Wszystko zaczęło się w środę. Późnym wieczorem, przy jednej ze stacji metra, doszło do planowanej ustawki kibiców Legii i Dynama Kijów. Bójkę z kretesem przegrali Ukraińcy. Następnego dnia byli żądni nie tyle odwetu, a krwi. W okolicach popołudnia na Placu Niepodległości doszło do pierwszych starć. Przerodziły się one w wielką awanturę.
[ad=rectangle]
Zadyma przeniosła się w inne miejsca ścisłego centrum miasta. Ukraińcy połączyli siły. Do stolicy przyjechało podobno wsparcie spoza Kijowa. Między innymi z Dnietropietrowska czy Odessy. Chuligani obrali sprytną taktykę. Chowali się w podziemiach lub okupowali wejścia do hoteli, w których mieszkali Polacy. Właśnie w przejściu podziemnym zaatakowali polskiego fotoreportera, tylko dlatego, że miał białą koszulkę i mówił w swoim języku. Ośmiu troglodytów obaliło go na ziemię, skopało i pocięło nożem koszulkę. Jego plecy poranione były nie tylko ostrzem, ale także poobijane do krwi od kopniaków. Próbujący ratować go kolega po fachu dostał pięścią w oko. Przez opuchliznę ledwo przez nie widział.
Tutejsi nakręcali się z każdą godziną. Dziennikarz ukraińskiej telewizji 1+1, który towarzyszył nam przed meczem, rozpoznał na przejściu dla pieszych jednego z najbardziej znanych chuliganów w Kijowie. Mięśniacy biegali po ulicach tak swobodnie jak dzieci po placu zabaw. Nie przejmując się zupełnie miejskim ruchem, milicją czy wojskiem. Zresztą, służby bezpieczeństwa też się nimi średnio przejmowali. A ci rzucali sobie petardy, uderzali pięściami w autobus, paraliżowali ruch dla pieszych.
To co na początku wydawało się tylko drobną wymianą ciosów, szybko przerodziło się w panikę. Hotel "Ukraina", z dachu którego snajperzy strzelali do ludzi podczas walk na Majdanie półtora roku wcześniej, był pewnego rodzaju schronem dla niektórych fanów. I wcale nie dla "karków", a fanów starszych i kobiet. Hotel szybko obstawiła tutejsza milicja, choć... zaledwie niecałe dwadzieścia metrów dalej dziesięciu napakowanych wypatrywało, czy aby któryś z naszych budynku nie opuścił.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że milicja widziała, jak polskich kibiców się kopie i nie reagowała. Nawet, gdy rozpaczliwie wołali ją przypadkowi gapie.
Ciężko jednoznacznie powiedzieć, co do takiego stopnia rozwścieczyło Ukraińców. Co sprawiło, że mieli ze sobą noże i cieli naszych jak upolowaną zwierzynę? Problem urósł do takiej skali, że Polacy, w obawie przed niespodziewanym atakiem, obawiali się rozmawiać w swoim języku.
Mateusz Skwierawski