Nemanja Nikolić po dwunastu minutach meczu miał na koncie gola i dwie asysty. To statystyka jak z komputera, z gry, w którą grają nawet prawdziwi trenerzy, czyli Football Managera. Po takim występie zazwyczaj przychodzą oferty z wielkich klubów. Węgra z serbskim rodowodem na razie chciał kupić jedynie Reading, niedługo potem gdy on sam dołączył do Legii Warszawa. Anglikom podziękowano. Spokojnie jednak, jeśli Nikolić dalej będzie tak strzelał, to zimą od propozycji nie będzie mógł się opędzić.
45 sekunda - gol po podaniu Aleksandara "Pribrakadabra" Prijovicia. Krytykowany ostatnio Szwajcar przed sezonem mówił, że być może jakiejś wielkiej skuteczności nie prezentuje, za to jest dobry w tworzeniu szans rywalom. Teraz skorzystał z prezentu jednego z obrońców i pięknym zagraniem fałszem wystawił piłkę koledze z ataku. 11. minuta - po krótko rozegranym rzucie rożnym Nikolić dośrodkował w pole karne, a akcję zamknął Stojan Vranjes. To jego pierwszy gol dla Legii. Bośniak tragicznie zagrał w pierwszym meczu z KGHM Zagłębiem Lubin, ale Henning Berg kazał mu grać na stoperze, czyli pozycji na której były zawodnik Lechii Gdańsk grać nie znosi. A wszyscy w lidze wiedzą, że Vranjes to środkowy pomocnik. Widzą też również, że nie myli się z rzutów karny. Na strzelanie "jedenastki" musi jednak poczekać.
I 12. minuta - Nikolić podał do Michała Kucharczyka, ten trafił do bramki i może być pewny, że tym razem wysypu internetowych memów ze słowem "fatalny" nie będzie. Naoglądał się ich skrzydłowy Legii w czwartek, po samobóju wbitym w Danii.
Prijović, Vranjes, Kucharczyk - trzech legionistów mocno ostatnio krytykowanych w Chorzowie polepszyło swoje notowania. Pomógł im Nemanja Nikolić, facet do którego od początku sezonu nie można mieć pretensji. We wszystkich rozgrywkach strzelił już dziesięć goli. Być może chorzowski występ i trzy szybko strzelone gole uratowały też Henninga Berga, który ponoć jest już na wylocie z Łazienkowskiej.
Generalnie, trzy szybkie ciosy wicemistrzów Polski były jakby pokazaniem, że nie tak jeszcze z tą Legią źle, jak się o niej pisze. To był upust złości po ostatnich złych meczach, po pięciu kolejnych ligowych spotkaniac bez zwycięstwa. Po porażce z FC Midtjylland w Lidze Europy. Swoją drogą, polska drużyna z powodu awarii samolotu przez kilkanaście godzin nie mogła wylecieć z Danii. Z tego powodu warszawianie próbowali przełożyć niedzielny mecz. Dobrze dla niej, że Ekstraklasa ostatecznie się na to nie zgodziła.
Były te bramki również szybkim zepsuciem chorzowskiego święta. 29 września minie bowiem 80 lat od pierwszego meczu na stadionie przy ul. Cichej. Z tej okazji gospodarze wystąpili w żółtych koszulkach i niebieskich spodenkach, to barwy Górnego Śląska. Dodatkowo spiker zawodów Jakub Kurzela mógł tego dnia mówić w gwarze śląskiej. Tor, to po niemiecku i śląsku gol. Legia do przerwy zdobyła więc tory trzy. A Ruch Chorzów? Na początku meczu został na bocznym torze.
- Przez pierwsze 15 minut to chyba nie wyszliśmy z szatni - dziwił się w przerwie stoper miejscowych Rafał Grodzicki.
Trenerzy Ruchu, Waldemar Fornalik i Tomasz Fornalik, czyli chorzowscy "Blues Brothers" z kamiennymi minami siedzieli na ławce rezerwowych.
Na szczęście dla siebie i dla widowiska, gospodarze wrócili do gry. Choć trzeba przyznać szczerze, że po takim nokaucie już na starcie wielu już się nie podnosi. Ruch jednak powalczył, zaatakował uspokojonych gości ze stolicy. W 21. minucie Dominik Furman stracił piłkę w polu karnym, najlepszy w żółto-niebieskich barwach Patryk Lipski i podał do Kamila Mazka (wychowanek Legii), ten w kontrze ściągnął na siebie Igora Lewczuka i Jakuba Rzeźniczaka, podał na środek, a tam Mariusz Stępiński dopełnił formalności. Były piłkarz Widzewa, Norymbergi i Wisły Kraków w Chorzowie próbuje udowodnić, że jednak jest dobrym, utalentowanym napastnikiem. Idzie mu całkiem nieźle, bo 21-latek strzelił już trzy gole.
Udanego pościgu za gośćmi jednak nie było. Po przerwie trio Nikolić - Guilherme - Aleksandar Prijović zagrało akcję na jeden kontakt i ten ostatni z bliska pokonał chorzowskiego tormana [bramkarz po śląsku] Matusa Putnocky'ego. To pierwszy ligowy gol rosłego napastnika Legii.
Legia w końcu się podniosła, wróciła do efektownej i efektywnej gry z początku sezonu. Henning Berg może odetchnąć, norweskie fiordy chyba jeszcze na niego poczekają. Ruch przegrał wysoko, to fakt. Jednak trzeci przed tą kolejką chorzowski zespół ciągle będzie wysoko w tabeli. A sezon i tak pewnie zakończy na podium. Raz, że znowu na ławce ma "Waldka Kinga". A dwa - tak po prostu wypada. Występy śląskiej drużyny w ostatnich sezonach to istna sinusoida, ale teraz powinno być dobrze. Oto dowód.
Rozgrywki 2008/09 - 9 miejsce.
2009/10 - podium (3. miejsce).
2010/11 - 12. miejsce.
2011/12 - podium (2. miejsce),
2012/13 - 15. miejsce.
2013/14 - podium (3. miejsce).
2014/15 - 10 miejsce
2015/16 - jak nic wypada na podium.
Ruch Chorzów - Legia Warszawa 1:4 (1:3)
0:1 - Nikolić 1'
0:2 - Vranjes 11'
0:3 - Kucharczyk 12'
1:3 - Stępiński 21'
1:4 - Prijović 59'
Ruch Chorzów: Matus Putnocky - Martin Konczkowski, Rafał Grodzicki, Mateusz Cichocki, Paweł Oleksy - Kamil Mazek, Łukasz Surma, Maciej Urbańczyk, Patryk Lipski (77' Artur Lenartowski), Marek Zieńczuk (46' Tomasz Podgórski) - Mariusz Stępiński (84' Michał Szewczyk)
Legia Warszawa: Dusan Kuciak - Łukasz Broź, Jakub Rzeźniczak, Igor Lewczuk, Tomasz Brzyski - Guilherme, Dominik Furman (79' Rafał Makowski), Stojan Vranjes, Michał Kucharczyk - Aleksandar Prijović (84' Marek Saganowski), Nemanja Nikolić (84' Arkadiusz Piech)
Żółte kartki: Konczkowski (Ruch) oraz Furman (Legia)
Sędzia: Mariusz Złotek (Gorzyce)
Obserwuj @Jacek_Stanczyk
[event_poll=52798]