Boiskowy szaleniec, dla fanów Realu był "Cudem". Tragiczna historia legendy

East News
East News

Kibice mówią, że tacy zawodnicy nigdy nie odchodzą. Tak jest z tym piłkarzem, który zawładnął sercami fanatyków Realu i do dzisiaj jest obecny na stadionie, choć od jego śmierci minęły 23 lata.

W tym artykule dowiesz się o:

Niemal każda wzmianka o Juanito zaczyna się od przypomnienia sprawy ze sfałszowaniem dokumentów. Może dobrze się stało, bowiem - podobno, bo to sprawa niejasna - dzięki podrobieniu papierów wystąpił w meczu U-18 Atletico Madryt, choć był już za "stary", żeby zagrać w tym spotkaniu. W starciu z Benfiką zdobył dwa gole (grano dla ofiar trzęsienia ziemi w Nikaragui), ale złamał nogę i w seniorskiej drużynie nigdy nie wystąpił. Kiedy wrócił po kontuzji, powiedziano mu, że nie ma dla niego miejsca i zostanie wypożyczony. Był 1973 rok.

Jego kariera nabrała tempa w Burgos, z którym awansował do La Liga w 1976 roku. Zdobył tytuł dla najlepszego piłkarza sezonu i wiadomo było, że jego dni w klubie są policzone. Zainteresował się nim Real, do którego trafił w czerwcu 1997 roku. - To było jak dotknięcie nieba. Zawsze chciałem grać w Madrycie - mówił w wywiadach.
[ad=rectangle]
Odrzucił dużo bardziej korzystną ofertę z Barcelony, byleby tylko grać w stolicy. To było pasmo sukcesów, ale w zespole "Królewskich" inaczej być nie mogło. Pięć tytułów mistrza Hiszpanii, dwukrotne zwycięstwo w Pucharze Króla i dwukrotnie zdobycie Pucharu UEFA. W sumie rozegrał 284 spotkań, w których zdobył 85 bramek. To wszystko do 1987 roku, kiedy odszedł z Madrytu.

W Realu grał z Santillaną, Uli Stelike, Vicente del Bosque czy Jose Antonio Camacho. Same wielkie nazwiska, jednak kibice szybko odkryli, że takiego piłkarza dawno w zespole nie było. Miał cechy przywódcze, odnajdywał się na boisku i poza nim. Był szybki, znakomicie wykańczał akcje. Działacze byli nim zachwyceni. Kibice jeszcze bardziej.

Wierzyli, że Juanito zawsze będzie z nimi, a jego waleczny charakter pomoże zespołowi, kiedy gra się nie układa. W 1986 roku Inter pokonał Real w półfinale Pucharu UEFA 3:1. Świętujący Włosi zostali zdruzgotani w drugim meczu, przegrywając 1:5. - 90 minut na Bernabeu to bardzo dużo - mówił płynnym włoskim do rywali, a zdanie to przeszło do historii klubu.

Kibice nazywali Juan Gomeza Gonzaleza - to było jego prawdziwe imię i nazwisko - nieustraszonym. Real nie mógł narzekać na brak gwiazd, kupował niemal każdego, kogo chciał, czyli tak jak teraz. Jednak urodzony w 1954 roku Juanito wywalczył sam drogę do "Królewskich". Rozpychania się uczony był od małego, kiedy grał w piłkę z rodzeństwem, a potem z kolegami z równie skromnie jak on żyjących rodzin. Dziennikarze podkreślali, że miał naturalny talent, który został odpowiednio wykorzystany.

Nie był jednak święty, a jak wpadał w szał, wiadomo było, że nadchodzą kłopoty. Dziennikarze podkreślali, że momentami wszystkie zalety znikały, kiedy potrafił narobić zespołowi kłopotów. Pokazywał twarz boiskowego mordercy - w pozytywnym tego słowa znaczeniu, kiedy gryzł trawę, walczył w stylu Gennaro Gattuso i nigdy nie odpuszczał. Czasami jednak - patrząc na jego zachowania - można było się zastanowić, co się dzieje w jego głowie. Jak już puszczały mu hamulce, to na całego.

W 1978 roku zaatakował sędziego w meczu przeciwko Grasshoppers Zurych (dwuletnia dyskwalifikacja w pucharach, skrócona do 14 miesięcy). Przeprosił, ale jak się okazało - nigdy się nie zmienił.

W meczu z Neuchatel opluł Ulego Stelike, z którym wcześniej grał w jednym zespole. Rekord świata pobił jednak w 1987 roku, kiedy dostał cztery lata (początkowo mówiono o pięciu) zakazu gry w europejskich pucharach. Stało się tak po meczu z Bayernem w półfinale Pucharu Europy, kiedy dosłownie zdeptał leżącego na ziemi Lothara Matthaeusa. Najpierw stanął Niemcowi na plecach, potem już celował w twarz. Wyglądało to koszmarnie.

Dla działaczy to było zbyt wiele. Wykorzystali opcję, która pozwalała im wypowiedzieć wcześniej umowę i pozbyli się chodzącego wulkanu. Nie przekonały ich przeprosiny Juanito - tak wobec klubu, jak i wobec Matthaeusa.

W kadrze również szalał. W 1977 roku w meczu przeciwko Jugosławii prowokował kibiców rywali obscenicznymi gestami. Efekt? W jego kierunku poleciała butelka, która niemal go znokautowała.

2 kwietnia 1992 roku oglądał mecz Realu z Torino. Wracał do Meridy, gdzie był szkoleniowcem. W Toledo doszło do wypadku. Autem kierował trener odnowy biologicznej, Juanito spał. O 2 w nocy kierowca nieoczekiwanie skręcił, żeby uniknąć leżącego na jezdni pnia drzewa, który spadł z ciężarówki. Dobił do innego auta. Jedyną ofiarą wypadku był Juanito. - To był niesamowity cios. Był kontrowersyjny, ale wszyscy go kochaliśmy. Był jednym z nas. piłkarski geniusz, dla mnie jak brat - wspominał Camacho.

Nosił koszulkę z nr 7. To dlatego kibice podczas meczu, kiedy nadchodzi siódma minuta, z sektora Fondo Sur krzyczą "Illa, Illa, Illa, Juanito Maravilla!". "Maravilla" to przydomek Juanito. W tłumaczeniu na polski oznacza "Cud".

Źródło artykułu: