27-letni Hiszpan był prawdziwym transferem "last minute" Pasów. Krakowski klub poinformował o pozyskaniu go dopiero na godzinę (!) przed zamknięciem zimowego "okienka", a on sam zjawił się pod Wawelem dopiero cztery dni później.
[ad=rectangle]
- Obserwowaliśmy go od czterech miesięcy i chcieliśmy go pozyskać już od dłuższego czasu. Ustaliliśmy z nim wszystkie warunki, by dołączył do nas od nowego sezonu, ale w związku z problemami Levadiakosu i zawieszeniem ligi greckiej, postanowiliśmy go pozyskać już teraz. Sam Armiche też był bardzo zdeterminowany, by do nas trafić już teraz. Liga grecka gra cały czas i to piłkarz, którzy może grać od zaraz - mówił wówczas trener Robert Podoliński.
Ortega został graczem Cracovii 28 lutego, a ostatni mecz w barwach Levadiakosu rozegrał 22 lutego, więc chociaż nie przepracował z Pasami okresu przygotowawczego, słowa Podolińskiego wydawały się być uzasadnione. Tym bardziej, że pochodzący z Wysp Kanaryjskich pomocnik był podstawowym graczem Levadiakosu w bieżącym sezonie.
Tymczasem rzeczywistość okazała się inna i Ortega nie potrafi sprostać wymaganiom T-Mobile Ekstraklasy. W debiucie w barwach pięciokrotnych mistrzów Polski opiekun Pasów ściągnął go z boiska po 52 minutach, choć już w I połowie meczu z Piastem Gliwice wydawało się, że brakuje mu sił. W pucharowym spotkaniu z Błękitnymi Stargard Szczeciński Ortega opuścił plac gry już w 40. minucie, a w derbach z Wisłą zaliczył tylko 25-minutowy występ. Z kolei w sobotnim spotkaniu z Lechią Gdańsk dotrwał tylko do przerwy i na II połowę już nie wyszedł.
- Słabsze mecze się zdarzają. Jeśli skreślalibyśmy piłkarzy po słabszych występach, to zostaliby tylko trenerzy i to też niedługo. Nie można tak łatwo skreślać ludzi, a my mamy łatwość w tym, żeby po dwóch meczach kogoś wynieść na szczyt albo zrzucić go do piwnicy - mówi trener Podoliński i dodaje: - Ortega nie jest kaleką i udowodni jeszcze, że jest dobrym zawodnikiem.