czasu. Podczas tej przerwy udało się zorganizować treningi?

- Od razu trenowałem z drużyną rezerw Lechii Gdańsk, aż do 10 grudnia. Święta spędziłem z rodziną, a następnie miałem treningi na siłowni i bieżni z trenerem personalnym. Rezerwy Lechii wróciły do treningów i trenowałem z nimi tydzień. Wyjechałem na testy do Niemiec.

Nie było mowy, żeby w Lechii został pan na dłużej?

- Jeśli byłaby możliwość powrotu, to z miłą chęcią bym wrócił. Mam nadzieję, że będzie mi dane jeszcze kiedyś założyć koszulkę z herbem Lechii na sercu. Ciągle żałuje, że rok temu rozstałem się z tym klubem.

Testy w III-ligowym SSV Jahn Regensburg miały być takim chwytem, żeby głośniej się o panu w mediach zrobiło?

- Testów nie przeszedłem, bo trener wymagał ode mnie większej znajomości języka niemieckiego. W drodze powrotnej okazało się, że jeden z klubów ekstraklasy jest na mnie zdecydowany i wyjadę z nową drużyną na obóz przygotowawczy.

Kwestię kontraktowe są już dogadane?

- Wstępnie wszystko ustaliliśmy i tak naprawdę pozostały szczegóły do uzgodnienia. Najważniejsze, że klub jest zdecydowany na to, żeby związać się ze mną umową.

Źródło artykułu: