Wiktor Miler: Ostatnie miejsce na koniec rundy musiało być dużym zaskoczeniem dla zarządu GKS-u Katowice?
Artur Łój: Na pewno. Nie tak to wszystko sobie wyobrażaliśmy. Niestety wiele rzeczy nie potoczyło się tak, jak sobie zakładaliśmy. Splot niekorzystnych zdarzeń spowodował, że zajmujemy tę mało zaszczytną pozycję.
Jakie były założenia przed rozpoczęciem sezonu?
- Chcieliśmy walczyć o jak najwyższą pozycję w lidze. Nie zakładaliśmy, że będziemy w dolnych rejonach tabeli, a już na pewno, że zajmiemy ostatnie miejsce. Niestety, stało się, jak się stało.
Po zakończeniu sezonu miały miejsce rozmowy zarządu ze sztabem trenerskim. Skąd się wzięła taka słaba postawa zespołu?
- Nawarstwiło się wiele czynników. Na początku sezonu były problemy z trenerami, a w trakcie rundy Adam Nawałka zmienił Jana Żurka. Nie wypaliły również transfery. Po kilku zawodnikach oczekiwaliśmy trochę więcej. Mieliśmy problemy finansowe. To wszystko nie wpłynęło korzystnie na zespół, który spisywał się dużo poniżej oczekiwań. Pierwsze wnioski już zostały wyciągnięte. Trener Nawałka przedstawił listę zawodników, z którymi nie chciał dalej współpracować. Konieczne są zmiany w kadrze. Liczymy na to, że spowodują one zmianę gry.
Jak zarząd ocenia pracę trenera Nawałki?
- Ciężko oceniać trenera, który rozpoczął pracę w trakcie rundy i nie miał ani czasu, ani możliwości doboru zawodników. Jak na razie, pomimo braku zdobyczy punktowych, jesteśmy optymistami. Widać zmianę jakościową gry. Trener Nawałka ma pomysł na tę drużynę i tak naprawdę pełną ocenę będzie można wydać po rundzie wiosennej, kiedy trener będzie mógł przepracować cały okres przygotowawczy z drużyną.
Jeśli porówna się zdobycz punktową GKS-u za trenera Żurka i za trenera Nawałki, to okaże się, że Gieksa zdobyła więcej punktów za kadencji tego pierwszego szkoleniowca.
- Tak, ale ciężko porównywać te dwie kadencje. To były dwa różne okresy. Trener Nawałka przychodził do klubu w zupełnie innych warunkach niż trener Żurek i miał w przeciwieństwie do niego utrudnione zadanie. Trzeba również pamiętać, że gdyby nie feralny mecz z Jastrzębiem, to trener Nawałka miałby prawdopodobnie trzy punkty więcej, a nie wiadomo, jakby się potoczyły mecze z Turem Turek i Kmitą Zabierzów.
Wspomniał pan o popełnionych błędach transferowych. Czy zarząd bierze za to winę na siebie?
- W jakimś stopniu na pewno odpowiadamy za transfery, które miały miejsce. W sprawach transferowych nigdy nie ma się pewności, zawsze jest element ryzyka. Jeżeli chodzi o zawodników sprowadzonych latem, to w przypadku większości, ostateczne zdanie miał trener Żurek. Nie mogę jednak powiedzieć, że nie ma w tym żadnej naszej winy. Zdajemy sobie sprawę, że były to transfery chybione.
Według kibiców byli to głównie piłkarze starsi, zarabiający za dużo, a brakowało młodych, tańszych zawodników sprowadzonych z niższych lig. Jedyny taki przykład to Gabriel Nowak.
- To jest temat do rozmowy z dyrektorem sportowym, panem Piotrem Piekarczykiem. Natomiast z tego, co ja wiem, to młodych zdolnych zawodników mamy swoich. Nie ma u nas potrzeby hurtowego sprowadzania młodych graczy. Jeśli znajdziemy gdzieś jakiegoś młodego piłkarza i możemy go ściągnąć do siebie, to robimy to. Tak, jak było w przypadku Nowaka. W zespole potrzebna jest równowaga pomiędzy zdolną młodzieżą a doświadczeniem. Potrzebowaliśmy tego drugiego czynnika i w tym kierunku poszły nasze ruchy transferowe.
Kilku z tych piłkarzy nie ma już w Katowicach. Najgłośniej komentowano rozwiązanie kontraktów z trójką piłkarzy: Krzysztofem Markowskim, Grzegorzem Bonkiem i Tomaszem Prasnalem. Co zadecydowało o pożegnaniu tych piłkarzy. Czy przyczyną rozstania się z nimi była ich gra w lidze halowej, czy tak jak powiedział Markowski była to kara za głośne wypowiadanie się o zadłużeniu klubu wobec zawodników?
- Nie chciałbym się odnosić do wypowiedzi Krzyśka Markowskiego. Oczywiście ma on prawo do swoich opinii, ale czasami mógłby się jednak zastanowić, czy warto jakieś tematy podejmować. Mamy swoje przemyślenia. Musieliśmy jakoś zareagować i podjęliśmy taką, a nie inną decyzję. Nie jest naszym celem rozgrzebywanie tej sytuacji w mediach. Nie chcieliśmy też, wzorem innego klubu z regionu, karać zawodników finansowo i redukować sobie w ten sposób zadłużenie wobec nich. Chcieliśmy załatwić tę sprawę po dżentelmeńsku.
Odeszło 10 zawodników. To już koniec pożegnań, czy można się jeszcze jakichś spodziewać?
- Ciężko mi powiedzieć. Jest to bardziej domena prezesa, dyrektora i trenera. Ale wydaje mi się, że jest to już koniec. Nie wiadomo, co będzie z Szymonem Kapiasem, który pojechał do Lecha Poznań. Zobaczymy, jak się ta sprawa rozwinie. Teraz już będziemy myśleć raczej o wzmacnianiu kadry.
Adam Nawałka przedstawił zarządowi listę piłkarzy, których widziałby w przyszłym roku w GKS-ie. Są to piłkarze w zasięgu GKS-u?
- Chyba tak (śmiech).
Już wcześniej pan o tym wspomniał. W trakcie trwania rundy wiele mówiło się o zaległościach finansowych klubu wobec zawodników. Jak sytuacja wygląda dzisiaj?
- Problem się nie pogłębia. Staramy się wyjść z tego dołka. Nie powiem nic odkrywczego, jeśli stwierdzę, że prowadzimy rozmowy ze sponsorami i inwestorami. Mamy nadzieję, że stosunkowo szybko się one zakończą, tak żeby rundę wiosenną rozpocząć w innych nastrojach.
Ostatnio coraz głośniej mówiło się, że do końca roku GKS będzie miał sponsora lub inwestora. Jakie są na to szanse?
- Tak, jest na to szansa, ale nie chciałbym się nad tym tematem dużej rozwodzić. Jeśli wszystko będzie oficjalnie sfinalizowane, wtedy się tą wiedzą podzielimy.
Zawsze trzeba rozpatrywać dwa scenariusze. Co będzie z GKS-em, jeśli jednak nie uda się pozyskać sponsora?
- Jeżeli nie uda się pozyskać większych partnerów, trzeba będzie zacisnąć pasa i przy wariancie oszczędnościowym starać się egzystować w tej pierwszej lidze i dalej szukać środków.
Nie tak dawno prezes Jan Furtok, na łamach prasy powiedział, że jeśli się nic nie zmieni to GKS sezon dokończy juniorami.
- To jest ostateczność. I na chwilę obecną jest to mało prawdopodobne. Natomiast dobrze wiedzieć, że się tą zdolną młodzież ma.
Problem braku sponsora w katowickim klubie przewija się od wielu lat. Zastanawialiście się, czemu tak trudno pozyskać możnego partnera?
- Żadnemu klubowi w Polsce nie jest łatwo pozyskać strategicznych sponsorów lub inwestorów. To nie jest tylko nasz problem. To problem wielu klubów w regionie, jak i w całym kraju. W niektórych klubach udało się to rozwiązać dzięki zbudowaniu dużego sojuszu wsparcia wraz z władzami miasta, regionu. Innym klubom udało się pozyskać biznesmenów-zapaleńców, którzy inwestowali swoje pieniądze. Działamy na rynku krótko, bo zaledwie 3,5 roku. Przez taki czas trudno jest zbudować silną pozycję i stworzyć dużą grupę wsparcia, która pozwoli na pozyskanie sponsora strategicznego. Wydaje mi się, że sam fakt, iż będąc w IV lidze pozyskaliśmy silnego partnera w postaci Katowickiego Holdingu Węglowego, był sporym sukcesem. Fakt, że kibice chcieliby, żeby sponsor pojawił się jak najwcześniej, ale to nie jest takie proste. To wymaga czasu a także zaangażowania sił wykraczających poza klub. Bez wsparcia lokalnych polityków czy władz samorządu, pozyskanie sponsora jest praktycznie niemożliwe. Powoli budujemy pod tym względem zaplecze i mamy nadzieję, że już wkrótce przyjdą tego efekty.
Mówi pan o współpracy z miastem. GKS w trakcie trwania rundy stanął na czele buntu katowickich klubów sportowych wobec miasta. Miała być publiczna debata, miały być rozmowy, ale temat ostatnio ucichł.
- Nie nazwałbym tego buntem. Staraliśmy się naświetlić pewien problem, który powstał. Katowice są strategicznym partnerem nie tylko dla nas, ale także dla innych klubów w tym mieście. Bez wsparcia z Urzędu Miasta klub sportowy w żadnym mieście nie ma na co liczyć. Wydaje mi się, że cały problem w Katowicach polega na tym, że w latach poprzednich nie było w tym mieście - poza GKS-em - silnych klubów, a w GKS-ie nie było osób, które potrafiłyby nawiązać współpracę z miastem. W związku z czym w Katowicach nie ma na tym polu żadnych doświadczeń i teraz musimy się wszyscy razem uczyć współpracować. Jest jednak stały postęp i widać dobrą wolę.
Życia klubowi nie ułatwili również kibice, którzy wywołali zamieszki podczas meczu z GKS-em Jastrzębie. Nie jest to pierwszy taki przypadek, kiedy katowiccy fani pokazują się w negatywnym świetle. Co chce zrobić zarząd, aby ten problem się już nie pojawił?
- Powiem coś, co może być mało popularne i trudne dla nich do przyjęcia. Kibice mają dużo pretensji do piłkarzy, do zarządu, do Urzędu Miasta, ale warto, żeby spojrzeli też krytycznie na siebie i na poczynania ogółu kibiców. Potrzebna jest większa pomoc z ich strony, bo takie incydenty, do jakich doszło podczas meczu z Jastrzębiem są niewyobrażalne. To strasznie przeszkadza w funkcjonowaniu klubu i stawia pod znakiem zapytania sens naszej pracy. Musimy podjąć kroki, które spowodują, że do takich wydarzeń więcej nie dojdzie. Kibice muszą wziąć pod uwagę, że wprowadzone zostaną mechanizmy, które ograniczą w pewien sposób ich swobodę na stadionie.
Nie sądzi pan, że relacje kibiców z zarządem były zbyt bliskie?
- Relacje kibiców z klubem powinny być bliskie. Naszym błędem było to, że za bardzo zaufaliśmy kibicom i byliśmy w stosunku do nich zbyt pobłażliwi. Na naszym stadionie od blisko dwóch lat nie doszło do żadnych incydentów i być może to nas uśpiło.
Dwa ostatnie mecze GKS-u transmitowała Telewizja Silesia. Czy planujecie wspólnie jakąś dłuższą współpracę?
- Zarówno z naszej strony, jak i ze strony Telewizji Silesia taka wola jest. Nie wiadomo jednak, czy będzie to możliwe ze względu na umowę, jaką ma zamiar zawrzeć PZPN z Telewizją Publiczną. Wszystko zależy od ewentualnej zgody PZPN-u .