Jeden z najbardziej charakterystycznych włoskich piłkarzy opowiada o swojej karierze piłkarskiej, upadku zasad w Milanie i ewentualnej pracy w roli trenera w polskiej Ekstraklasie.
Zacznijmy od polskiego wątku. Kiedy kończył pan karierę w Milanie w mediach pojawiły się sensacyjne informacje, że może pan trafić do Legii Warszawa. Ile było w tym prawdy?
Gennaro Gattuso: Zero. Nikt ze mną nie negocjował. Jak znam życie to po prostu ktoś to wymyślił, a inni podali dalej. Ale wie pan, dziś dziennikarze kłamią zdecydowanie częściej niż kiedyś. Kłamstwa napędzają koniunkturę sprzedaży gazet, oglądalności telewizji.
[ad=rectangle]
W porządku. Pewnie żadnego polskiego klubu nie byłoby stać, żeby zatrudnić Gattuso piłkarza. Ale Gattuso trener to już nie jest nieosiągalny cel. Sprawdziłem pana zarobki w OFI Kreta. To nie były bajońskie kwoty.
- Zarobiłem wystarczająco dużo pieniędzy jako piłkarz, więc nie muszę walczyć o wysokie kontrakty jako trener. W Grecji chciałem pracować, zdobywać doświadczenie, pomagać piłkarzom w rozwoju. Z wielu powodów to się nie udało.
Głównie z finansowych i organizacyjnych? Sytuacja w klubie była dramatyczna.
- Zacznijmy od tego, że ze mną rozliczono się do ostatniego eurocenta. Mówię uczciwie.
Ale piłkarze nie mieli co jeść. Powiedział pan to w jednym z wywiadów. Jak więc trenować ludzi, którzy są po prostu głodni?
- Na dłuższą metę nie ma to sensu. Dlatego zrezygnowałem.
Z bardzo dobrego źródła wiem, że przed świętami Bożego Narodzenia wyjął pan pieniądze z bankomatu i rozdał je piłkarzom.
- Nie chcę o tym mówić.
Zmierzam do tego, że po kilkunastu latach gry w Milanie, klubie zorganizowanym perfekcyjnie, zderzył się pan ze smutną rzeczywistością. Był to dla pana szok?
- Wielką różnicę poczułem już w Sionie, gdzie kończyłem karierę piłkarską. Wylądowałem na innej planecie. W Milanie wszystko podsuwają ci pod nos. Musisz skoncentrować się wyłącznie na piłce, resztę załatwiają za ciebie. To niesamowite jak wspaniałe warunki do pracy mają wszyscy szczęściarze, którzy trafiają do Milanello. Ale wielkie kluby to niewielki procent futbolu. Ten prawdziwy, biedniejszy, gorzej zorganizowany jest gdzieś indziej. Tam trzeba zatroszczyć się o wszystko, bo nikt inny nie zrobi tego za ciebie. Dla mnie zakończenie kariery piłkarskiej było równoznaczne z wyzerowaniem przeszłości. Zacząłem pracę jako trener i startuję z niskiego pułapu. To dobre rozwiązanie. Lepsze niż podjęcie pracy w wielkim klubie zbyt wcześnie.
Jak pana kolega Filippo Inzaghi?
- Ten projekt nie wypalił. Myślę, że obie strony są niezadowolone. To było bez korzyści dla niego i klubu.
Dziś często słyszy się, że w Milanie brakuje takiego piłkarza jak Gattuso. Zgadza się pan z tym?
- Nie. Problemem nie jest znalezienie takiego piłkarza jak ja. Przecież w najlepszych sezonach dla tego klubu nie bylem jedyną osobą w szatni. Byłem częścią fenomenalnej, momentami niezwyciężonej ekipy, która szanowała tradycję Milanu i mimo upływu lat nie chciała go opuszczać. Mieliśmy ogromny etos pracy. Trenowaliśmy jak maniacy. Dziś nie ma takich piłkarzy zbyt wielu, dlatego klub popadł w przeciętność. Moje pokolenie miało zasady i co najważniejsze - były one przestrzegane.
Dziś nie są?
- W końcówce mojej kariery w Milanie nie były. Zawsze pojawiałem się na treningu minimum godzinę przed czasem. Chodziłem na masaże, piłem kawę, żartowałem z kolegami. W ostatnich latach stało się coś strasznego. Młodzi piłkarze przyjeżdżali na treningi najpóźniej jak się tylko dało, po czym wyjeżdżali z Milanello tuż po zajęciach. Było to dla mnie niepojęte. Nie godziłem się z tym i nie potrafiłem tego zrozumieć. To nie był mój świat. U schyłku mojej kariery w Mediolanie nie czułem się już nawet Włochem. Zrozumcie mnie teraz dobrze. Przez kilkanaście lat w szatni Milanu rządziła tylko włoska muzyka. Innej nie słuchaliśmy. Milan to włoski klub, fundament drużyny stanowili Włosi, trenerami też niemal zawsze byli Włosi. W ostatnich latach pojawiły się nowe trendy. Pojawiła się muzyka pop, głównie zagraniczna. Nie czułem się z tym dobrze. Nie jestem rasistą, ale uważałem to za upadek pewnych zasad. Kiedy grałem w Glasgow Rangers w szatni słuchaliśmy tylko szkockiej muzyki. To część tradycji klubowej, chęci jej kontynuowania. Kiedy razem z doświadczonymi piłkarzami jak Nesta, Zambrotta czy Seedorf uznaliśmy, że nie zmierza to w dobrą stronę, postanowiliśmy odejść. Nie czuliśmy się potrzebni.
Ale nie mogliście w tym klubie pozostać w nieskończoność. Kiedyś musieliście odejść.
- Oczywiście, ale nie wszyscy na raz. Milan to nie aktualni piłkarze. Milan to historia, która trwa od stu, a nie trzydziestu czy pięćdziesięciu lat. Mamy unikalną, przepiękną tradycję. Siła tego klubu tkwiła w zawodnikach, którzy byli Milanistami od urodzenia, którzy kochali ten klub jako dzieci, kibicowali mu. Oczywiście, często gwiazdami były postaci kupowane za olbrzymie sumy, ale fundament był zawsze włoski. Różnica między mentalnością mojego pokolenia a obecnymi zawodnikami Milanu jest olbrzymia. Tego nie da się porównać. Kiedy byłem młody, musiałem wszystko wręcz wyrywać życiu z gardła. To nie było łatwe, ale hartowało. Dostawałem mocno w kość, ale nie płakałem. Miałem wspaniałe wzory i autorytety w drużynie, do których zwracałem się o pomoc. Dorastałem w cieniu fenomenalnych piłkarzy, którzy byli częścią tego klubu. Później jako człowiek doświadczony przekazywałem to innym. Niestety w pewnym momencie ten łańcuch został przerwany i konsekwencje tego widzimy w aktualnych wynikach Milanu. Zauważyłem też, że wielu młodych piłkarzy żyje dziś we własnym świecie, są odcięci od grupy, pochłonięci swoimi sprawami. Brakuje im podstawowego poprowadzenia przez kogoś strasznego, nauczenia szacunku do ludzi, którzy ich otaczają.
[nextpage]I pan zamierza to zmienić jako trener? Chce być pan tą postacią, która nauczy młodych przestrzegania zasad?
- Najważniejsze u trenera Gattuso są zasady i szacunek dla grupy. Mam taką teorię, że powtarzam coś maksymalnie trzy razy. Jeśli mimo tego, któryś z piłkarzy nie dostosowuje się i nie słucha, to tracę wiarę w niego. Bardzo lubię motywować zawodników, widzieć jak tworzy się dobrze rozumiejąca drużyna. Ale nie mam zamiaru tracić czasu na rozpuszczonych chłopców.
Andrea Pirlo w swojej biografii napisał, że był pan wręcz niewolnikiem swoich zasad.
- Byłem chory na punkcie piłki. Chory do szpiku kości. Przez 18, 19 lat myślałem tylko o piłce. Zwracałem uwagę na to co jem, uważałem, żeby nie wypić kieliszka wina, nie popełnić najmniejszego błędu. I wie pan co? Nie brakuje mi dziś grania w piłkę, bo wiem, że zrobiłem dużo więcej niż musiałem i nic nie pozostawiłem przypadkowi. Nie mam pretensji do samego siebie jak wielu piłkarzy, którzy po latach żałują, że nie przykładali się bardziej.
[ad=rectangle]
Był pan znany z niezwykle agresywnego, wręcz brutalnego stylu gry. Niektórzy uważali pana za wariata.
- Nienawidziłem swoich rywali z całych sił. Chciałem, żeby cierpieli, chciałem ich niszczyć na boisku, ale nie myślałem o skrzywdzeniu przeciwników. Nie polowałem na ich kości. Chciałem ich tłamsić, zabierać im pewność siebie, patrzeć jak pękają. Wzbudzałem strach i podobało mi się to.
Zdobyliście scudetto w 2011 roku jako drużyna złych chłopców z Ibrahimoviciem, Cassano, Boatengiem czy Robinho w składzie. Dziś Milanowi brakuje charakternych postaci?
- Pewnie tak, choć pamiętajmy, że zawsze trzeba wyważyć proporcje. Z takim Ibrą jest na przykład jeden problem. On wymaga od każdego piłkarza w drużynie tego samego co od siebie. Nie znosi braku zaangażowania na treningach, nie akceptuje błędów kolegów na boisku. On chce, żeby każdy grał na jego poziomie. Mówiłem mu to wiele razy: Zlatan jesteś wyjątkowy, zarabiasz 12 milionów euro i to odpowiada skali twojego talentu. Ale nie wszyscy są na twoim poziomie. Musisz to zrozumieć. To niemożliwe, by każdy w drużynie dorównywał tobie. Nie wywieraj presji, bo to bez sensu.
I posłuchał?
- Oczywiście, że nie. Dalej robił swoje. Ibra jest piłkarzem, który wywiera największą presję na całą drużynę. Potrafi na boisku zniszczyć kolegę za błędy, brak zaangażowania czy umiejętności. Nie toleruje słabych.
Pracował pan z wieloma wybitnymi trenerami. Nie chcę pytać o naśladowanie któregoś z nich, ale o pańskie inspiracje. Który trener jest dla pana wzorem?
- Podam prosty przykład. Pracowałem z dwoma znakomitymi fachowcami - Carlo Ancelottim i Marcello Lippim. Byli jak ogień i woda, różnili się dosłownie wszystkim. A obaj odnieśli sukces. Nie ma jednej drogi, jednego stylu prowadzącego do zwycięstw. Oczywiście mogę przenieść metody szkoleniowe Ancelottiego do swoich drużyn, ale kopiowanie jego sposobu pracy, jego gestów i zachowań jest bez sensu. To nienaturalne. Nie będę miał w klubach, które przyjdzie mi trenować takich piłkarzy jakich Carlo miał w Mediolanie. Będę musiał dostosowywać swoje zachowanie i sposób pracy indywidualnie do każdego gracza.
Carlo Ancelotti powiedział, że był pan dla niego synem. Mówił panu rzeczy, jakich nie powiedziałby żadnemu piłkarzowi na świecie. To prawda, że mieliście tak wspaniały kontakt ze sobą?
- Na pewno nie byłem najlepszym piłkarzem jakiego Ancelotti prowadził. Nie miałem talentu, ale pozyskałem jego serce czymś innym. Otworzył się przy mnie. Kiedy mnie trenował, miałem poczucie, że jest moim przyjacielem, ojcem. Kiedy przegrywaliśmy i źle nam szło, pierwszą rzeczą, która przychodziła mi na myśl było: musimy zwyciężyć dla niego, nie dla nas samych. Przeżyliśmy razem osiem niezapomnianych lat, mówiliśmy sobie najgorsze i najwspanialsze rzeczy na świecie. To było piękne.
Jaki będzie styl pracy trenera Gattuso?
- Przez całą karierę byłem defensywnym pomocnikiem, zawsze starałem się ukraść piłkę rywalom. Teraz, kiedy jestem trenerem, lubię, kiedy moje zespoły rozpoczynają akcje „od dołu”. Podoba mi się piłka oparta na wielu podaniach, piłka kombinacyjna. Nie chcę, żeby moje zespoły grały defensywnie. Cały czas uczę się tego zawodu. Kiedy jesteś piłkarzem, odpowiadasz tylko za siebie. Jeśli drużyna przegra, a ty popełnisz błąd, to sam ponosisz konsekwencje. Trener jest odpowiedzialny za całokształt. Ma mnóstwo obowiązków, reprezentuje klub, swoich graczy, każdego pracownika z osobna. To niezwykle odpowiedzialna funkcja. Chcę coś podkreślić. Moim celem nie jest maniakalne wygrywanie. Mój cel to bycie wiarygodnym, fachowym, dobrym trenerem. Chciałbym, żeby kiedyś Gennaro Gattuso kojarzono nie jako dobrego piłkarza, ale świetnego trenera.
Może kiedyś będzie pan trenował polski zespół?
- Nigdy nie mów nigdy. Wiem, że macie piękne stadiony, wybudowane kosztem Włoch, które nie dostały prawa do organizowania Euro 2012. Wiem też, że macie szalonych, fanatycznych kibiców. Tyle mogę powiedzieć o Polsce.
Polak był też autorem pana największego koszmaru w karierze. Jerzy Dudek w finale Ligi Mistrzów w Stambule w 2005 roku.
- To mój najgorszy dzień w życiu. Nie chodzi nawet o te rzuty karne, ale o dwie interwencje waszego bramkarza w dogrywce. To było coś kosmicznego. Do dziś zastanawiam się jak on to zrobił.
Andrea Pirlo pisał, że nie oglądał tego meczu nigdy więcej. I do końca życia nie obejrzy. A pan?
- Kiedyś go przeanalizuję pod kątem trenerskim. Ale nie wiem czy z żalu nie pęknie mi serce. To była trauma, której nie jestem w stanie wymazać z pamięci, ale na szczęście wygrałem w swoim życiu kilka trofeów i mam się czym pochwalić. A Dudka może kiedyś spotkam w Polsce i rozliczę się z nim osobiście.
Rozmawiał w Gallarate Mateusz Święcicki