Dla Wisły Kraków spotkanie z Lechem Poznań ułożyło się fatalnie. W 8. minucie z powodu kontuzji boisko opuścił Paweł Brożek, a dwanaście minut później czerwoną kartkę zobaczył Maciej Sadlok. - Wszystkie nasze założenia szybko się rozmazały przez czerwoną kartkę, bo wiadomo jak się gra w dziesięciu. Musieliśmy się bronić do końca i szukać jednej sytuacji w której nóż, widelec coś udałoby się zrobić. Niestety wyszło inaczej - mówi antybohater Wisły.
Akcja w której wydarzyło się największe nieszczęście dla Wisły zaczęła się od błędu Richarda Guzmicsa, który przegrał pojedynek z Karolem Linettym. Młodego pomocnika Kolejorza próbował powstrzymać Sadlok, ale go sfaulował i sędzia podyktował rzut karny oraz pokazał czerwoną kartkę. Obrońca Białej Gwiazdy zachował się w tej sytuacji bardzo źle, bowiem niepotrzebnie robił wślizg. - Teraz to ja też to wiem. Popełniliśmy zdecydowany błąd, ja z mojej strony od razu opuściłem głową w dół i wykonałem sprint w pole karne. W pewnym momencie zobaczyłem, że jestem wstanie wślizgiem sięgnąć tą piłkę. Linetty zrobił ruch w lewo, jakby szukał trochę tego faulu, odpuściłem nogi, ale doszło do zahaczenia i niestety był rzut karny - opisuje feralną sytuację obrońca Wisły.
W niedzielę krakowianie zmierzą się z Legią Warszawa i będą musieli poradzić sobie zarówno bez Sadloka, jak i Brożka. - Nie są to super informacje, bo wiadomo jak wygląda nasza kadra. Nie ma nas za dużo. Szkoda przede wszystkim kontuzji, bo czerwona kartka jest wkalkulowana. Pawłowi stało się coś z mięśniem dwugłowym i mamy nadzieję, że szybko się wyleczy. Musimy przede wszystkim podnieść się mentalnie, a nie jest to łatwe. Drobne urazy szybko można wyleczyć, a najtrudniej naprawia się głowę - kończy Sadlok.