Choć Lech grał źle, to i tak stwarzał sobie świetne sytuacje bramkowe, miał obowiązek strzelić Podbeskidziu co najmniej jednego gola. To, że Emilijus Zubas, tak jak kiedyś w barwach GKS Bełchatów, tak i teraz na Bułgarskiej przechodził samego siebie, to jedna kwestia. Druga, że zawodowcy z Poznania w tych sytuacjach zachowywali się jak juniorzy. Nawet Karol Linetty, najlepszy w tym sezonie lechita, w przerwie nie wiedział jakim cudem nie trafił z kilku metrów.
Te marnowane seryjnie sytuacje pokazują jedno. Piłkarze Lecha nie walczą już tylko z rywalami. Oni walczą z samymi sobą. W ich głowach coś się przestawiło i nie chce odpuścić. Każde kolejne nieudane zagranie pogłębia kryzys, nakręca spiralę nieudolności. Każde kolejne stracone punkty wpędzają mistrzów Polski w coraz głębszą psychologiczną dziurę. Mówił o tym po meczu Maciej Skorża. – Z każdą niewykorzystaną sytuacją nasze morale szło w dół.
Doszło do tego, że taki technik jak Kasper Hamalainen miał problemy, żeby przyjąć piłkę. To było tak zwane przyjęcie weselne. Jak po kilku głębszych grubo po oczepinach. A Gergo Lovrencsics chcąc zagrać piętą prawie się połamał. Szymon Pawłowski miał pełno prostych strat. Tylko Denis Thomalla nie stracił nic ze swojej formy. Jak pudłował, tak pudłuje.
Maciej Skorża na początku sezonu postawił sprawę jasno. Przede wszystkim jego drużyna musiała zakwalifikować się do europejskich pucharów. Dla Lecha to priorytet co sezon. Każdy kolejny rok bez fazy grupowej to poważna wyrwa w budżecie. I swój cel mistrz Polski osiągnął, dostał się do Ligi Europy w naprawdę dobrym stylu. Szybko się jednak okazało, że kosztem ligi. – Wszystko podporządkowaliśmy pucharom – mówił w pewnym momencie trener Lecha. – W takich tarapatach w żadnym klubie jeszcze nie byłem. Uczymy się nowej rzeczywistości. Nikt nie zakładał, że będzie to tak bolesna nauka.
Ta nauka to łączenie gry na dwóch wymagających frontach. Mistrz Polski na razie ewidentnie niej jest w stanie sobie z tym poradzić. Sam trener mówił: - Niektórzy zawodnicy mają kłopot z przestawieniem się z pucharów na Ekstraklasę. Czasem wydaje im się, że jeśli nieźle zagrali w Europie, to w lidze też pójdzie dobrze. Tymczasem rywale mocno się na nas mobilizują i walka, agresja, zaangażowanie muszą być cały czas na właściwym poziomie.
Skorży na pewno nie pomagają kontuzje. Ba, urazy to prawdziwa zmora Lecha. Mniejsze lub większe, ale jest z nimi spory problem. Mamy dopiero wrzesień, a już z różnych powodów nie mogli grać Barry Douglas, Kasper Hamalainen, Tamas Kadar, Dawid Kownacki, Karol Linetty, po brutalnym faulu Piotra Malarczyka poznaniacy na dłużej stracili również Darko Jevticia. Brakuje też Marcina Robaka, ale temat snajperów to oddzielna bajka. Od początku rozgrywek nie mogli grać Gergo Lovrencsics i Paulus Arajuuri. To są sami podstawowi piłkarze. Tak, trener Lecha musiał mieć problem z ustabilizowaniem składu. A gdy do tego doszły mecze co trzy dni, to kłopoty się nasiliły.
O tym jak z kolei w Poznaniu spisują się snajperzy najlepiej niech świadczy fakt, że pomocnik Maciej Gajos, który w ostatnim dni okna transferowego dołączył do Lecha z Jagiellonii Białystok, z miejsca został najskuteczniejszym piłkarzem zespołu (ma na koncie cztery gole). Denis Thomalla niestety na razie nie jest łowcą goli. Wydawało się, że dobrym ruchem było sprowadzenie Marcina Robaka, byłego króla strzelców. 32-latek był do tej pory gwarancją bramek. Teraz niestety częściej się leczy. Lech zawsze potrzebował klasowego snajpera. Miał Roberta Lewandowskiego, Artjomsa Rudnevsa, Łukasza Teodorczyka. Nawet jednak gdy takiego zabrakło, to można było wystawić na szpicy Kaspera Hamalainena. Ten w poprzednim sezonie, choć jest nominalnym pomocnikiem, był najskuteczniejszym piłkarzem poznańskiego mistrza. Tyle, że teraz on również dostosował się do poziomu reszty. I koło się zamyka. A skoro już nawet Fin, dla wielu osób najlepszy piłkarz poprzedniego sezonu, nie potrafi pociągnąć drużyny, to pozostaje ogłosić koniec. Finito.
Lech Poznań jest dziś zespołem, który strzelił najmniej goli w lidze (pięć). Jego słabość niech zobrazują następujące liczby. Jedna wygrana, sześć kolejnych meczów bez zwycięstwa, cztery kolejne porażki, sześć przegranych w ośmiu kolejkach, piętnaste miejsce w lidze (strefa spadkowa). Podbeskidzie właśnie na Bułgarskiej wygrało pierwszych mecz w sezonie. Mistrz nadaje się dziś na świetnego rywala, aby przełamywać na nim niechlubne serie – Grajcie z Lechem, on jest cienki! – mógłby krzyknąć kibic bielskiej drużyny, który kiedyś radził swoim piłkarzom grać na Wawrzyniaka.
Jeśli Górnik wygra w niedzielę z Ruchem, Lech z hukiem zleci na samo dno. Maciej Skorża ciągle wierzy jednak w drużynę. Mówił po meczu z Podbeskidziem, że piłkarze po prostu potrzebują tylko iskry, która da im pewność siebie. Najlepiej niech więc lechitów walnie od razu jakiś piorun, wszak w czwartek mecz z Belenenses. W przeciwnym razie cały poprzedni dobry sezon trafi szlag.
Obserwuj @Jacek_Stanczyk