Karol Klimczak: Nigdy nie straciliśmy nadziei na mistrzostwo

Newspix / Adam Jastrzebowski
Newspix / Adam Jastrzebowski

- Nie było momentu, w którym straciliśmy nadzieję na mistrzostwo - mówi Wirtualnej Polsce prezes Lecha Poznań Karol Klimczak, ale przyznaje, że zespół miał w sezonie wiele problemów.

Przed "Kolejorzem" teraz walka o europejskie puchary. Kolejna kompromitacja nie może się już powtórzyć. Zapraszamy na rozmowę z szefem mistrzów Polski.

Utarliście nosa Legii Warszawa?

Karol Klimczak: Osobiście tak do tego nie podchodzę, choć być może niektórzy tak uznali, bo jeszcze przed sezonem wiele osób z założenia przyznało mistrza Legii. Ona też w pewnym sensie również go sobie przyznała.

Lech i Legia to w tej chwili dwie najsilniejsze drużyny, lokomotywy klubowej piłki. Jest między nami rywalizacja i to jest dobre. Oba kluby, i nie mówię tu tylko o samych zespołach, są zdeterminowane żeby wygrywać. A już na pewno każdy lubi stawać w szranki ze sobą.

Był taki moment, w którym straciliście nadzieję na tytuł?

- Nie było takiego momentu, ale na pewno było dużo emocji. Jesienią mieliśmy dużo problemów - zmieniliśmy trenera i trafiały nam się mecze, w których za łatwo gubiliśmy punkty. Frustrowały nas te bramki tracone w kuriozalnych sytuacjach. Kiedy dochodziła 89 minuta i rywal miał stały fragment gry, zaczynaliśmy się zastanawiać, czy znów stracimy bramkę. Dlatego zależało nam na tym, żeby w pierwszej kolejności poprawić grę obronną, dyscyplinę pod własną bramką, bo to pozwoliło nam się odbudować.

Pewnie ktoś powie, że mogliśmy poczuć szansę na mistrzostwo po wygranym meczu z Legią w fazie finałowej. Ktoś inny, że po wygranej w marcu w Poznaniu. Dla mnie bardzo ważne momenty to wygrana w rewanżu z Błękitnymi i reakcja szatni po porażce w finale Pucharu Polski. Nie było tam żadnej nerwowości, rozpaczy. Raczej przeświadczenie, że przegraliśmy, chociaż powinniśmy wygrać. Dobre było wtedy dla nas to, że już tydzień później graliśmy z Legią w lidze. W drużynie najczęściej było słychać: "szkoda, że ten mecz nie jest jutro".
[ad=rectangle]
Słowa prezesa Bogusława Leśnodorskiego po finale Pucharu Polski dodatkowo was zmotywowały? Powiedział, że odkąd jest w Legii, to Lech nic nie wygrał. Pan mówił wtedy, że chce wkurzonej szatni. Nie ma chyba lepszego sposobu, żeby to osiągnąć, niż taka wypowiedź prezesa rywala. Powiesiliście na ścianach plakaty z tym cytatem?

- Klub, szatnia musi żyć własnym życiem, swoim rytmem i, na przykład, dla piłkarzy było ważne, żeby po pierwszym meczu z Błękitnymi udowodnić sobie, że jesteśmy zwyczajnie lepsi. W rewanżu jeszcze straciliśmy pierwsi bramkę i to okazało się dla nas dobre. Zespół musiał dojrzeć i zacząć wierzyć, że jest w stanie poradzić sobie nawet w takich mega trudnych okolicznościach. Gra z dużą determinacją i wiarą w sukces pozwala wiele osiągnąć.

- A jeśli chodzi o wypowiedź Bogusława Leśnodorskiego, to on zasadniczo przytoczył fakty. Odkąd jest w Legii, ta zdobyła dwa mistrzostwa Polski, a Lech wówczas jeszcze nic.

Mariusz Rumak dostał o jedną szansę za dużo?

- Ex post łatwo podejmować i jeszcze łatwiej oceniać decyzje. Być może zmiana trenera byłaby lepsza już po porażce z Żalgirisem, ale teraz nie ma sensu tego roztrząsać. Wiem natomiast, że Mariusz Rumak jest bardzo dobrym trenerem i jego pracę było w Lechu widać. Potem w Zawiszy. Powiedzieliśmy mu jednak zresztą, że być może potrzebuje trochę więcej zwycięstw, trochę porażek, trochę siwizny, zdobędzie doświadczenie, którego na skróty zdobyć nie można. Dobrze nam się współpracowało, ale pewna formuła się wyczerpała.

Jakie jest teraz nastawienie Lecha? Liga Mistrzów albo śmierć, czy wystarczy wam faza grupowa Ligi Europy? Planujecie w budżecie awans do fazy grupowej?

- Nie, takich założeń w budżecie nie robimy, bo to trochę jak gra w ruletkę. Albo się uda, albo nie. Już to przerabialiśmy i nie przyniosło to efektów.

- Zimą zdecydowaliśmy się na konkretny plan, podjęliśmy ryzyko, uruchomiliśmy środki na transfery. Podobnie zresztą robimy i teraz, ale w budżecie nie planujemy fazy grupowej. Planujemy za to sprzedaż zawodnika, bo to jest nasza praca, którą jesteśmy w stanie przewidzieć. I pewien cykl - szkolimy chłopaków, promujemy, wchodzą do reprezentacji i jednego co roku sprzedajemy.

To w Lechu konieczność?

- Tak skonstruowany jest budżet, że dla funkcjonowania klubu konieczna jest sprzedaż jednego zawodnika. Alternatywą dla tego rozwiązania są tylko europejskie puchary na etapie fazy grupowej, ale tego nie jesteśmy w stanie sobie zagwarantować na poziomie planu. To samo zresztą robi Sevilla, która wygrywa Ligę Europy, a potem sprzedaje swoich najlepszych zawodników gigantom.

Karol Linetty wyjedzie latem?

- Niekoniecznie. Na razie to jest kwestia zapytań i ogólnego zainteresowania. Konkretnych ofert na stole nie ma.

Lech może sobie pozwolić na to, by nie sprzedawać piłkarza za 3-4 mln euro? Robert Lewandowski, Artjoms Rudnevs, Aleksandar Tonew, Łukasz Teodorczyk – w zasadzie co roku oddawaliście zawodnika za takie pieniądze.

- Jeśli awansujemy do fazy grupowej nawet Ligi Europy, to nie będziemy musieli nikogo sprzedawać. Kolejorz ma dzięki tym transferom markę. W tej chwili Lech jest taką firmą, że kupujący ma przeświadczenie, że nie bierze kota w worku. Jeśli ktoś u nas grał, to znaczy że jest wartościowy i da sobie radę w innym klubie.
[nextpage]Ilu transferów do klubu należy się spodziewać w tym oknie? Maciej Gajos i Tomasz Hołota to tematy aktualne?

- Mamy już czterech piłkarzy [Marcin Robak, Dariusz Dudka, Abdul Aziz Tetteh, Denis Thomalla – przyp. WP] Przyszli nie tylko po to, by poszerzyć naszą kadrę. Podkreślę jednak, że nie chodzi tu o ilość, a jakość. Do klubu trafili piłkarze doświadczeni i posiadający wystarczający potencjał, by stać się co najmniej wyróżniającymi zawodnikami Ekstraklasy.

- Gajos? Jest świetnym aktorem. Pan Gajos. Mówiąc poważnie, to jest bardzo trudny temat, bo rynek między polskimi klubami prawie nie istnieje. My nie zakładamy, że chcemy piłkarzy zagranicznych, ale kto kupi polskiego zawodnika za kilka milionów euro? W przypadku Łukasza Teodorczyka poniekąd wykorzystaliśmy sytuację, w jakiej Polonię postawił jej ówczesny właściciel. Jeśli chodzi o Gajosa, to możemy spodziewać się, że Jagiellonia zażąda kwoty, na jaką Lecha nie stać.

A gdyby po piłkarza Lecha zgłosiła się Legia i wyłożyła pieniądze, jakich oczekujecie np. za Tomasza Kędziorę - podjęlibyście rozmowy, czy z góry takie transfery wykluczacie?

- To pytanie dotyczące nie tylko zarządzania zespołem, ale i zarządzania klubem. Dlatego jeśli sprzedawać, to niekoniecznie w kierunku, który wzmocni mojego konkurenta. No i trzeba też pamiętać o tym, że zawodnicy mają swoje prawa i oczekiwania. Tomek Kędziora został właśnie mistrzem Polski, jest reprezentantem kraju, więc pewnie sam nie byłby zainteresowany transferem do Legii, tylko szukałby możliwości rozwoju w silniejszej lidze.
[ad=rectangle]
Przeprowadziliśmy analizę na przykładzie Bayernu i Borussii, jak Legia próbowała wyciągać piłkarzy z Lecha. Okazało się, że gwiazdy wolały zostać na Bułgarskiej, a Legii udawało się sprowadzić tylko młodych graczy. Irytowało to was?

- Bardziej irytowało to, że nie udało się przekonać tych chłopaków i ich rodziców do tego, że droga przygotowana dla nich przez Lecha jest lepsza niż w klubie, do którego odchodzą. W przypadku Krystiana Bielika on dostał z Warszawy obietnicę, że będzie grał w pierwszej drużynie. My mówiliśmy, że będzie wprowadzany ostrożniej, bo celem jest to, by wszedł do zespołu w momencie, gdy będzie na to gotowy. W przypadku Bereszyńskiego sporą rolę odegrały pewnie sprawy kontraktowe.

Kasper Hamalainen zostanie w Lechu?

- Na pewno dogra kontrakt do końca [umowa kończy się w grudniu]. Nawet gdyby miał odejść za darmo, to da drużynie więcej, niż pieniądze, które moglibyśmy zarobić na jego sprzedaży. Wiele wskazuje na to, że Kasper chce potem spróbować czegoś innego, więc szanse na to, że zostanie z nami są małe.

Zima zaryzykowaliście, wydaliście na transfery 5 mln złotych. Nie macie wrażenia, że te pieniądze zostały zmarnowane? Nowi zawodnicy mieli bardzo mały wkład w mistrzostwo.

- Na pewno tak nie myślimy. Po pierwsze: na ocenę naszych zimowych transferów jest jeszcze za wcześnie. Przypomnę tylko, że Paulus Arajuuri też miał słabsze początki, ale my widzieliśmy go codziennie na treningach i wiedzieliśmy, że w końcu odpali. Arnaud Djoum był sprowadzany jako uzupełnienie składu, z myślą o tym, żeby czasem wejść na 30 minut, żeby zastąpić Łukasza Trałkę, czy Karola Lienttego również wtedy, kiedy będą pauzować za kartki lub doznają kontuzji. Dołączył do nas Tamas Kadar, reprezentant Węgier, który nie tylko naciskał na Paulusa i Kamyka i ich forma była również skutkiem jego pracy. To piłkarz, który za moment może stanowić o sile Lecha. David Holman dopiero teraz ma przed sobą okres prawdy, parasol ochronny został zdjęty, a on musi powalczyć o swoje. Natomiast zatrzymanie Darko Jevticia uważam na nasz duży sukces.

Zimą wydaliście 5 mln, a latem? Kibice pewnie chcieliby, żebyście właśnie teraz zaryzykowali bardziej.

- Powtórzę się, ale nie chodzi tu o ilość, a jakość. Zakontraktowaliśmy już czterech nowych zawodników, ich transfery i podpisanie umów kosztowało nas już kilka milionów złotych.

Jak wygląda sytuacja z Zaurem Sadajewem?

- Jesteśmy w codziennym kontakcie z nim i z Terekiem Grozny. Zaur chciałby w pierwszej kolejności być bliżej domu i to od niego głównie zależy, czy z nami zostanie. Działacze Tereka zapewnili nas, że jeśli Zaur będzie chciał zostać w Lechu, to porozumienie zostanie osiągnięte. W tym przypadku nie chodzi również o pieniądze dla samego Zaura. On chce być bliżej domu i to jest decydujące. Natomiast podkreśla, że nigdzie jeszcze nie był tak dobrze traktowany jak w Lechu i nie cieszył się taką estymą wśród kibiców jak tu.

A nie próbowaliście ściągnąć Orlando Sa, wykorzystując jego sytuację w Legii?

- Nigdy nie było takiego tematu. Nie wiem, czy byłoby nas na niego stać. Myślę, że on szukał klubu w innym kraju.

W grudniu mówił pan, że w zeszłym roku nie udało się zrównoważyć wydatków i przychodów. Jak to wygląda w tym roku?

- W zeszłym roku kalendarzowym była to strata rzędu 4 mln złotych. W Lechu rok finansowy kończy się z końcem sezonu, a 30 czerwca zamkniemy go ze stratą około 1,7 mln złotych. A zaczynaliśmy od straty ponad 14 mln złotych 3 lata temu. Naszą obecną sytuację nazwałbym trudną i stabilną, ale stać nas na to, żeby płacić piłkarzom regularnie co miesiąc, co w ekstraklasie nie wszędzie występuje.

- Podczas fety jeden z piłkarzy pół żartem pół serio zaproponował, żebyśmy w przyszłym sezonie na niektóre mecze latali samolotem. Powiedziałem mu wtedy "Doceń, że regularnie co miesiąc ci płacimy". Co odpowiedział? "Naprawdę to doceniam".

Jak dużym problemem byłby dla Lecha brak awansu do fazy grupowej europejskiego pucharu?

- Traktowałbym to głównie jako olbrzymi problem sportowy. Finansowo poradzilibyśmy sobie ograniczając koszty funkcjonowania klubu i szukając równowagi przez sprzedaż zawodnika. Naprawdę potrafimy tym zarządzać, żeby takie sytuacje rozwiązać, ale przecież nie o to chodzi. Naszym celem jest dawać radość i dumę naszym kibicom, osiągać sukcesy sportowe, dlatego gdybyśmy trzeci sezon z rzędu zawiedli w pucharach, byłby to problem.

Czyli taki sezon, jaki miała Legia - bardzo dobry wynik w pucharach, ale przy tym brak mistrzostwa - nie zadowoliłby was mimo obecnej sytuacji finansowej?

- Proszę to odpukać w niemalowane... Poważnie, to nie chcę tego rozpatrywać w tych kategoriach. Naszym celem są sukcesy sportowe, a dopiero kiedy ich nie ma, rolą zarządu jest to, by tak tym pokierować, żeby klub przeżył. Jesteśmy mistrzem, chcemy awansować przynajmniej do Ligi Europy. Jeśli nam się nie uda, nie będziemy płakać, tylko usiądziemy jak faceci i zastanowimy się, co z tym zrobić.

Rozmawiali w Poznaniu
Jacek Stańczyk
Marcin Kietliński

Źródło artykułu: