Tomasz Dzionek: Kolejna ofiara ataku na PZPN

Od kilku dni gwiazdą mediów jest członek Zarządu PZPN - Kazimierz Greń. Działacz z Podkarpacia został podejrzany o przywłaszczenie 8,5 tysiąca złotych z ministerialnej kasy. Pieniądze, które były przeznaczone na akademię w szkole mistrzostwa sportowego, prezes wydał przy pomocy swoich podwładnych na zakrapiany raut. Niby co w tym dziwnego? Nie od dziś wiadomo, że działacze związku potrafią się dobrze bawić. Panowie z rzeszowskiej prokuratury nie znają jednak tej świeckiej tradycji.

W tym artykule dowiesz się o:

Jeszcze kilka miesięcy temu podkarpacki baron rozdawał karty w związku i trząsł całym regionem. To on prowadził kampanię wyborczą Grzegorza Lato i przyczynił się znacznie do jego triumfu. Wymyślił zgrabny program wyborczy licząc oczywiście na jakąś poważną posadkę w nowych władzach związku. Ku zaskoczeniu wszystkich obserwatorów, z oczywistym wyłączeniem osób uprawnionych do głosowania, Lato wygrał wybory w pierwszej turze. Wówczas Kazimierz Greń z zadowoleniem zacierał ręce, przedwcześnie. Nie dostał wymarzonej posady sekretarza generalnego związku, bo prezes się od niego odsunął.

Powód rezygnacji ze współpracy z Greniem był prosty. Nie od dziś wiadomo, że Lato do elokwentnych erudytów nie należy. Podczas gdy jego koledzy z podwórka dostawali w podstawówce czerwone paski na świadectwie, młody Lato biegał za piłką i szlifował formę. Każdy piłkarz z narodowej reprezentacji wracającej z udanych mistrzostw świata w RFN, prowadzonej przez Kazimierza Górskiego, z wielką chęcią udzielał dziennikarzom wywiadów, a Grzesiu nie potrafił wydukać choćby jednego zdania. To, że używanie zdań wielokrotnie złożonych nie należy do jego mocnych stron pokazał choćby podczas wyborów, gdzie zrezygnował z przemówienia na rzecz przeczytania gotowego tekstu z kartki. Nawet jego koledzy na sali śmiejąc się wówczas pytali, czy on w ogóle rozumie to co czyta. Najlepszym sposobem na uniknięcie wpadek nowego prezesa było więc otoczenie go rozsądnymi współpracownikami. Nie ma co ukrywać, Greń też żadnej porządnej szkoły nie skończył. Z resztą temat wykształcenia jest dla Kazimierza Grenia dość niezręczny. Kiedyś poprosił on dziennikarza, by nie pisał o jego przekręcie związanym właśnie z wykształceniem, bo... ma raka i może tego nie przeżyć. Później okazało się oczywiście, że choroba była zmyślona.

I tak z bohatera i czarnego konia jesiennych wyborów Greń stał się gościem rzeszowskiej prokuratury. Ale jak już grzebie się w pieniądzach ministra Mirosława Drzewieckiego, to nie ma się co dziwić, że do domu pukają funkcjonariusze CBA. Minister sportu nie jest fanem obecnych władz PZPN. Po odwołaniu kuratora związku był ewidentnie zdenerwowany i świadomy swojej osobistej porażki. Jak dotąd nikomu z rządzących polityków nie udało się przegonić na cztery wiatry tych działaczy, którzy kombinują na boku i ignorują problem korupcji w związku. Kraj się za nich wstydzi, kibice wręcz nienawidzą, a oni wszelkie bluzgi i oszczerstwa pod ich adresem przyjmują spokojnie wiedząc, że są nie do ruszenia. Za nimi stoją pewnie równie sympatyczni działacze FIFA i UEFA, którzy na próbę maczania palców w sprawach związkowych szczują zwykle dyskwalifikacją piłkarzy z prowadzonych rozgrywek. Minister Drzewiecki znalazł jednak bardzo prosty sposób na "leśnych dziadków". Gdy przed wyborami postawiono zarzuty prokuratorskie jednemu z kandydatów na prezesa - Zdzisławowi Kręcinie, byłem pewien, że to początek frontalnego ataku na związkowe nieróbstwo, niegospodarność i prywatę. Najlepszą metodą na wykurzenie tych działaczy, którzy mają coś za uszami jest przyjrzenie się ich wyczynom w związku i powiadomienie odpowiednich organów ścigania. Muszą oni mieć wiele grzechów na sumieniu, jeśli zrezygnowali z wyboru na prezesa najbardziej reformatorsko zapowiadającego się Zbigniewa Bońka na rzecz twardego betonu. Lato miał im zapewnić spokój i brak jakichkolwiek decyzji, które mogłyby zmienić ich sielankowe związkowe życie, i tak też czyni.

Niektórzy sugerują, że nagonka na Kazimierza Grenia jest odwetem działaczy za otwartą krytykę związku. Swego czasu Greń nie krył niezadowolenia z odsunięcia go na boczny tor. Naubliżał więc prezesowi i jego podwładnym, w tym wiceprezesowi Rudolfowi Bugdole. Wydaje się jednak, że to nie zemsta, lecz jeden z elementów przemyślanej metody ministra sportu na wykurzenie niekompetencji i anarchii ze związku. Greń ma teraz poważne problemy, gdyż dawni działacze podkarpackiego oddziału zaczynają przypominać sobie wiele nieścisłości powstałych w trakcie jego rządów w regionie. Takich podejrzanych faktur może być więc znacznie więcej. Teraz zaś obecny członek zarządu PZPN błaznuje w mediach żaląc się na ataki na jego rodzinę i znajomych, szczucie i dyskryminacje. Greń posunął się nawet do tego stopnia, że zasugerował, że jest w stanie popełnić samobójstwo. Czy on myśli, że przez takie gadanie prokuratura umorzy mu śledztwo, albo niezadowolony naród odkryje w nim ofiarę?

Minęło już kilka miesięcy od wyborów w PZPN. Oczywiście nikt nie spodziewał się jakichkolwiek zmian w związku, mimo że program wyborczy Grzegorza Lato mógłby coś takiego sugerować. Nie od dziś przecież wiadomo, że program wyborczy pisze się jedynie na wybory. Zamiast wziąć się do roboty co rusz słyszymy o kolejnych zatrzymaniach podejrzanych o korupcję działaczy i sędziów, machlojach członka zarządu związku, zakrapianej imprezie w Zakopanym, na którym prezes paraduje w nie tym dresie, w którym powinien, czy kontynuacją galimatiasu związanego z ewentualną degradacją następnych podejrzanych klubów. W związku zaś po pseudorewolucyjnych wyborach przyszedł czas na spokój i marazm. Jak w polskim filmie, tak i w związku nic się nie dzieje... do czasu. Mam nadzieję, że to cisza przed burzą i w niedalekiej przyszłości będziemy świadkami kolejnych zatrzymań prominentnych działaczy, które w konsekwencji spowodują nadejście długo oczekiwanych zmian na lepsze.

Źródło artykułu: