I nikt nie zamierza bronić takiej formuły ekstraklasy.
Parasol ochronny nad reformą właśnie zaczęli składać ci, którzy za nią najsilniej optowali, m.in. prezes Legii Bogusław Leśnodorski i Zbigniew Boniek. A o prezesie PZPN różne rzeczy można powiedzieć, ale nie to, że nie wie, z której strony zaczyna padać. Wycofanie poparcia dla reformy jest tym bardziej znaczącym gestem, że jesienią przyszłego roku Boniek stanie do walki o reelekcję na stanowisko prezesa związku. Marnowanie autorytetu na bronieniu sprawy, którą wszyscy krytykują, nie jest w stylu Bońka. Zbyt dużo do stracenia. Nawet jeśli trzeba będzie o 180 stopni zmienić opinię. Zawsze można ten fakt zbagatelizować i powołać się na powiedzonko o krowie i zmianie poglądów.
A skoro reformy ESA - 37 nie będzie bronił Boniek, nie będzie bronił Leśnodorski (czyli Legia i duże kluby) to znaczy, że nie będzie jej bronił... nikt. Formuła się wyczerpała.
Za nieboszczki komuny było takie hasło: "socjalizm TAK - wypaczenia NIE". Jak się bliżej przyjrzeć reformie ekstraklasy to argumentów na "tak" było coraz mniej. Za to wypaczenia miały się znakomicie. Wszyscy mieli poczucie, że uczestniczą w jakimś dziwnym chocholim tańcu, wszystkim system wydawał się jakiś... głupi, niesprawiedliwy, nierozsądny, ale - z jakiegoś powodu - nie wypadało tego przyznać. To trochę jak z poniedziałkowym meczem ekstraklasy. Obce ciało i trudno je całkowicie zasymilować. Niby nikomu ten mecz nie przeszkadza, ale nikogo też nie cieszy. I nikt nie miał siły, żeby to zmienić.
A że silne kluby i prezes PZPN przekonywały, że kto myśli nowocześnie i nie jest z zaścianka, jest za reformą - udało się ją wprowadzić w życie. Powiedzieć, że reformę rozgrywek wprowadzano - niczym reformę rolną - na bagnetach, to byłaby przesada. Ale euforii rzeczywiście nie było. Środowisko od razu wskazywało więcej zagrożeń niż zysków płynących z nowego systemu.
Nawet rozumiem intencje "reformatorów". Liga była nieciekawa i trzeba było coś z nią zrobić. Poziomu z dnia na dzień podnieść się nie da, ale system rozgrywek można zmienić jedną decyzją. Co ciekawe, gdy reforma była jeszcze jedynie projektem wskazywano, że największą wadą systemu jest podział punktów po 30. kolejce. Argumentowano, że to niesprawiedliwe, że formuła, w której odbiera się zdobyte już punkty jest absurdem.
Tymczasem teraz to wcale nie podział punktów jest głównym powodem narzekania na ESA-37. Reformę krytykuje się, za to, że dołożyła kolejnych siedem kolejek, wymęczyła piłkarzy, a napięty kalendarz rozgrywek doprowadziła do absurdu. Ćwierćfinał Pucharu Polski rozgrywany nazajutrz po meczu reprezentacji? Hmm? Ktoś coś mruczał o podnoszeniu prestiżu tych rozgrywek?
A liga kończąca się tuż przed Wigilią, gdy choinka już w domu, a karp w wannie? A wznowienie rozgrywek wiosną, gdy do wiosny - nawet kalendarzowej - jest grubo ponad miesiąc? Przecież w połowie lutego jeździ się w Polsce na sankach, a nie na mecze, prawda? I proszę nie używać argumentów o podgrzewanych płytach i nowoczesnych stadionach, bo - póki co - ani krzesełka, ani tym bardziej pupy kibiców, nie są podgrzewane. A chyba nie gra się dla samego grania, tylko po to, żeby mieć to z głowy. Futbol to nie syberiada, wymyślono go żeby ludzi bawić i cieszyć.
Reformy nie bronią już dziś wielkie kluby. Poniosły karę za nadmierne apetyty. Zapłaciły porażkami w pucharach i kryzysami w lidze. Po 60 meczów w sezonie dla zawodników np. Legii to zbyt dużo. Finisz rozgrywek z ubiegłego sezonu wyglądał jak walka o przetrwanie, o widowiskowości nie było mowy. Trenerzy kazali się nam zachwycać, że ich piłkarze są w ogóle w stanie powłóczyć nogami... No chyba nie o to jednak reformatorom chodziło.
Nawet sami kibice mieli problem z oceną sensu rozgrywek. W pierwszym sezonie obowiązywania nowego systemu (2013/14) mistrzem została Legia, ale grając po staremu też by nim została. Legia zdobyła 81 punktów, Lech 66 (przez całe rozgrywki, bez dzielenia) i wygrała w cuglach mistrzostwo. Pomimo reformy. Więc dla kibica Legii wówczas reforma mogła sobie istnieć albo nie istnieć.
Kibice warszawskiego zespołu nie mieli wtedy większych zastrzeżeń. Jednak już rok później zaczęli je mieć, bo Lech "łyknął" Legię na finiszu rozgrywek, korzystając z tego, że różnica punktów po rundzie zasadniczej na korzyść drużyny z Warszawy stopniała jak śnieg w maju. Legia - licząc cały sezon - zgromadziła w lidze tyle samo punktów co Lech (po 70) , ale mistrzem został, zgodnie z regulaminem zreformowanej ligi - zespół z Poznania. Dla kibica Legii reforma stałe się beeee...
Natomiast w tym sezonie zanosi się na to, że beneficjentem reformy może być Legia, która na dzisiaj traci do Piasta 8 punktów. Ale po podziale, to będzie już tylko cztery. Dla kibica Legii reforma będzie cacy.
Nieboszczkę komunę pochowano, bo się przeżyła. Przy reformie ekstraklasy zabrakło kogoś, kto by zakrzyknął: "Niewykonalne. Sorry! Taki mamy klimat".
A może nawet lepiej, że tak cicho nad tą trumną. Bo najtrudniej zachować spokój, gdy słyszy się, że wszyscy od początku byli za, a nawet... przeciw.
Dariusz Tuzimek