Wirtualna Polska: Przed rokiem nasza reprezentacja zapisała się w historii, bo po raz pierwszy pokonała Niemcy. Uda się przejść po raz drugi i wygrać we Frankfurcie?
Andrzej Iwan: Skłaniam się raczej ku temu, że wywieziemy z Frankfurtu remis. Tyle że bramkowy, bo raczej nie zdołamy się ustrzec utraty bramki. Niemniej to i tak byłby dla nas historyczny sukces, bo w dwumeczu zdobyliśmy cztery punkty.
[b]
Na zwycięstwo nie mamy szans?[/b]
- Niekoniecznie. Ta ubiegłoroczna historia nie mogła się przydarzyć w lepszym momencie. Graliśmy ze świeżo upieczonym mistrzem świata, u którego panowało lekkie rozprężenie. Do tego doszło do zmiany warty, więc to był idealny czas, żeby zjednoczyć się w drużynę i wygrać. W tamtym meczu to się udało. Jest szansa na wygraną, bo potrafimy przecież zagrać dobrze z kontrataku. Poza tym nie jestem przekonany do obrony Niemców, zwłaszcza co do ich szybkości. Będzie zatem szansa, aby ich ukłuć. Nie ulega jednak wątpliwości, że mają zdecydowanie lepszych piłkarzy, jeśli spojrzymy na całą kadrę. Dlatego liczę na remis, ale we Frankfurcie wszystko jest możliwe. Może też dojść do wysokiej wygranej Niemców, ale nawet wtedy nie pokpimy sprawy.
Nawet jeśli nie wygramy, to cztery punkty rok temu bralibyśmy w ciemno.
- W momencie, kiedy losowano grupy, to bralibyśmy nawet punkt. Ale mieliśmy odpowiedni moment i wykorzystaliśmy go do maksimum. Teraz będziemy potrzebowali trochę szczęścia, może nawet więcej niż w pierwszym spotkaniu. Wydaje mi się, że w końcu jednak mamy zespół, który ma dobre morale. Aż przyjemnie się czyta i słucha wypowiedzi naszych zawodników przed tym meczem, którzy mówią, że jadą po zwycięstwo. Ich nastawienie jest ważne. Oby tylko realizowali swoje zadania na boisku. Jeśli to się uda, to nie powinno być problemów z wywalczeniem remisu.
Pana zdaniem powinniśmy cofnąć się głęboko i bronić remisu?
- Nie możemy zbyt głęboko się cofnąć. Wtedy to się może skończyć najgorzej jak to możliwe. Musimy raczej wysoko ustawić linię obrony, by w razie jakiegoś błędu lub w sytuacji, gdy zostanie minięta, była jeszcze możliwość dogonienia przeciwnika. Jeśli damy się całkowicie stłamsić we Frankfurcie, to może się to źle skończyć, bo Niemcy mają zbyt dużą liczbę świetnych piłkarzy. A do tego Muellera, który potrafi strzelić nogą, głową i dobrze odnajduje się w trudnych sytuacjach. Zbyt głębokie wycofanie może być naszą zgubą. Zwłaszcza że Niemcy potrafią też uderzyć z dystansu.
[b]
A do tego trudno powiedzieć, jak będzie funkcjonować nasza obrona...
[/b]
- Na pewno nie mamy takiego komfortu jak blisko rok temu. Niemniej jednak to, że niektórzy nie grają w swoich klubach, nie zawsze musi być minusem. Zawodnicy mogą być przecież wypoczęci. Poza tym w bramce stanie pewnie Łukasz Fabiański, który jest bardzo spokojny i jego dyrygowanie na pewno pomoże w ustawieniu się linii obrony.
Jan Tomaszewski stwierdził, że bohaterem tego spotkania w naszym zespole musi być bramkarz.
- Nie chciałbym żeby tak było. Janek wybronił w 1974 roku karnego, ale jeśli przeanalizujemy całe spotkanie, to zauważymy, że wielokrotnie ratowali go też obrońcy. Teraz też postawa całej linii obronnej będzie ważniejsza od bramkarza. Tym bardziej że nie spodziewam się wielkiej kanonady. Na pewno bramkarz będzie miał trochę pracy, ale liczę na to, że nie będzie tym, o którym będzie się mówiło najwięcej.
Dobra wiadomość jest taka, że w szeregach Niemców zabraknie Marco Reusa.
- To na pewno dobra wiadomość. Reus jest znakomity. To przecież jeden z najlepszych pomocników na świecie. Niemniej Loew ma w kim wybierać, jeśli chodzi o drugą linię. Zresztą obojętnie, kto w niej zagra, to będzie mocne ustawienie. Prawdę mówiąc, druga linia może być właśnie języczkiem u wagi w tym meczu. Z reguły to na niej koncentruje się uwaga, to tam są zawodnicy bardzo kreatywni, dlatego musimy znakomicie wypaść w obronie.
Wyjaśniła się też jedna niewiadoma - prawdopodobnie zagra Mesut Oezil.
- Ozil jest na pewno piłkarzem, który potrafi świetnie uruchomić napastnika. Ale pod warunkiem, że ma sporo luzu. Jeśli nasi będą blisko, mocno na niego naciskali, to już niekoniecznie Mesut będzie grał tak dobrze. Mam nadzieję, że się nie pomylę, ale Ozila bym się nie bał. Naszym postrachem jest Mueller.
Minęło 41 lat od pamiętnego spotkania we Frankfurcie, a dopiero w zeszłym roku udało nam się po raz pierwszy pokonać Niemców.
- Kilka razy byliśmy blisko zwycięstwa. W 1974 roku strzelił nam gola Gerd Mueller, teraz w kadrze jest Thomas Mueller. Wiadomo, że do takiej bitwy na wodzie nie dojdzie. Wtedy jednak mieliśmy znakomity zespół, złożony ze świetnych piłkarzy. Wówczas więcej naszych zawodników zaliczało się do europejskiej czy światowej czołówki. Ale jest jedna wspólna cech tych reprezentacji - to prawdziwe drużyny. Zresztą wystarczy poczytać, co mówi Joachim Loew przed meczem. Nigdy nie było tak, aby Niemcy mieli taki respekt przed nami. Niedawno byliśmy przeciętniakiem, a teraz jesteśmy ich najgroźniejszym konkurentem w grupie. Takie słowa zatem cieszą, bo nas szanują. Nie oznacza to, że nabawili się jakiegoś kompleksu, bo to my go zawsze mieliśmy, ale widać, że inaczej nas traktują.
[b]
Boją się nas? W końcu muszą wygrać.
[/b]
- Oni z reguły, kiedy musieli wygrywać, to wygrywali. Naród niemiecki, jeśli chodzi o sportowców, w ogóle nie odczuwa strachu. To bardzo pewni ludzie. Nawet jak grałem w Niemczech, to trafiałem na piłkarzy, którzy nie potrafili grać, ale twierdzili inaczej. Dlatego nie ma mowy, aby Niemcy wyszli na miękkich nogach. To są pewni siebie, niekiedy zadufani w sobie piłkarze.
Ale ich sytuacja jest skomplikowana. Dopuszcza Pan taką możliwość, że zabraknie ich na mistrzostwach Europy?
- Niemcy nie są zwykłą drużyną i nie zwykli omijać wielkie imprezy. Nie spodziewam się, żeby w ogóle dopuszczali taką myśl. Zresztą ja również.
Według Pana na koniec eliminacji będą za nami?
- Chciałbym oczywiście, żeby byli za nami. Ale już patrząc w przyszłość, to boję się meczu u siebie z Irlandczykami. Nawet jeśli nie uda nam się zdobyć punktów z Niemcami, to jestem przekonany, że później bez problemów poradzimy sobie na wyjeździe ze Szkocją. W każdym razie nasza sytuacja jest bardzo komfortowa i aż strach byłoby jej nie wykorzystać.
Niemcy muszą wygrać, są zmotywowani, ale u nas po raz pierwszy od dawna panuje tak świetna atmosfera wokół kadry.
- Ostatni raz tak dobrze mówiło się o naszym zespole, kiedy wywalczyliśmy awans na mistrzostwa świata do Korei i Japonii. Wiadomo jak nam poszło, ale wtedy wszyscy piali, że narodziła się drużyna. A wypadliśmy na turnieju źle. Teraz też wokół kadry jest świetna atmosfera, nikt nie wbija już igiełek czy szpilek w reprezentację. Jest zatem wyraźna poprawa, a nawet sceptycy, którzy byli przeciwko Adamowi Nawałce, trochę przygaśli. Bo on naprawdę zrobił drużynę. Wydawało się, że negatywna selekcja była nam niepotrzebna, ale wyszło jednak nieco inaczej. Teraz, kiedy są pewne problemy z obroną, to selekcjoner nie sięga po jakieś specjalne koła ratunkowe.
Często podkreśla się, że wreszcie mamy drużynę. Tymczasem Adam Nawałka wcale nie potrzebował dużo czasu, aby ją stworzyć. Przecież na pierwsze zgrupowania czy mecze towarzyskie powoływał piłkarzy, którzy nie byli i nie będą pierwszoplanowymi postaciami.
- Wiadomo, że mecze towarzyskie graliśmy wtedy zawodnikami z drugiego planu, których już nie ma w kadrze. Zgrupowania to jednak tylko zgrupowania. Najważniejsze według mnie były długie rozmowy selekcjonera z kluczowymi piłkarzami. Adam musiał im pokazać i przekonać, że ten wózek nie może ciągnąć tylko selekcjonera, ale także przez kilku zawodników. To mu się udało, oni uwierzyli w niego i razem z nim ciągną zespół. Udało się osiągnąć to, by podporządkowali własne ego dla drużyny.
Wcześniej tego brakowało?
- Ewidentnie. Poza boiskiem nie było przecież zdrowej atmosfery, co przekładało się też na postawę na boisku najważniejszych piłkarzy. Pozostali byli zbyt słabi mentalnie, aby zjednoczyć tę grupę. Adam zdołał coś z tym zrobić, miał kilka niepopularnych kroków, jak choćby wybór kapitana, ale te decyzje są usprawiedliwione. Dzięki temu jesteśmy w tak dobrym miejscu, a nie na czwartej czy piątej pozycji w tabeli.
Adam Nawałka póki co skutecznie gasi nie tyle pożary, co raczej jego zarzewia.
- Myślę, że gdyby małe konflikty, różne dyskusyjne sprawy nie zostały zażegnane i odpowiednio ułożone, to kadra nie byłaby obecnie w takim kształcie w jakim jest. Mam przede wszystkim na myśli powrót Kuby Błaszczykowskiego. Może jeszcze nie do końca pogodził się z tą rolą, ale na pewno będzie chciał udowodnić czysto sportowo, że zasługuje na powołania i jest jednym z najważniejszych piłkarzy w kadrze. Zresztą Kuba przez ostanie lata był w reprezentacji najlepszy. W każdym razie wydaje się, że toporki wojenne, choć może to określenie nieco na wyrost, bo żadnych wojen przecież nie było, zostały zakopane.
W ogóle powołanie Kuby Błaszczykowskiego to spory ukłon ze strony selekcjonera. Kuba przecież nie miał okazji, aby pokazać w jakiej jest formie i udowodnić, że powinien być w kadrze.
- Kuba na pewno nie będzie statystą w tej grupie. To zawodnik o ukształtowanych umiejętnościach, ale to, że nie gra, nie może być plusem. Tym bardziej że często ma problemy ze zdrowiem. Ale tej drużynie może się bardzo przydać. Jeśli wejdzie na boisko lub wybiegnie w pierwszym składzie, może to spowodować większą czujność u Niemców, zaabsorbuje ich swoją obecnością.
Mentalnie to powołanie mu pomoże?
- Dla Kuby na pewno jest to bardzo ważne. Ale nie tylko dla niego. Nie wszyscy przecież cieszyli się, że go nie ma w kadrze. Wiadomo, że w reprezentacjach są może nie tyle grupki, co bliższe znajomości. Według mnie to najzdrowsza sytuacja, że Kuba wrócił. Ci, którzy byli z nim blisko, na pewno czują się jeszcze lepiej.
Wspomniał Pan wcześniej o rozmowach z piłkarzami. W ogóle wydaje się, że najważniejsza była zmiana nastawienia. W końcu w kadrze nikogo się nie nauczy już grać.
- Adam w klubie uczył grać piłkarzy. Myślę, że każdy jeden zawodnik, cokolwiek by o nim sądził, to potwierdzi. Adam nie był co prawda trenerem, z którym byłoby łatwo, ale u niego zawodnicy się rozwijali. W kadrze nie ma jednak na to miejsca. To nie jego rola. On nie jest trenerem, lecz selekcjonerem. Do reprezentacji trzeba wybrać odpowiednią grupę, biorąc pod uwagę charakter. Wiadomo, że zawodnicy są monitorowani przez cały czas, ale ich trzeba przede wszystkim przekonać do pewnych rzeczy. Oni mają tworzyć jedność. Piłkarze nie mają się krzywić na taktykę, tylko wykonać to, co im się zaordynuje. W chwilach naszej największej chwały tak właśnie pracował Kazimierz Górski. W lidze było wielu świetnie grających piłkarzy, ale on potrafił postawić na tych w słabszej formie. Stawiał na nich, bo miał do nich bezgraniczne zaufanie. I na tym to polega. To, że ktoś strzelił w ostatnich kolejkach dwa, trzy gole, może o niczym nie świadczyć.
Spodziewał się Pan, że tak dobrze pójdzie Nawałce?
- Byłem pewny, że sobie poradzi z presją i odpowiednio poukłada zespół. W ogóle że reprezentacja będzie prowadzona według jego myśli. Byłem tego pewny już dawno temu, bo byłem orędownikiem tego, aby został selekcjonerem. Zresztą powiedziałem to kiedyś w rozmowie Zbyszkowi (Bońkowi - przyp. red.) i on później się chyba zapalił do tego. Zwłaszcza że obaj mieli do czynienia z włoską piłką. Adam wzorował się przecież na Fabio Capello, jeździł na staże do Włoch, nauczył się wiele, jeśli chodzi o prowadzenie zespołu i sferę mentalną. To światowy człowiek, który potrafi zagadnąć po włosku czy po hiszpańsku. Byłem przekonany, że budowanie drużyny trochę potrwa, ale nie za długo. I widać, że Adam bezproblemowo przeistoczył się w selekcjonera.
Wcześniej Franciszkowi Smudzie czy Waldemarowi Fornalikowi to się nie udało.
- Adam świetnie sobie radzi na każdej płaszczyźnie. Do tego jest niesamowicie pedantyczny, jeśli chodzi o swoją pracę. Poza tym wcześniej różnie bywało z selekcjonerami. Bywało przecież tak, że nie mieli poparcia we władzach, albo sami tworzyli takie poczucie, że tego wsparcia nie ma. To później prowadziło do nerwowych sytuacji. Aktualnie współpraca między Adamem a związkiem układa się świetnie. Nie wymyśla jakichś fanaberii, ale czego sobie nie zażyczy, to dostanie bez problemu.
Rozmawiał Michał Ostrowski