Tak zwalnia Zbigniew Boniek

Wiesław Ignasiewicz. 34 lata pracy dla PZPN-u. Wyrzucony na bruk miesiąc przed rozpoczęciem okresu ochronnego przed emeryturą. Dziś nie ma z czego żyć. Walczy w sądzie o przywrócenie na stanowisko.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski

Rok 2013, Hiszpania. Jerzy Dudek przyjechał na zgrupowanie reprezentacji Waldemara Fornalika jako kandydat na przyszłą "twarz" PZPN-u. Chciał też potrenować z drużyną. Kierownik zespołu Wiesław Ignasiewicz znalazł dla niego bluzę bramkarską i spodenki. Stary, przeżuty sprzęt. Dudek śmiał się, że jeszcze z mistrzostw świata w Korei i Japonii. - Kierownik do zwolnienia - rzucił żartem Łukasz Wiśniowski z kanału "Łączy nas piłka". - Pan Wiesiek jest nie do ruszenia - błyskawicznie skontrował Zbigniew Boniek.

Półtora roku później, 25 czerwca, godzina 11. W siedzibie PZPN-u na Ignasiewicza wpada jego prezes. - Dobrze wyglądasz! - rzucił Boniek do swojego pracownika. Panowie chwilę pogadali. O wszystkim i niczym. Prezes wsiadł do samochodu i pojechał na lotnisko. Leciał do Włoch. Za dwie godziny Ignasiewicz został wezwany na rozmowę. Sekretarz generalny związku Maciej Sawicki i jego dwóch współpracowników podsunęli panu Wieśkowi papier do podpisania. Wypowiedzenie za porozumieniem stron. Sześciomiesięczna odprawa i pieniądze pokrywające zaległy urlop. "Zwalniamy pana zgodnie z prawem pracy. Może pan wypowiedzenia nie przyjąć" - uzasadniło kierownictwo. Ignasiewicz, który pamiętał miłą pogawędkę z Bońkiem sprzed dwóch godzin, skonsternowany dopytał czy prezes o tym wie. "Nic bez jego zgody się nie dzieje" - usłyszał. Zaproponowanej formy wypowiedzenia nie przyjął.

Boniek sobie zaprzecza

W takich okolicznościach związek pozbył się człowieka, który przez 34 lata oddanie wykonywał swoje obowiązki. Od roku 1980. Pracował z juniorami kadry, drużyną młodzieżową, reprezentacją B i A. Współpracował z ośmioma selekcjonerami. Na zakończenie powiedziano mu, że "nastąpiła likwidacja stanowiska" i słowami "przebranżowisz się" bez wstydu zasugerowano, że to nie koniec świata.

- PZPN mógł zwolnić Ignasiewicza, ale zrobił to po prostu niezgodnie z prawem. Stanowisko jakie sprawował, czyli kierownik techniczny reprezentacji, nie zostało zlikwidowane. A taki powód podano, wręczając mu wymówienie. Przyczyna wypowiedzenia umowy o pracę okazała się nieprawdziwa - komentuje mecenas Paweł Broniszewski, prowadzący tę sprawę.

Boniek musiał zdawać sobie sprawę, że Ignasiewicza, w momencie zwolnienia, dzielił tylko miesiąc od wejścia w okres ochronny przed emeryturą.
Że wówczas nie można byłoby go zwolnić, bo sprawa w sądzie zostałby z automatu przegrana. Prezes słyszał też o kłopotach w życiu prywatnym wieloletniego kierownika kadry. Że jeden z członków rodziny zmaga się z rzadką chorobą i potrzebuje stałej opieki lekarskiej. Dziś pan Wiesław jest bezrobotny i żyje z emerytury żony, byłej nauczycielki wf-u w liceum.

Człowiek orkiestra

Wszystko zaczęło się od operacji. Ignasiewicz udał się na zabieg przed meczem Polski z Ukrainą w eliminacjach MŚ 2014. Biodro, ale też kręgosłup, w końcu nie wytrzymały wieloletniego dźwigania skrzyń. Bo pan Wiesiek nie tylko sprzątał z boiska pachołki, czy układał w szatni koszulki piłkarzy przed meczem. W latach 90 był człowiekiem orkiestrą. Pomagał w organizacji meczów międzypaństwowych, pakował i nosił sprzęt, czasem nawet po 40 skrzyń i toreb. Wykonywał robotę dziesięciu ludzi. Był perfekcjonistą. Lata mijały, a on pamiętał o najmniejszych zachciankach zawodników. Że Lewandowski zawsze zakłada pod spodenki specjalne lajkry, a Błaszczykowskiemu zależy, by sprzęt był dopasowany co do centymetra.

Na zwolnieniu lekarskim był przez dziewięć miesięcy. Operacja się udała, ale trzeba się było jeszcze rehabilitować. Do pracy chciał wrócić miesiąc przed terminem. Na początku czerwca zeszłego roku usłyszał od Sawickiego, by "zrobił jeszcze badania" i że "wszystko jest w porządku". 24 czerwca nie było już w firmie biurka kierownika. Dzień później został wyrzucony. Po przejęciu władzy w 2012 roku, Boniek szybko zwolnił kilkadziesiąt osób.

Dziś Ingasiewicz ma poważne kłopoty finansowe. Boniek mógł zwolnić go już dawno. Przed laty, gdy był na przykład wiceprezesem związku. Wtedy łatwiej byłoby mu znaleźć pracę, zwłaszcza, że Ignasiewicz to nie pierwszy lepszy magazynier, który potrafi tylko napompować piłkę, czy wrzucić brudne koszulki do pralki. Skończył studia na AWF-ie. Zna również dwa języki: arabski i angielski.

Proces trwa

Kiedyś dusza towarzystwa, rozgadany, żartujący - zamilkł na długie miesiące. Unikał ludzi, ze spotkań z kolegami wychodził nagle bez słowa. "Siedzę w ciemności" - tak o sobie mówił. Stał się wrakiem człowieka. Dopiero teraz, ponad rok po zwolnieniu, wstaje jako tako z kolan, choć dawne załamania wracają. Stara się trzymać formę fizyczną. Sylwetka nienaganna, bo regularnie trenuje w siłowni. Jak sam twierdzi, jest w 80 procentach sprawny.

Wciąż walczy. Skierował sprawę do sądu. Jest gotowy wrócić na stanowisko po jej wygraniu. Według jego adwokata, ma na to dużą szansę. Na razie odbyły się dwie rozprawy.

- W przypadku wygrania procesu, mój klient zostanie przywrócony na stanowisko, które stracił. Nie dostanie rekompensaty finansowej za okres, w którym nie pracował. Jedynie pensję równorzędną jednemu przepracowanemu miesiącowi - wyjaśnia Broniszewski. - Chcę pomóc człowiekowi pokrzywdzonemu, który został potraktowany niemoralnie, nieetycznie i niezgodnie z prawem - dodaje mecenas.

Sekretarz generalny PZPN Maciej Sawicki nie chciał z nami rozmawiać na temat zwolnienia Ignasiewicza. Tłumaczył to innymi obowiązkami, które ma do wykonania. Odesłał nas do rzecznika prasowego, Jakuba Kwiatkowskiego. - Ignasiewicz został objęty restrukturyzacją zatrudnienia w PZPN-ie. Paweł Kosedowski jest etatowym pracownikiem bazy sprzętu - tłumaczy Kwiatkowski.

Dotąd PZPN odezwał się do Ignasiewicza tylko raz od zwolnienia. Kiedy trzeba było zdać służbowy laptop i telefon.

Mateusz Skwierawski

 
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×