Odrodzenie Piszczka. Polak się nie poddaje

Wreszcie wrócił. Po dużym kryzysie Łukasz Piszczek odnalazł utraconą formę - na sam koniec eliminacji do Euro. W spotkaniach ze Szkocją i Irlandią zagrał jak za najlepszych czasów.

Marek Wawrzynowski
Marek Wawrzynowski
PAP

Ostatnie miesiące były dla Piszczka najtrudniejszym okresem w karierze. W Borussii Dortmund usiadł na ławce rezerwowych aż do meczu ligowego przeciwko Bayernowi (1:5), gdy zagrał na lewej obronie. I to było dla niego gorzej niż ławka. Dodatkowo po meczu z Niemcami we Frankfurcie (1:3) dostał kilka ostrych ciosów od opinii publicznej. Jednak w dwóch ostatnich meczach eliminacji zagrał tak jak za najlepszych czasów w Borussii. Ze Szkocją jego perfekcyjnych podań nie zamienili na gole Robert Lewandowski, Kuba Błaszczykowski i Kamil Grosicki. Z Irlandią zaliczył kilka świetnych zagrań w ofensywie, ale zaimponował głównie niesamowitą skutecznością w obronie. A przecież brak jej ostatnio najczęściej mu wypominano.

Di Maria wkręcał go w ziemię
Piszczek zaczynał karierę jako obiecujący napastnik, miał nawet świetną rundę w Zagłębiu Lubin (był na wypożyczeniu z Herthy Berlin), potem został lewym pomocnikiem. Naprawdę dla polskiego futbolu narodził się w momencie, gdy szwajcarski trener Lucien Favre przerobił go na prawego obrońcę. Było to jeszcze w czasach Herthy.

- Początki były trudne. Pamiętam mecz z Benfiką w Pucharze UEFA. Na mojej stronie grał wtedy argentyński lewoskrzydłowy, którego oglądałem na mistrzostwach świata do lat 20 w Kanadzie. Kilka razy wkręcił mnie w ziemię. Przegraliśmy 0:5 i tak właśnie wypromowałem Angela Di Marię - opowiadał Piszczek. Następnego dnia obchodził szerokim łukiem punkty ze sprzedażą prasy.

- Spotykałem się z krytyką, bo ludzie sądzili, że jestem urodzonym obrońcą. Do obecnego stanu doszedłem metodą prób i błędów - dodaje. Favre pierwszy raz wypróbował Piszczka na prawej obronie podczas któregoś ze sparingów. Polski piłkarz dowiedział się o tym dopiero w momencie, gdy szkoleniowiec wypisał nazwiska na tablicy.

- Trener zapewnił mnie, że to tylko sparing, więc nic nie mówiłem - opowiadał. - Grałem ofensywnie, włączałem się w akcje i trener powiedział, że było w porządku. Wróciłem jednak na lewą pomoc. Aż do meczu z Hoffenheim. Lewy obrońca Leandro Cuffre doznał kontuzji w 15. minucie. Favre całkowicie przemeblował ustawienie. Wprowadził na boisko lewego pomocnika, Piszczka przesunął na prawą obronę, zaś prawego obrońcę, Marca Steina, na lewą stronę.

- Wtedy śmialiśmy się z trenerem z tego całego zamieszania. Jednak wkrótce okazało się, że Favre nie żartuje i przestałem się śmiać - opowiadał Łukasz.

Na nowej pozycji został, gdy Herthę przejął Friedhelm Funkel. - Nie lubiłem tam grać, ale z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że gdyby nie ta zmiana, nie grałbym w Borussii i nie walczył o tytuł mistrza Niemiec - opisywał. Rozmawialiśmy z nim o tym kilka miesięcy po tym, jak przeszedł do klubu z Dortmundu. Choć był bardzo związany z Herthą, transfer był niezbędny dla rozwoju.

Szybszy od Bolta

W BVB miał być "ławkowym". Przynajmniej tak sądzili Niemcy. Patrick Owomoyela był "nie do ruszenia". Ale Niemiec doznał kontuzji i polski piłkarz wskoczył na jego miejsce. Było to w 5. kolejce sezonu 2010/11. Piszczek nie oddał już miejsca.

Z perspektywy czasu trzeba zwrócić uwagę na pewne wypowiedzi, które w tamtym czasie wydawały się błahe. Choćby opinia Hansa-Joachima Watzke, szefa klubu z Dortmundu, który przyznał, że Piszczka ściągnięto, bo był szybszy od innych. Chodziło konkretnie o przyspieszenie. A przecież Juergen Klopp szykował już wtedy najszybszy zespół świata.

- W dużym skrócie szybki odbiór i przejście z obrony do ataku - opisuje styl zespołu Piszczek.

Obowiązywała też zasada, "kto pierwszy przy piłce, ten lepszy" A więc Klopp szukał zawodników, którzy na kilku pierwszych metrach robią przewagę. I to był właśnie Piszczek. Jan Chmura, znany wrocławski fizjolog, podczas jednego z wykładów na konferencji trenerów wygłosił opinię, że gdyby postawić Piszczka na starcie z Usainem Boltem, Polak byłby w stanie wygrać z nim na pierwszych 25 metrach. Musiałby jednak biec z wysokiego startu, tak jak na boisku, zaś Jamajczyk z bloku. Było to w 2010 roku i musiało wzbudzić powszechną wesołość na sali. Chmura jednak wyjaśniał: - Łukasz na 30 metrach uzyskuje wynik 3,88 sekundy. Pod tym względem jest najszybszym zawodnikiem, z jakim miałem do czynienia w polskiej lidze - opowiadał profesor Chmura.

Co ważne, Piszczek miał tę przewagę, że potrafił grać piłkę obiema nogami.

- Nie myślałem o tym, że zrobi karierę, ale skoro trenował, to niech robi to poważnie. Mówiłem mu: "Chcesz coś osiągnąć, musisz grać dwoma nogami". I musiał kopać lewą - opowiadał Kazimierz Piszczek, ojciec zawodnika.

Fenomenalna para Polaków

Piszczek nie tylko stał się podstawowym zawodnikiem, ale i jedną z gwiazd drużyny z Dortmundu. Przez lata podziwialiśmy jego fantastyczne rajdy prawą stroną i genialną współpracę z Kubą Błaszczykowskim.

- Dwa lata graliśmy cały czas razem, doskonale wiedzieliśmy, gdzie który zagra, świetnie wychodziły nam akcje oskrzydlające. To była rewelacyjna współpraca. Byliśmy bardzo efektywni – mówił. Na pytanie dziennikarzy serwisu WP Sportowe Fakty, czy to efekt jakichś wspólnych narad, wzruszył jedynie ramionami. - Nie, właśnie nigdy nic takiego nie robiliśmy. Po prostu to wychodzi podczas treningu. Na pewno pomaga fakt, że bardzo dobrze rozumiemy się też w życiu prywatnym.

Efekt to aż 25 asyst w ciągu 3 pierwszych sezonów. Wynik rzadko spotykany w Europie. Dlatego nasz zawodnik stał się obiektem pożądania wielu topowych klubów. Mówiono nawet o największych potęgach kontynentu jak Barcelona czy Real. Oczywiście zainteresowane były kluby angielskie. Nic z tego nie wyszło.

Piszczek mówi z typowym dla siebie stoickim spokojem, że skoro tak się ułożyło, to znaczy, że nie były to aż tak poważne oferty. Poza tym on lubi Dortmund.

Wystawiony na próbę

Od jakiegoś czasu przechodził poważny kryzys. Najpierw kontuzje, potem słabsza gra. Inna sprawa, że po prostu słabiej zaczęła grać Borussia. Nastąpiło "przegrzanie silników". Statystyka asyst polskiego obrońcy spadła drastycznie. Szczególnie w Bundeslidze.

- No tak, przyzwyczaiłem ludzi do tych asyst i teraz denerwują się, jak ich nie ma - rozkładał ręce. Ale zaznaczał, żeby nie zapominać o kontuzjach.

Ten sezon rozpoczął na ławce. Thomas Tuchel, nowy szkoleniowiec, przemeblował trochę skład. Do jedenastki wskoczył Matthias Ginter i jest nawet skuteczniejszy niż Polak w swoim najlepszym okresie. Do tego doszedł mecz z Niemcami. Piszczka już skreślono, bo dwie bramki padły z jego strony. Niewiele osób zwróciło uwagę, że grający z urazem piłkarz Borussii nie był odpowiednio asekurowany przez Arkadiusza Milika, choć takie były założenia Adama Nawałki. Niewielu też zauważyło, że po prawej stronie na środku obrony grał Łukasz Szukała, a nie Kamil Glik. Joachim Loew musiał to wiedzieć.

Dziś to już historia. Piszczek w dwóch ostatnich meczach udowodnił, że może być tym zawodnikiem co dawniej. Tylko czy Thomas Tuchel też to wie?

Marek Wawrzynowski

#dziejesiewsporcie: szaman rzucił klątwę na gwiazdę Arsenalu
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×