Zawsze mam takie miłe kilkanaście godzin - co zrobię z 25 milionami złotych: myślę o jachtach, domach nad oceanem i luksusowych samochodach. Przecież jest szansa, każdy może wygrać. Później maszyna losująca odziera mnie ze złudzeń, nigdy nie trafiłem nawet dwóch cyfr, a gram przy każdej kumulacji. Mniej więcej tak samo jest z reprezentacją Polski.
Za Jerzego Engela jechaliśmy po złoto, mimo że na mundialach nie było nas 16 lat. Wtedy okazało się, że niziutcy Koreańczycy skaczą wyżej od Radosława Kałużnego, a wślizgi Piotra Świerczewskiego po prostu potrafią ominąć. Lania z Portugalią spodziewaliśmy się a priori, więc radością było, że udało nam się chociaż wygrać z Amerykanami. "Rezerweiros" - śpiewał Maciej Maleńczuk.
Na mundialu w Niemczech wyszliśmy z grupy już w grudniu poprzedniego roku, bo Ekwador i Kostaryka to przecież piłkarski trzeci świat, a z Niemcami Michał Żewłakow z Arturem Borucem zmienią historię. Pierwszego dnia turnieju byliśmy już na ziemi, kiedy chłopcy z równika złoili nam skórę, a kilka dni później Niemcy pokazali, że zmuszą Żewłakowa do zejścia z boiska, by historii nie zmieniał, ale padł ze zmęczenia, a następnie wyślą na nie szybkiego Davida Odonkora, żeby zrobił akcję meczu. No, ale wygraliśmy z Kostaryką.
Euro 2008 miało być nasze, bo wyszliśmy z drewnianych domków i daliśmy paszport Brazylijczykowi. Dobrze zrobiliśmy, bo strzelił jedynego gola na turnieju dla reprezentacji Polski - w meczu z Austrią, w którym Artur Boruc pobił rekord wszech czasów, broniąc kilkaset strzałów rywali – tak przynajmniej mówi legenda. Z Niemcami oczywiście przegraliśmy, a z Chorwacją w ataku wystąpił obecnie jeden z najlepszych napastników ogórkowej ligi w Stanach Zjednoczonych - Tomasz Zahorski.
Franciszek Smuda, jako szczęściarz, nie trafił w grupie na Euro 2012 gospodarzy. Trochę pomógł mu fakt, że sami organizowaliśmy ten turniej. Z Grecją remis, z Rosją remis, to chyba sukces, by na koniec we Wrocławiu nie dać rady Czechom i zakończyć najważniejszy turniej w historii polskiej piłki w grupie.
No i teraz mamy Francję i rok 2016. Irlandia Północna to najsłabsza drużyna z czwartego koszyka, na Ukrainie - wiadomo - wojna, a z Niemcami wygraliśmy w Warszawie pierwszy raz w historii, a we Frankfurcie tak pięknie przegraliśmy, że podobało nam się nawet bardziej od zwycięstwa. Pierwsze miejsce, jak nic.
Mam dla państwa koszmar. Łukasz Fabiański jak zwykle przed turniejem ma problem ze zdrowiem, Wojciech Szczęsny od pół roku nie gra, bo wrócił do Arsenalu. Na mecz z Irlandią Północną w bramce staje Artur Boruc. Co prawda nie ma już Żewłakowa, który w Belfaście mu tak pięknie podał, że padł gol, ale demony wracają. Remis, bo w pierwszym meczu każdemu marzy się jeszcze mistrzostwo i gra za trzech, a Irlandczycy walczyć akurat potrafią. Zresztą ta najsłabsza drużyna z czwartego koszyka jest cztery miejsca ponad nami w rankingu FIFA.
Mecz z Niemcami, tradycyjnie - to nie jest czas po zdobytym mistrzostwie świata, kiedy wkradło się rozprężenie. I na koniec Ukraina. Wojna mobilizuje tak, jak stan wojenny polską reprezentację w 1982 roku na mundialu w Hiszpanii. Czy to taki nierealny scenariusz?
Jacek Gmoch w studiu WP powiedział, że wyjście z tej grupy to obowiązek, ale żeby nie kłaść na plecach piłkarzy zbyt wielkiego ciężaru presji. Ale kiedy, jeśli nie teraz, gdy mamy najlepszego napastnika świata w składzie, mielibyśmy nie wierzyć? Gmoch: A jak Robert Lewandowski będzie kontuzjowany?
Michał Kołodziejczyk, redaktor naczelny WP SportoweFakty
Przeczytaj więcej tekstów autora --->>>
Piechniczek: reprezentacja w cieniu Lewandowskiego? On ciągnie ich za sobą!