Robert miewał depresyjne nastroje kilka razy - rozmowa z Ronaldem Reng, autorem książki o Robercie Enke

East News
East News

Miał kochającą rodzinę, dobrą sytuację finansową, pracę marzeń, rzesze uwielbiających go fanów i niemal pewne miejsce w reprezentacji Niemiec w piłce nożnej na mistrzostwa świata w RPA w 2010 roku.

W tym artykule dowiesz się o:

Wszystko skończyło się na przejeździe kolejowym we wsi Elevise. Robert Enke stanął na przejściu i czekał na pociąg. Książka "Życie wypuszczone z rąk" Ronalda Renga, która właśnie ukazała się w Polsce, jest uznawana za jedną z najlepszych w historii dziennikarstwa sportowego. Opowiada o piłkarzu, ale też walce człowieka z depresją - straszliwą chorobą, o której wciąż tak niewiele wiemy.
[ad=rectangle]
Marek Wawrzynowski (WP.PL): Na zdjęciach Robert Enke jest zawsze uśmiechnięty.

Ronald Reng: Tak, ten jest uśmiech jest wręcz czarujący. Wiele osób pytanych o skojarzenie z Robertem to mówi. Choćby Andy Koepke, trener bramkarzy w reprezentacji: "Pamiętam, że się uśmiechał". Cóż, jest wiele form depresji. Większość ludzi cierpiących na tę chorobę, przechodzi przez nią w krótkich okresach. Robert miewał depresyjne nastroje kilka razy, ale depresję stwierdzoną medycznie miał dwa razy w życiu, w 2003 i w 2009.

A pomiędzy?

- Był taki sam jak my.

To jak atak?

- Dokładnie. Ktoś kto ma depresję nie cierpi przez całe życie. Pierwszy przypadek miał miejsce w okresie, gdy opuścił Barcelonę i przeniósł się do Fenerbahce. Wtedy po raz pierwszy zetknął się z wielką czarną dziurą.

Wiedział pan o tym?

- Nie, nie miałem pojęcia, mimo że byliśmy dobrymi znajomymi. Wiedzę miało tylko kilka najbliższych osób. To typowe dla ludzi cierpiących na depresję, że chcą to ukryć, uważają, że to coś wstydliwego. To dlatego, że obwiniają siebie. Wymaga wielkiej odwagi, żeby mówić o tym ludziom, żeby poddać się leczeniu. Trzeba jednak pamiętać, że to jest choroba a nie słabość.

On rozpoznał tę chorobę.

- Tak i też dlatego jest to bardzo smutne, bo przecież zrobił wszystko tak jak należy. Pierwszy krok to przyznać się przed samym sobą, że to jest choroba, przeciw której nie można samemu walczyć. Zrobił to w 2003 roku. W swoich pamiętnikach pisał: "Muszę odejść z klubu, wyjechać do domu i poddać się terapii". Przy pomocy lekarza z Kolonii i odpowiednich leków udało się to zażegnać. Ale też dzięki najbliższym osobom, przyjaciołom, żonie, agentowi. A więc robił wszystko jak należy a jednak ostatecznie zdecydował się odebrać sobie życie. To pokazuje, że depresja jest chorobą śmiertelną. Tak jak nowotwór.

Gdyż może powrócić w każdej chwili?

- Można tak powiedzieć. Kiedy masz depresję, myśl o samobójstwie jest jej częścią. Twój mózg chemicznie nie pracuje normalnie, nie jesteś w stanie myśleć pozytywnie, odbierać pozytywnych sygnałów. Dlatego chcesz uciec od tej choroby. Dlatego Robert mówi do swojej zony: "Gdybyś przez pół godziny siedziała w mojej głowie, zrozumiałabyś dlaczego ogarnia mnie obłęd". Robert chory na depresję siedząc tu z nami mógłby powiedzieć: "Te płaszcze wiszą w zły sposób, tak nie może być". Po prostu widział rzeczy w negatywny sposób. Stąd myślenie: "Jeśli się zabiję, ucieknę od choroby". I w końcu to zrobił.

W 2009, ale to był pierwszy przypadek, gdy myślał o samobójstwie?

- Nie. W 2003 roku napisał w pamiętniku: "Myślę o s…". Ale to nie jest nic niezwykłego w tej chorobie. Zadaniem partnera jest kontrolowanie osoby, by nie popełniła samobójstwa, ale z drugiej strony nie możesz robić tego nieustannie, bo to prowadzi do myślenia chorej osoby: "Nie mogę funkcjonować bez opieki nie jestem pełnowartościowy". Trzeba znaleźć balans, co jest niezwykle trudne.

Mam takie wrażenie, że ta książka prowadzi do nieuchronnej katastrofy, jakby szukał Pan znaków depresji.

- Jest dokładnie odwrotnie. Od początku chciałem napisać klasyczną biografię, ale oczywiście choroba jest prawdopodobnie o tyle ważna, że doprowadziła do jego śmierci.

Można odnieść takie wrażenie choćby czytając słowa jego przyjaciela Andy Meyera, który mówi, że „Robert był dzieckiem szczęścia”, jakby nie mógł uwierzyć w to co się stało.

- Przykład Roberta pokazuje, że 95 procent czasu był to zwykły pogodny facet, bezpieczny i silny. Zaledwie te 5 procent czasu cierpiał.
[nextpage]
Czy śmierć córki w 2006 roku mogła mieć wpływ na jego późniejszą decyzję?

- Nigdy tego nie wiesz. Kiedy Lara się urodziła miała bardzo poważną chorobę. Lekarz powiedział, że w ciągu dwóch pierwszych lat życia trzeba będzie przeprowadzić 3 poważne operacje na jej sercu a i to nie gwarantuje, że dziecko przeżyje. A więc ryzyko śmierci było spore. W tym okresie Robert był bardzo zdrowy, silny, wolny od depresji. Myślę, że to dlatego że musiał zająć się córką. Do tej pory piłka była najważniejsza jego życiu, ale teraz zeszła na dalszy plan, cała energia została podporządkowana córce. I nawet gdy jego córka zmarła, nie było żadnych objawów depresji. Pojawiły się po 3 latach. A więc nie można powiedzieć, że śmierć córki miała wpływ, ale też nie możemy wykluczyć, że nagle wróciło wspomnienie, które gdzieś zalegało w jego głowie. Czasem sądzimy, że musi wydarzyć się coś tragicznego w życiu, jakiś wstrząs. A to tak nie jest. Robert mógł mieć po prostu skłonności depresyjne. Może z powodów genetycznych albo jakiś innych. To są czasem małe rzeczy.

Czy presja na niego jako bramkarza mogła mieć wpływ? To jednak najbardziej narażona na presję pozycja.

- W 2003 roku było dość jasne, że powodem była ta presja którą sam na siebie nałożył. Gdy przeszedł do Barcelony był przekonany, że to transfer marzeń, do najlepszego klubu świata. Ustawił sam siebie pod presją z przesłaniem „musi mi się udać”. Ale Louis Van Gaal postawił na Victora Valdesa. Początek tej choroby to mecz eliminacji Ligi Mistrzów z Legią Warszawa, kiedy Robert był przekonany, że zagra, a niespodziewanie znalazł się poza drużyną. Winił za to siebie, uważał że zawalił sprawę.

A sprawa była czysto techniczna. Van Gaal chciał bramkarza grającego w roli ostatniego obrońcy, zaś Enke był typowym dla tamtych czasów niemieckim mistrzem gry na linii.

- Dokładnie. Ale nie rozumiał tego i wpadł w taką spiralę, myślał, że nikt go nie poważa i nigdy z tego nie wyjdzie, co jest typowe dla osób z depresją.

I pan nie miał wtedy żadnych podejrzeń?

- Nie wiedziałem o jego depresji, ale wiedziałem, że coś z nim jest nie tak. Gdy rozmawialiśmy, jego twarzy była jakby z kamienia, nieruchoma. Nawet gdy opowiadał jakiś świetny żart, nie śmiał się z niego. Ale w tym czasie nie miałem w ogóle pojęcia o zjawisku depresji, więc jedynie zastanawiałem się, dlaczego jest tak smutny. W 2009 roku napisał w swoim pamiętniku: "Dlaczego teraz?". On sam nie widział jasnego powodu, przecież był bardzo szczęśliwy. Czasem po prostu jest to niewytłumaczalne. I tu porównanie do nowotworu jest uzasadnione. Czasem występuje na przykład rak płuc, ponieważ zbyt wiele palisz, a czasem po prostu nie ma wyjaśnienia. W przypadku Roberta jest proste wyjaśnienie dla pierwszej depresji, ale w przypadku drugiej można jedynie snuć przypuszczenia.

Ta książka to też opowieść o tragedii bliskich, choćby ojca, który jest psychologiem i potrafi rozpoznać chorobę, ale nie umie jej zaradzić.

- On był psychologiem, czyli studiuje zachowania ludzi, ale nie jest psychiatrą, który może ich leczyć. Ale też trzeba pamiętać o specyficznych relacjach, które ich łączyły. Nie byli w stanie normalnie się ze sobą porozumiewać. Czuli, że chcą, ale jest zbyt duża bariera między nimi. Po tym jak ojciec Roberta odszedł od jego matki, miał spore trudności z nawiązaniem kontaktu. Robert cierpiał z powodu rozstania rodziców, ale nie winił ojca. Jednak ten zawsze czuł się winny.

Jest taki krótki dialog między nimi, gdzie Robert na pytania ojca udziela bardzo krótkich i konkretnych odpowiedzi, jakby chciał mu powiedzieć: "Odejdź".

- Mieli z tym problem, dlatego ojciec Roberta używał futbolu do komunikacji, jak robi wielu ojców. Chodził na każdy mecz, rozmawiali o tym, co mogło sprawić, że wszystko stało się jeszcze trudniejsze. Możliwe, że dla Roberta to była dodatkowa presja, czuł że musi grać dobrze, żeby dostać miłość ojca. Myślę, że Robert czuł, że jego ojciec kocha go jako bramkarza. Po rozstaniu stadion był jedynym miejscem ich spotkań. Oczywiście jego ojciec go kochał jak syna, ale Robert skarżył się, że ojciec jedynie przychodzi na mecz i rozmawia o piłce. W książce jest taki moment, gdy Robert miał 14 albo 15 lat, słabo bronił w jednym meczu. Popłakał się i zapytał ojca: "Czy nie będziesz smutny, jeśli teraz skończę z bronieniem?". Wtedy ojciec zrozumiał, że "on naprawdę myślał, że kocham go z powodu piłki". Próbowali to zmienić, ale zawsze był jakiś mur między nimi. Nie potrafili rozmawiać ze sobą o prawdziwych uczuciach.
[nextpage]
Mówił pan, że Robert nakładał na siebie ogromną presję, ale co ciśnieniem z zewnątrz. Pełne trybuny, media, ludzie na ulicy…

- Zawsze jest presja z zewnątrz, ale najważniejsza jest ta pochodząca od samego siebie. Oczywiście swój wkład miał również Louis Van Gaal, który sądził, że krzyczenie na piłkarzy czyni ich lepszymi. To nie był trener dla Roberta, nie w tym czasie. Ale jednak sposób bycia trenera, problemy z radzeniem sobie z presją nie powoduje depresji. Robert miał prawdopodobnie coś genetycznego. Od dziecka miał nastroje depresyjne. A więc pracując w zawodzie dziennikarza, piekarza, również mógłby cierpieć na tę chorobę. Reakcje trybun nie mają tu nic do rzeczy. Dostawałem wiele listów po tym jak ukazała się książka. Chorym ludziom jakoś pomagało, że ktoś tak utalentowany, tak dobrze sobie radzący sobie w życiu może cierpieć na depresję. Pisała do mnie sekretarka, dla której ogromną presją było to, by napisać codziennie list dla szefa i nie popełnić przy tym błędu. Wszystko zależy od twojej własnej perspektywy, od tego jak ty sam postrzegasz presję. Ale to tylko jeden z powodów. Nie ma gotowego przepisu: "Jeśli to się stanie, to skutkiem jest depresja". Dla jednego to strata córki, dla innego strata pracy albo po prostu poczucie, że jest się w niewłaściwym miejscu. Psychiatrzy mówią, że jedyny powtarzający się motyw przy depresji, to "wielka zmiana w życiu". Coś nagle staje się inne i to może być powodem.

Jaka była pana reakcja, gdy dowiedział się pan, że powodem samobójstwa była depresja?

- Gdy usłyszałem, że popełnił samobójstwo była to moja pierwsza myśl. Nie widziałem żadnego innego powodu w jego życiu, by mógł chcieć z nim skończyć. Naprawdę dobrze mu szło. Nie miał problemów finansowych, dobrze szło mu w pracy, miał fantastyczną rodzinę. W tym czasie nie miałem jednak wielkiego pojęcia o tej chorobie. Wiedziałem tylko, że polega ona na tym, że ludzie mają trudności z radzeniem sobie w życiu, że dopada ich mocny smutek, którego nie są w stanie kontrolować. A gdyby się wczytać w statystyki, to jest to jedna z najbardziej niebezpiecznych chorób. W Niemczech corocznie zabija się 10 tysięcy ludzi, w tym 8800 robi to z powodu depresji. Reszta z różnych względów, jak problemy finansowe, zła sytuacja w małżeństwie. Najczęstszym ogólnie powodem śmierci w Niemczech jest atak serca, a potem depresja. Wypadki samochodowe są na 12. Albo 13 miejscu. To jest bardzo powszechna choroba, ale nie wiemy dziś o niej zbyt wiele.

Spisanie historii piłkarza, z którym byliście blisko, było dla Pana trudnym wyzwaniem?

- Nie, bo traktowałem to jako misję. Wiedziałem, że z tej śmierci musi wyjść cos dobrego. Pierwszy powód był taki, że chciałem żeby ludzie zapamiętali, a drugi taki, żeby więcej osób nabrało świadomości na temat tej choroby, co ona może z tobą zrobić.

Był pan zaskoczony niesamowitym odbiorem książki?

- Tak, bałem się tego. Miałem sporo wątpliwości. Na pewno pomogło mi to, że żona Roberta poprosiła mnie o napisanie jej. Ale wciąż stawiałem sobie pytania: "Czy mogę to zrobić?", "Czy jestem wystarczająco dobry by napisać książkę, która musi być perfekcyjna?", "Co powiem, jeśli ludzie zaczną zarzucać, że napisałem to dla pieniędzy?"

Co by pan powiedział?

- Że oddałem 2/3 zysków dla rodziny Roberta. To było dla mnie bardzo ważne. Ale faktem jest, że przygotowywałem się na takie pytania. Gdyby dziennikarz telewizyjny zarzucił mi "czy zrobiłem to dla pieniędzy" chciałem spojrzeć mu prosto w twarz i odpowiedzieć, że "zarobiłem mniej na tej książce niż ty mówiąc gówno w telewizji".

Agresywnie.

- No tak, ale na szczęście nikt nigdy nie zapytał. Faktycznie obawiałem się reakcji tak bardzo, że widziałem te oskarżenia wszędzie. Trochę zwariowałem. Samo pisanie nie było problemem, miałem klapki na oczach jak koń wyścigowy i pisałem. Problemem była obawa na odbiór książki.

Zamiast oskarżeń były seryjne nagrody.

- Tak, ale to było coś dziwnego. Z jednej strony byłem bardzo szczęśliwy, z drugiej miałem poczucie, ze nie powinienem wygrać żadnej nagrody.

Co było najtrudniejsze?

- Zakończenie książki. Miałem z tym wielki problem. Czy to już? Przez następne 2-3 miesiące szedłem do swojego biura i nie napisałem ani słowa, siadałem w fotelu i puszczałem muzykę.

Rozmawiał Marek Wawrzynowski

Komentarze (0)