Czerwona latarnia Bundesligi
Zacznijmy od faktów: TSG 1899 Hoffenheim na początek sezonu przegrał w I rundzie Pucharu Niemiec z II-ligowym TSV 1860 Monachium (0:2), a po 13 kolejkach Bundesligi zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. Zespół z Sinsheim wygrał tylko jeden mecz, strzelając 12 goli i tracąc 20.
Po dziesiątej serii gier pracę stracił Markus Gisdol, który pracował w klubie od wiosny 2013 roku. Jego miejsce zajął Huub Stevens - znany w ostatnim czasie z udanych misji ratunkowych VfB Stuttgart. Działacze zatrudnili Holendra, dostrzegając, że całokształt gry zespołu jest niemal dramatyczny i koniecznością jest skuteczne zabezpieczenie tyłów, co Stevens zawsze potrafił. Szybko zresztą pokazał, że budowa szczelnych formacji obronnych nie jest mu obca. Wyniki pod jego wodzą to 0:0 z 1.FC Koeln, 0:0 z Eintrachtem Frankfurt oraz 0:1 po "samobóju" Eugena Polanskiego z Herthą Berlin.
Obiecujący początek i niespełniony marzenia o Europie
Hoffenheim już siedem razy próbował dostać się do europejskich pucharów. Bezskutecznie. Wieśniaki najlepiej grały w debiutanckim sezonie, kiedy na półmetku były sensacyjnymi liderami. Dobra passa szybko się jednak skończyła, a najwyższa pozycja na zakończenie rozgrywek to wciąż 7. lokata w 2009 roku.
Początki były bardzo obiecujące, ale później zespół wyraźnie spuścił z tonu. Często efektownie wygrywał, by w następnym meczu zawieść na całej linii. Trzy razy z rzędu finiszował na 11. miejscu, by w sezonie 2012/2013 musieć dramatycznie bronić się przed spadkiem. Sytuacja wydawała się beznadziejna, ale gole Sejada Salihovicia w końcówce meczu z Borussią Dortmund (2:1 na wyjeździe) dały baraże i w konsekwencji utrzymanie.
Radosny futbol nie przynosi rezultatów
W kolejnym sezonie Hoffenheim grał radosny futbol - atakował niemal całym zespołem, a obronę miał dziurawą jak szwajcarski ser. Efekt? 72 zdobyte bramki i 70 straconych, co daje niespotykaną średnią 4,18 gola na mecz. Spotkania z udziałem drużyny z Rhein-Neckar Arena dostarczały ogromnych emocji, ale nie zapewniały walki o najwyższe cele, a tej oczekiwali fani, którzy zresztą w coraz mniejszej liczbie odwiedzają trybuny.
Sezon 2014/2015 to już gra mniej efektowna i mniej ciekawa, ale niemal identyczna pod względem osiąganych wyników - Hoffenheim ponownie zdobył 44 punkty i z takim wynikiem do pucharów nie mógł awansować. Nadzieje na poprawę tego stanu były, ponieważ w zespole pojawiło się kilka talentów (np. Niklas Suele), więc działacze raz jeszcze postanowili wydać większe środki na transfery, by zrealizować marzenia o Europie.
Co poszło nie tak?
Odejście Roberto Firmino było przesądzone, ale zatrzymanie Kevina Vollanda uznano za spory sukces TSG. Reprezentant Niemiec zapewniał, że perspektywy w Hoffenheim są dla niego zadowalające i przedłużył kontrakt. Do pomocy dostał świetnie rokującego stopera Fabiana Schaera, gwiazdę SC Freiburg Jonathana Schmida, króla strzelców Copa America Eduardo Vargasa, czołowego snajpera Eredivisie Marka Utha oraz weterana Kevina Kuranyi.
Na papierze skład Hoffenheim wyglądał i wciąż wygląda nieźle. Gdyby wziąć pod uwagę wartość poszczególnych zawodników (wg transfermarkt.de), drużyna Stevensa zajmuje 7. miejsce w całej lidze, wyprzedzając bardzo wyraźnie 1.FC Koeln, 1.FSV Mainz czy Herthę Berlin!
Już teraz wiadomo jednak, że znaczna część transferów nie wypaliła. Nieporozumieniem są występy Utha i 33-letniego Kuranyiego, Schaer u Stevensa jest tylko rezerwowym, a Vargas miał przebłyski, ale to nie pierwszy jego klub w Europie, w którym zawodzi. Oczekiwania były zdecydowanie większe. Już wcześniej nie trafiono z pozyskaniem Tarika Elyounoussiego, Stevena Zubera, Jiloana Hamada i Adama Szalaia.
Piłkarze, których pozyskano z innych klubów Bundesligi i nie byli w nich "odstrzeleni" (np. Szalai trafił do Hoffenheim po tym, jak wypychano go z Schalke), radzą sobie przyzwoicie: Oliver Baumann, Pirmin Schwegler, Eugen Polanski czy Jonathan Schmid. Znacznie gorzej wygląda postawa graczy pozyskanych ze słabszych lig, dla których przeskok często okazuje się zbyt duży. Pavel Kaderabek ściągnięty ze Sparty Praga ma spory potencjał, ale potrzebuje czasu, by dojrzeć do Bundesligi, a zespół czasu już nie ma.
Czy jest jeszcze ratunek?
Hoffenheim nie wygrywa i nie strzela goli. Stevens na razie uporządkował, przynajmniej częściowo, grę w obronie, ale radykalny progres szybko nie nastąpi i w nowy rok Wieśniaki wkroczą w strefie spadkowej. Styczniowe wzmocnienia wydają się koniecznością i to we wszystkich formacjach, ale wiadomo, że w połowie sezonu na rynku transferowym często brakuje wartościowych graczy.
Drużynie potrzeba doświadczonych bocznych obrońców, kreatywnego pomocnika, który wesprze Vollanda i Schmida, oraz napastnika z prawdziwego zdarzenia. To właśnie goli najbardziej brakuje Hoffenheim. Dwa lata temu średnia zdobywanych bramek na mecz wynosiła 2,12, teraz zaledwie 0,92. Wszystko niedobrze wróży Hoffenheim, zwłaszcza że w grze VfB Stuttgart czy FC Augsburg, które też zawodzą i są niewiele wyżej w tabeli, można znaleźć znacznie więcej pozytywów.
Nawałka przygotuje drużynę we Francji?