Bramkarz życia

Na co dzień strzeże dostępu do bramki III-ligowego ŁKS 1926 Łomża. W nocy z 8 na 9 sierpnia 2015 roku przyszło mu bronić własnego życia. Mowa o Piotrze Lipce, który cudem uniknął śmierci po ataku nożownika.

W tym artykule dowiesz się o:

To był pierwszy ligowy mecz nowego sezonu. Łomżanie rozpoczęli rozgrywki zwycięstwem. Idealna okazja na świętowanie i integrację, bo zespół w okresie letnim trochę się zmienił. Padło na klub nocny. - Bartek Makowski, nowy zawodnik, który podobnie jak ja został zaatakowany, przed wyjściem do lokalu zapytał w szatni, czy to na pewno dobry pomysł. Obawiał się, że coś może się wydarzyć - relacjonuje Piotr Lipka. - Cała drużyna potraktowała to śmiechem. Człowieku, to jest Łomża, co złego może tu ciebie spotkać?

Gdyby nie strażak

Zaczęło się niewinnie, bo od przestawienia kufla. To nie przypadło do gustu właścicielowi, który postanowił wszcząć awanturę. - Ten człowiek kupił piwo, zostawił je na barze i na moment odszedł. Stanęliśmy na jego miejscu, bo również chcieliśmy dokonać zakupu i przestawiliśmy szklankę - wspomina. - Poczuliśmy, że ktoś nas klepie po plecach. Gdy się odwróciliśmy, słyszeliśmy krzyki i groźby. Staraliśmy się wyjaśnić sytuację, prosiliśmy o spokój, ale to nie skutkowało. Stwierdziliśmy, że odpuszczamy i odeszliśmy.

Od tego momentu do dramatycznych scen minęły blisko dwie godziny. W tym czasie młody bramkarz wraz z kolegami przemieszczał się po klubie, wychodził na zewnątrz porozmawiać. Nic nie wskazywało na to, że może dojść do nieszczęścia. - Powiedziałem: Maka, za 3 minuty idziemy do domu. Staliśmy obok siebie niedaleko parkietu - opisuje. - Napastnik podszedł do nas z boku. Nie widzieliśmy ani jego, ani noża. Zaskoczył nas. Wiedział, co robi. Otrzymałem trzy ciosy w brzuch. Przy jednym z nich, podczas obrony, oberwałem też w czwarty palec lewej ręki. Mało brakowało, żebym go stracił.

Lipka miał furę szczęścia. Z klubu wyszedł o własnych siłach w ślad za nożownikiem. Nie zdawał sobie sprawy, co tak naprawdę go spotkało. Dopiero na świeżym powietrzu, gdy złapał się za brzuch, poczuł rany, osunął się na ziemię i powoli zaczął tracić przytomność. Pomocy udzielił mu strażak, który tej nocy bawił się w tym samym miejscu. - Lekarze powiedzieli, że już witałem się z aniołkami w niebie. Byłem blisko śmierci - opowiada pochodzący z Kętrzyna golkiper. - Straciłem dwa litry krwi, a byłoby więcej, gdyby nie przypadkowy strażak. Uciskał mi miejsca krwawienia aż do przyjazdu karetki. Prawdopodobnie dzięki niemu żyję.

Drogę do szpitala pamięta doskonale. Podczas trwającej cztery godziny operacji, również był świadomy. - Adrenalina mocno na mnie działała - wspomina. Chirurdzy usunęli poszkodowanemu 8 centymetrów jelita, a potem je zszyli. Mocno ucierpiały mięśnie brzucha. - Leżałem bez ruchu, bo każdy sprawiał niesamowity ból. Kręciłem tylko głową. Najważniejsze były pierwsze cztery doby, które miały dać odpowiedź, czy zabieg się udał.

Z bandytą przez ścianę

Ironią losu jest fakt, że w tym samym czasie w szpitalu przebywał sprawca napadu. Zdając sobie sprawę z czynu, którego się dopuścił, rzucił się do ucieczki. Nie pozwolili jednak na to świadkowie zdarzenia. Okazało się, że w czasie biegu podcinał sobie żyły próbując prawdopodobnie popełnić samobójstwo. - Leżałem na trzecim piętrze budynku. Bartek Makowski na czwartym w pokoju numer sześć, a ten bandyta pod trójką. Jakaś paranoja! - denerwuje się. - Nie mieliśmy okazji jednak go zobaczyć. Próbowali za to kibice, jednak był cały czas pilnowany przez policję. Gdybym miał wtedy możliwość i energię, chyba bym do niego poszedł. Mimo wszystko i tak spojrzymy sobie jeszcze w oczy - podczas rozprawy sądowej.

Organizm Piotra Lipki okazał się bardzo silny, bo jego stan już po dziewięciu dniach pozwolił opuścić szpital, mimo przewidywanych trzech tygodni. Teraz trwa dalszy okres regeneracji. - Lekarze zgodzili się na szybszy wypis do domu, bo wszelkie badania dały pozytywne wyniki. Oczywiście o grze w piłkę nie ma mowy, ale delikatną aktywność fizyczną mogę podejmować. Dużo spaceruję i czuję się dobrze. Poza tym dieta - lekkostrawna, aby nie podrażniać jelit - wyjaśnia zawodnik ŁKS 1926 Łomża, który pytany o termin powrotu na boisko jest ostrożny. - Najskuteczniejszym lekiem w tym momencie jest czas. Trzeba poczekać, aż mięśnie brzucha odpowiednio się zrosną, a potem dobrze je wzmocnić. Wtedy będę mógł myśleć o treningu, choć nie ukrywam, że bardzo brakuje mi murawy i szatni.

Na jego ponowne występy w bramce z niecierpliwością czeka trener oraz kibice. Bramkarz do tej pory był silnym punktem drużyny, dlatego nie można się dziwić tym reakcjom. - Podczas jednego z meczów miałem łzy w oczach. Kibice na meczu wywiesili dla mnie transparent. Wielu podchodziło i życzyło zdrowia, pytali jak mogą pomóc - mówi ze wzruszeniem. Oprócz środowiska związanego z piłką w Łomży, wsparcie oferuje były klub zawodnika - Jagiellonia Białystok. - Mimo że jestem zawodnikiem ŁKS, nie zapomnieli o mnie. Kiedy leżałem w szpitalu otrzymywałem telefony, byliśmy w stałym kontakcie. Teraz chcą mi także pomóc umawiając na wizyty lekarskie.

Chyba na każdym, kto przeszedł w życiu coś podobnego, odciska się piętno. Nie inaczej jest w przypadku Piotra. Choć stan fizyczny z dnia na dzień poprawia się, to psychika nadal kuleje. - Cały czas czuję strach. Idąc wieczorem ulicą bez przerwy się odwracam. Ostatnio, gdy byłem w sklepie przeszedł obok mnie mężczyzna, podobnie jak podczas feralnego wieczoru ten napastnik, a ja nerwowo zareagowałem. Otworzył szeroko oczy, spojrzał na mnie jak na dziwaka - opowiada. - Do klubu nocnego na razie też się nie wybieram. Chociaż mieszkam jakieś trzy minuty drogi piechotą od lokalu, który zawsze będzie mi się źle kojarzył. Pewnie często będę mijał to miejsce. W końcu jednak trzeba będzie się przełamać, żeby łatwiej się żyło.

Dawid Mieczkowski*
*autor jest bramkarzem Stomilu Olsztyn
Czytaj więcej w "Piłce Nożnej"

"Piłka Nożna" poleca:

Kto stoi za Robertem Lewandowskim, czyli wszyscy ludzie prezydenta --->>>

Lewandowski przeszedł do historii --->>>

"Legia jak Bayern Monachium w Niemczech" --->>>

#dziejesiewsporcie: piękny gest Hulka

Komentarze (0)