Do końca meczu zostało tylko 25 minut. Piłkarze Leicester City przegrywali na St. Mary z gospodarzami z Southampton 0:2. Gdyby cofnąć się w czasie o kilka, może kilkanaście miesięcy, można by spokojnie wywiesić białą flagę i wsiąść do powrotnego pociągu. Ale nie teraz. Motto klubu "Lisy nigdy nie rezygnują" jeszcze nigdy nie oddawało ducha zespołu tak dobrze jak dziś. Chyba żaden z 3000 fanów klubu, którzy przemierzyli dystans 200 kilometrów dzielących miasta, nie miał zamiaru wychodzić wcześniej ze stadionu. Jedyne czego teraz potrzebowali to bramka. Była kwestią czasu. W 67. minucie strzelił Jamie Vardy. W Leicester mówią, że ten facet nigdy się nie poddaje. W doliczonym czasie gry dowiódł tego strzelają wyrównującą bramkę. Drużyna Claudio Ranieriego po raz trzeci w sezonie odrobiła stratę dwóch bramek.
A przecież nie tak miało być. Z Ranieriego było nawet trochę śmiechu, bo przychodził na miejsce Nigela Pearsona, ulubionego "jaskiniowca" miejscowych.
- Wydaje mi się, że skoro zadajesz takie pytania to jesteś strusiem, który wsadził łeb w piasek. Możliwe również, że jesteś po prostu bardzo, ale to bardzo głupi albo czymś odurzony. Przykro mi ale mam do czynienia ze zwykłym idiotą - po przegranym meczu z Chelsea Londyn obrażał jednego z dziennikarzy Pearson. To było w zeszłym sezonie w czasie gdy jeszcze sporo osób wątpiło w utrzymanie drużyny. Ale Pearson dał do zrozumienia swoim piłkarzom, że wierzy i nie bierze jeńców.
Poprzedni trener Leicester City nie należał do tych spokojnych typów, którzy w niedzielę idą do kościoła, jedzą rodzinny obiad i idą na spacer do parku. Podczas meczu z Crystal Palace w minionym sezonie, w przypływie złości złapał za szyję Jamesa McArthura i powalił go na murawę. Innym razem głośno i bez ogródek życzył śmierci jednemu z prowokujących go kibiców. Mawiano, że słowną utarczką z prezesem zaczynał każdy dzień pracy. Trenerem był jednak charyzmatycznym i co najważniejsze umiał trafić do zespołu. To on wprowadził Lisy do Premier League, a gdy drużyna pogrążona była w kryzysie potrafił zmienić jej oblicze. I to jak zmienić!
Ubiegły sezon Leicester City skończyli na 14. pozycji. Dla kogoś kto nie śledził ligi angielskiej wynik nie powalający na kolana, ale jeśli w 13 kolejkach zdobywa się 2
punkty to utrzymanie wśród elity wydaje się niemożliwe. Nastąpił jednak nieoczekiwany zwrot, a "dostarczyciele punktów" sami zaczęli je gromadzić. W drugiej części sezonu nikt już nie miał prawa zarzucać Lisom, że odstają od pozostałych, a seryjnymi wygranymi zapracowali na to, by nadal bić się z najlepszymi w Anglii. Trenera uznano niemal za cudotwórcę.
Dlatego przed startem nowego sezonu światem angielskiej piłki wstrząsnęła wieść o zwolnieniu Pearsona. Trudny do zrozumienia był fakt, że posadę traci ktoś, kto najpierw wprowadził zespół do Premier League, a następnie znalazł sposób na wyprowadzenie drużyny z olbrzymiego dołka. Nie mniej jednak, mimo realizacji przedsezonowego celu, 4 lata pracy na King Power Stadium dobiegły końca. Za powód rozstania podano kontrowersyjne zachowanie szkoleniowca i szereg afer, których był bohaterem. Dziwne, bowiem dosadność, tupet i wybuchowy charakter 52-latka nikomu wcześniej nie przeszkadzały. Czarę goryczy przelała afera o podłożu seksualnym, jakiej wraz z kolegami w Bangkoku dopuścił się syn trenera James.
Materiały wyciekły do mediów, a obraźliwe teksty pod adresem tajskich kobiet nie spodobały się azjatyckim właścicielom Leicester City. Piłkarze natychmiastowo zostali wyrzuceni z klubu. To samo spotkało trenera, który stanął w obronie syna. - To niemożliwe! Ludzie rządzący futbolem nigdy nie przestaną zadziwiać mnie swoją głupotą - skwitował zwolnienie Pearsona legendarny angielski napastnik Gary Lineker.
Wakat w Leicester nie trwał długo, a schedę po charakternym trenerze przejął spokojny Claudio Ranieri. Na szczęście nowy opiekun Lisów nie zmienił oblicza drużyny. Postawił na kontynuację metod pracy poprzednika, dobrej pracy. Między innymi właśnie dzięki temu Leicester City nie straciło swoich atutów i jest obecnie na tej samej drodze co w drugiej części poprzedniego sezonu.
- Końcówka sezonu była nieprawdopodobna. Zawodnicy zobaczyli, że z nożem na gardle że potrafią grać przeciw najlepszym, to dało im sporo wiary we własne możliwości. Motto "Lisy nigdy nie rezygnują" nigdy nie było tak widoczne jak obecnie. Jest niesamowita wola walki w zespole. Ani piłkarze ani kibice nie rezygnują nawet w beznadziejnej sytuacji. Jeśli zegar nie pokazał jeszcze końca meczu, to znaczy że można coś zrobić - mówi James Sharpe, dziennikarz miejscowej gazety "Leicester Mercury"
W czym tkwi fenomen Lisów z centralnej Anglii? Wielu ekspertów jest zdania, że zespół buduje się od tyłu. W bramce Leicester stoi człowiek, który na swoje nazwisko pracować nie musiał. Kasper Schmeichel to syn legendarnego duńskiego bramkarza Petera, który w 1992 roku swoimi interwencjami, w dużej mierze przyczynił się do jednej z największych sensacji wszech czasów - mistrzostwa Europy dla swojego kraju. Kasper poszedł w ślady ojca i w opinii wielu ekspertów podąża właściwą ścieżką. W ubiegłym sezonie kiedy nie mógł stać między słupkami z powodu kontuzji stopy wyników nie było, a zespół tracił mnóstwo goli. Kiedy wiosną wrócił, Leicester odżył.
Ale największą sensację wzbudzają zawodnicy ofensywni. Wspomniany Jamie Vardy nigdy wcześniej nie miał tak dobrego sezonu. mając 10 bramek w 10 spotkaniach Premier League stał się jednym z największych objawień sezonu. Jego potencjał zauważył Roy Hodgson, powołując napastnika do reprezentacji na eliminacyjne mecze Euro 2016. Drudzy Sergio Aguero, Alexis Sanchez i Georginio Wijnaldum mają do niego aż 4 bramki straty.
- Vardy pracuje na boisku ciężej niż jakikolwiek zawodnik, którego pamiętam. Jego wytrwałość i niechęć do poddania się to główne powody jego sukcesu. Zawsze był niezłym strzelcem, ale w niższych ligach, więc był znak zapytania czy poradzi sobie też na najwyższym poziomie - opowiada James Sharpe.
- Po pierwszym sezonie w Championship rozważał rezygnację z klubu, ale został i bardzo ciężko nad sobą pracował. Udowodnił, że może być kimś więcej niż tylko koniem pociągowym. Dodał trochę techniki i z czasem wiary w siebie - dodaje dziennikarz.
Faktycznie, w swoim pierwszym sezonie w The Championship, Vardy strzelał słabo, ledwie 4 gole w 26 meczach. Ale w kolejnym znacznie się poprawił i trafił już 16-krotnie. Podobna sytuacja miała miejsce w Premier League. 5 goli w pierwszym sezonie nie wyglądało najlepiej, ale teraz piłkarz stał się prawdziwą maszyną do strzelania goli.
Ranieri tak naprawdę nie zmienił wiele w stosunku do swojego poprzednika. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że po fantastycznej końcówce poprzedniego sezonu "mieszanie" może jedynie wszystko zniszczyć. Fanom ulżyło, gdy zorientowali się, że nie zamierza zamurować się po włosku i spowolnić gry. Elektryzujący styl i gra z kontry, a do tego wiara w siebie - utrzymał to co najlepsze.
A skoro kontry, to oczywiście kluczowa rola skrzydłowych. Furorę od początku rozgrywek robi Riyad Mahrez. Algierczyk został sprowadzony do klubu za jedyne 400 tysięcy funtów z drugoligowego francuskiego Le Havre. W 9 spotkaniach ligowych zdobył 5 goli, wywalczył do tego kilka jedenastek. Jego główna zaleta to dynamika i gra 1 na 1. Długa jest lista tych, których wkręcił w ziemię. Dziennikarze z miasta w środkowej Anglii licytują się, czy jest to najlepszy technicznie zawodnik, jaki grał w ich drużynie w ostatnich latach i łatwo dochodzą do wniosku, że tak.
Pomocnik zyskał olbrzymią pewność siebie i bardzo często decyduje się na indywidualne popisy, dając drużynie przewagę. Dobra gra zaowocowała zainteresowaniem ze strony Arsenalu Londyn ale ostatecznie Mahrez przedłużył kontrakt z klubem z King Power Stadium. - Tu jest mój drugi dom. Nie mam powodów by narzekać i z wielką radością zostanę w Leicester na dłużej - poinformował po złożeniu parafki pod nową umową.
Na drugim skrzydle szaleje Marc Albrighton. W Aston Villi był jednym z wielu, w Leicester przeżywa najlepsze chwile w dotychczasowej karierze. W przeciwieństwie do Mahreza to człowiek od czarnej roboty. Dużo biega, walczy, posyła wiele dośrodkowań, jednym słowem haruje. Wydaje się, że to największy pracuś zespołu. Skrzydłowy świetnie wszedł w sezon, kiedy to razem z Mahrezem rozmontowali Sunderland AFC (4:2). Pokaźna ilość asyst to główna wizytówka obecnej formy Albrightona.
Ale też trzeba pamiętać, że nie ma dobrych skrzydeł bez bezpiecznego środka. I tu przestrzeń wypełniają Danny Drinkwater i N'Golo Kante. Doskonale sobie radzą mimo obaw fanów, czy zdołają alepić dziurze po Estebanie Cambiasso.
- Drinkwater gra tak jak w 2014 roku gdy zespół awansował do Premier League a on był uznany zawodnikiem sezonu. Nadaje tempo grze, świetnie radzi sobie z tyłu i rozprowadza piłki. Z kolei Kante jest rewelacyjny w pojedynkach. Wygrał więcej pojedynków niż jakikolwiek inny piłkarz na 5 najwyższych poziomach angielskiego futbolu w tym sezonie - mówi Sharpe.
Polaków martwią tylko słabsze notowania naszego obrońcy, Marcina Wasilewskiego. Pearson stawiał na polskiego zawodnika, Ranieri już niekoniecznie. Wasyl od początku sezonu przesiaduje na ławce, a na grę liczyć mógł jedynie w Pucharze Ligi. To z pewnością nie jest dla Polaka komfortowa sytuacja, ale Leicester systematycznie punktuje, a obrona gra solidnie, trudno więc o personalne zmiany w formacji.
Przed Wasylem ciężkie zadanie, żeby przekonać Ranieriego do przedłużenia kończącego się w czerwcu kontraktu. Tym bardziej, że Włoch sprowadził do klubu kolejnego środkowego obrońcę - Tunezyjczyka Yohan Benalouane z Atalanty Bergamo. Co nie zmienia faktu, że fani nie przestali uwielbiać Polaka, o czym zapewnia nas angielski dziennikarz.
Dokąd zmierzają Lisy Ranieriego? Jest atmosfera, są wyniki, w Leicester wreszcie mają drużynę z której każdy szary kibic może być dumny. Jest 5 miejsce w tabeli, gwarantujące występy w pucharach, ale sezon jeszcze długi i trudno prognozować, że piłkarzom dane będzie pokazać się szerszej, europejskiej publice. "Słabeusza" już jednak nikt nie lekceważy, ale podopieczni Ranieriego te najtrudniejsze mecze mają dopiero przed sobą. Jedno jest pewne - Lisy z Leicester podążają właściwą ścieżką.
Dominik Polesiński