Krzysztof Niedzielan: Nie zdarza się zbyt często, żeby kluby wykonywały podobne ruchy w takim momencie.
Dariusz Wójtowicz: Sytuacja jest może niestandardowa, ale odbyło się to standardowo. Przed piątkowym treningiem zostałem poproszony do gabinetu, gdzie członkowie zarządu po prostu mnie zwolnili. Nie było w tym żadnej mojej inicjatywy i nie mogło być. Mamy 2 mecze do końca, 5 punktów przewagi i sytuacja może nie jest bardzo dobra, ale dająca szansę na uniknięcie baraży i pozostanie w I lidze. Tego na pewno będzie mi szkoda, ale przyjąłem decyzję władz Sandecji po męsku.
[ad=rectangle]
Kontrakt został rozwiązany za porozumieniem stron?
- Na ten moment jest to decyzja zarządu, natomiast najprawdopodobniej formą rozstania będzie porozumienie stron. Musimy jednak uzgodnić wszystkie warunki, bo w piątek nie było takiej woli, nie było czasu. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie to uzgodnimy.
Jest Pan zaskoczony?
- Absolutnie tak. Można było się tego spodziewać po przegranym meczu z GKS-em Katowice, na początku tygodnia, a nie dzień przed kolejnym spotkaniem. Jestem zaskoczony, ale życzę Sandecji wszystkiego dobrego i utrzymania w I lidze.
Zakończenie tej współpracy już wisiało w powietrzu. Po porażce z Drutex-Bytovią uzależnił Pan swoją przyszłość w klubie od decyzji zarządu. Potem prezesi poważnie myśleli o zwolnieniu po przegranej z Chrobrym Głogów.
- Zarząd jest od tego, żeby oceniać sytuację i podejmować decyzję. Mam nadzieję, że władze klubu wiedzą dlaczego to zrobili, bo nie zostało mi to przedstawione poza tym, że nie ma wyników - z tym mogę się zgodzić. Natomiast umawialiśmy się na cel ostateczny, czyli utrzymanie się. Może być mi jedynie żal, że nie było mi dane dokończyć swojej misji. Takie są decyzje i nie chcę z nimi polemizować. Czas pokaże, kto miał rację.
Ostatnio dość regularnie spotykał się Pan z władzami Sandecji.
- Sytuacja w rundzie wiosennej była trudna. Mecze nie układały się często po naszej myśli, mimo że graliśmy przyzwoicie. Zawsze czegoś brakowało i przegrywaliśmy. Rozmawialiśmy często o tym co się dzieje, ale rozmowy były traktowane w sposób konstruktywny - przynajmniej tak to odbierałem. Mówiliśmy, że wspólnie musimy pociągnąć tę sytuację do końca i osiągnąć postawiony cel.
Zatem nie docierały do Pana sygnały, że klub mógłby Pana teraz zwolnić?
- W tym tygodniu na pewno nie. Owszem były wcześniej te dwie sytuacje, o których Pan wspomniał. Po meczu z Chrobrym Głogów ustaliliśmy jednak, że pracujemy do końca sezonu. Trudno mi powiedzieć co się wydarzyło, że zarząd zmienił zdanie.
Faktem jest, że wyniki były kiepskie i zespół na dwa mecze przed zakończeniem rozgrywek jest dopiero 14. w I lidze i jeszcze wisi nad nim widmo baraży.
- To bardzo złożona sytuacja. Po części wszyscy są za nią odpowiedzialni, łącznie ze mną. Nawet na początku ze mną, bo nie uchylam się od odpowiedzialności. Na tę chwilę nie stało się nic wielkiego poza moim zwolnieniem. Myślę, że Sandecja jest w stanie w tych dwóch meczach zdobyć przynajmniej 1 punkt i być spokojna o ligowy byt.
Drużyna ma w swoich szeregach zawodników, którzy posiadają wysokie umiejętności, ale nie przełożyło się to na wyniki w rundzie wiosennej.
- Nie chcę tu wyciągać daleko idących wniosków, bo teraz nie ma to już najmniejszego sensu. Moja praca z Sandecją zakończyła się i nie mnie teraz oceniać czy wszystko grało, czy nie. Zostawiam to zarządowi i ludziom, którzy będą się teraz klubem zajmować.
Wychodzi na to, że rację miał Pana poprzednik. Piotr Stach odszedł z powodu zbyt wąskiej kadry.
- Nie pociągnie mnie Pan za język w kwestii tego kto zawinił. Wiadomo, że takie wyniki nie satysfakcjonują nikogo. Nie chcę tego tematu rozwijać, bo nie ma to największego sensu. Nie chcę się usprawiedliwiać. Taka jest dola trenera, który ma wykonać swoją pracę i jest oceniany. Ludzie za to odpowiedzialni podejmują decyzje.
Nie uważa Pan, że Sandecja była poniekąd skazana na heroiczną walkę o utrzymanie po tym, jak zimą została osłabiona?
- Ja przychodząc tu w lutym po części wiedziałem jaka jest sytuacja. Nie mogę teraz biadolić, narzekać na cokolwiek. Wiedziałem na co się piszę.
To może brakowało "chemii" między trenerem i zawodnikami?
- Ja nie miałem żadnych sytuacji zadrażnień, czy kłótni w szatni przed, czy po meczu, wzajemnych pretensji. Na tej podstawie mogę wnioskować, że nasze relacje były na normalnym, dobrym poziomie. Natomiast trzeba zawsze wziąć pod uwagę to, że jeśli wyniki nie są satysfakcjonujące, to atmosfera nie jest lukrowa, lecz napięta. Powiedziałbym konstruktywnie napięta. Jeszcze raz powtarzam - nie było w szatni żadnych złych rzeczy między mną, a piłkarzami.
Kiedy pierwszy raz odchodził Pan z Sandecji Nowy Sącz, zajmowała ona 4. miejsce w I lidze. Teraz jest to dopiero 14. lokata.
- Są to zupełnie inne czasy. Wtedy doszliśmy wspólnie do wniosku, że należy przerwać współpracę i rozeszliśmy się w zgodzie, natomiast teraz nie zostało to dokończone. Mieliśmy się utrzymać i cel był osiągalny na 2 mecze do końca. Nie pracuję już w tym klubie, ale życzę utrzymania i w następnym sezonie walki o wyższe miejsce.