Szatnia jak kościół - rozmowa z Leszkiem Ojrzyńskim, trenerem Podbeskidzia Bielsko-Biała

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

- Jeśli prowadzisz mniejszy klub, musisz liczyć się z tym, że zła seria w końcu nadejdzie. Grasz na "pełnej żyle" i po prostu wcześniej czy później muszą być konsekwencje - mówi [tag=5382]Leszek Ojrzyński[/tag].

Ten szkoleniowiec przejmował Podbeskidzie, gdy było w kompletnym dołku. W pierwszym sezonie utrzymał zespół bez większych problemów, a dziś walczy o to, by znaleźć się z grupie drużyn walczących o europejskie puchary.

WP.PL: Gdyby nie było reformy ekstraklasy, nie zostałby pan trenerem Podbeskidzia?

Leszek Ojrzyński: Nie wiem co by było, ale na pewno reforma pomogła mi w podjęciu decyzji o przyjęciu oferty. Drużyna była na ostatnim miejscu w tabeli, traciła 3 punkty do Widzewa. Dzielenie punktów dawało nadzieję na to, że się utrzymamy. Dla wielu trenerów czy piłkarzy to dodatkowy stres, ale dla fanów słabszych klubów nadzieja, więc z ich punktu widzenia to był dobry pomysł. [ad=rectangle] I do tego gracie więcej meczów.

- Co dla trenera zawsze jest dobrym rozwiązaniem.

Podbeskidzie idzie powoli do przodu, czy jesteście już w momencie gdzie była Korona za pana najlepszych czasów?

- Myślę, że to nieporównywalne drużyny, inni piłkarze. Teraz mam więcej ogranych zawodników. Tam kartki, kontuzje powodowały znacznie większe problemy.

Ale pewne sytuacje są niezmienne.

- Oczywiście, ze tak. Koronę również przejmowałem, gdy była w dołku. Nie było już Andrzeja Niedzielana, Ediego, a więc piłkarzy, którzy najwięcej strzelali i asystowali. Mówiono, że Korona spadnie, ale nie spadła, a nawet zajęła piąte miejsce w lidze. Pokonaliśmy dwa razy Śląsk, który zdobył tytuł, czy Legię. Pressingiem, nieustępliwością, agresją. Dzięki temu, że mieliśmy tam specyficznych zawodników, z których kluczowym był Aleksandar Vuković.

Tu musiał pan zastosować podobne metody.

- Oczywiście. Jak przychodzisz do ostatniej drużyny w tabeli, która do tego ma najniższy budżet w lidze, to musisz walczyć tymi metodami. Krok po kroku budujesz ekipę nieustępliwą, z mocnym charakterem. Ale to nie jest nigdy dotknięcie magicznej różdżki. Przecież w pierwszych trzech meczach nie strzeliliśmy nawet bramki. Były dwa remisy i porażka 0:4 we Wrocławiu. To był długi proces, rozmowy, odprawy, odbudowywanie piłkarzy.

Minęło kilka miesięcy i już w nowym sezonie ten zespół wyglądał inaczej. Ograliście Legię, która miała być piętro wyżej od reszty, byliście nawet na czwartym miejscu w tabeli.

- Tyle, że dla mnie pokonanie Legii to nie była żadna sensacja. Grałem z nimi 4 razy w roli gospodarza i cztery razy wygrałem. Inna sprawa, że po tej dobrej serii nagle przyszła zła. Po Legii z piłkarzy zeszło trochę powietrze.

Woda sodowa?

- Tak bym na pewno nie powiedział. Wiadomo, że w czołowych drużynach, takich jak Lech, Wisła czy Legia, taka seria przegranych byłaby wielkim dramatem. Jeśli prowadzisz mniejszy klub, musisz liczyć się z tym, że zła seria w końcu nadejdzie. Musisz być przygotowany na takie rzeczy, to nie jest nic nowego. Grasz na "pełnej żyle" i po prostu wcześniej czy później muszą być konsekwencje.

Po jesieni jesteście tuż nad kreską, na ósmej pozycji. To jest już powód do zadowolenia?

- Oczywiście. Teraz chcemy się w tej grupie utrzymać. Ale żyjemy najbliższym meczem.

Wszyscy tak mówią.

- To dobre podejście. Było wiele klubów, które zaliczały nagły zryw, a potem marnie kończyły. Lepiej być realistą.

W pewnym momencie o pucharach mówiono w Koronie. Dziś Korona zamieniła się we wrak.

- Szkoda, że tak się stało, ale od razu przewidywałem, że tak będzie. Ludzie, którzy mnie zwalniali dziś już nie pracują w klubie.

Żałuje pan jeszcze tej sytuacji?

- Dziś jestem w Podbeskidziu, więc nie mam czego żałować. Ale na pewno było to trudne. Sprowadziłem do Kielc rodzinę, dzieci chodzą tam do szkoły, wiązałem z Kielcami pewne plany, ale już nie ma tematu.

A w Podbeskidziu nawet nie macie szatni.

- Nie ma szatni, boisk. Własne miejsce jest jak dom, daje poczucie bezpieczeństwa.

Szatnia jako miejsce magiczne?

- Najważniejsze. Tak jak w kościele, wiadomo, że to przede wszystkim wspólnota ludzi, ale jednak co niedziela zbierają się w określonym miejscu. Tak samo z szatnią, musi być to miejsce dla grupy. Jak nie masz szatni, boiska treningowego, to tak jakbyś domu nie miał.

To szokujące, ze boiska treningowe są problemem na poziomie ekstraklasy.

- Powinien być wymóg licencyjny, że każdy klub ma boisko treningowe z podgrzewaną murawą. To by bardzo ułatwiło sprawy trenerom.

Rozmawiał: Marek Wawrzynowski

Źródło artykułu: