Grzegorz Krychowiak: Plebiscyty są dla bardziej ofensywnych

Życie rozpieszcza Grzegorza Krychowiaka - w tym stwierdzeniu nie ma nawet cienia przesady. Nie dość, że jest młody, przystojny i może pochwalić się piękną narzeczoną, to jeszcze świetnie gra w piłkę.

 Redakcja
Redakcja

W 2015 roku reprezentant Polski nie tylko osiągnął właściwie wszystko, co mógł z zespołami, w których występował, ale dodatkowo zrobił bardzo duże indywidualne postępy. Najważniejsze jednak, że nie zachłysnął się sukcesami, tylko pozostał sobą. To znaczy nadal jest skromnym, sympatycznym człowiekiem, przy okazji obdarzonym nietuzinkowym poczuciem humoru. Dlatego przed lekturą tego wywiadu drobne zastrzeżenie - nie odbierajcie wszystkich odpowiedzi, których udzielił, śmiertelnie poważnie.

Piłka Nożna: Czy rok, który się kończy był taki, jak sobie wymarzyłeś? Czy może nawet lekko pod względem sportowym przerósł marzenia?

Grzegorz Krychowiak: To był bez wątpienia bardzo pozytywny rok. Wiosną odnieśliśmy ogromny sukces z klubem, bo inaczej trudno przecież oceniać zwycięstwo z Sevillą w finale Ligi Europy w Warszawie. Natomiast jesienią wywalczyliśmy z reprezentacją Polski awans na mistrzostwa Europy do Francji, więc główne cele, które były założone zostały zrealizowane. A skoro tak, to pod względem piłkarskim trudno oceniać miniony okres inaczej niż jako bardzo dla mnie udany.

Skromnie mówisz wyłącznie o sukcesach zespołowych, tymczasem sporo było także dokonań indywidualnych: gol w finale LE, wybór do jedenastki all star LE, potem do jedenastki sezonu Primera Division, a na koniec do najlepszej drużyny fazy grupowej Ligi Mistrzów. Trochę się tego zebrało.

- Nie przesadzajmy, uważam, że wspomniane wyróżnienia świadczą przede wszystkim o poukładanej grze Sevilli. Jeżeli zespół prezentuje się dobrze, to każdy zawodnik także indywidualnie jest doceniany.

Nie zauważyłem, żeby każdego gracza Sevilli spotkało tak wiele wyróżnień. A skoro najczęściej wybierają Krychowiaka, to zdaje się, że w tych elekcjach nie ma przypadku.

- Cóż mogę dodać? To oczywiście duże wyróżnienia dla mnie. I kolejna, choć oczywiście bardzo miła, motywacja do cięższej pracy. Moim sportowym celem jest rozwijanie się z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, pokazywanie się z jak najlepszej strony. A jeżeli ktoś to dostrzega i jeszcze docenia, to mogę się tylko cieszyć.

Kiedy przeprowadzałeś się do Hiszpanii, byłeś zawodnikiem, który miał charakterystykę typowej szóstki, a nawet grywałeś jako stoper. Po towarzyskim meczu z Islandią śmiało można powiedzieć, że teraz jesteś już ósemką, na dodatek ewoluującą w kierunku dziesiątki. Brałeś pod uwagę taki wariant, że w Primera Division będziesz przesuwał się w kierunku bramki przeciwnika, a nie własnej?

- Właśnie taki był mój cel, mimo że przenosiny do Hiszpanii już jako takie były bardzo ambitne. Sam uważałem, że Primera Division to liga, która na pierwszy rzut oka do mnie nie pasuje. Oczywiście miałem wątpliwości, ale wiedziałem, że jeżeli chcę się rozwijać piłkarsko, jeżeli chcę dążyć do poziomu najlepszych defensywnych pomocników na świecie, to jest to odpowiednie miejsce, by zrobić krok do przodu. Dlatego przyszedłem z nastawieniem, żeby systematycznie grać. To znaczy szybko wywalczyć miejsce w podstawowej jedenastce i już go nie oddać.

Masz poczucie, że zrobiłeś krok do przodu pod względem nie tylko taktycznym, ale i technicznym?

- Oczywiście. A nawet więcej - uważam, że zrobiłem krok do przodu przede wszystkim pod względem technicznym. Ale nie tylko. Również w kwestii orientacji na boisku. Nauczyłem się, że zanim przyjmę piłkę, już powinienem wiedzieć, gdzie ją zagram. W tym aspekcie nastąpiła ogromna poprawa. I wszystko nadal idzie w odpowiednim kierunku, bo wiem, że mogę być jeszcze lepszy.

Tyle że nauka w lidze hiszpańskiej była bolesna. Dosłownie. Już w styczniu doznałeś kontuzji kostki w meczu z Valencią, z szatni wyszedłeś już o kulach. W maju nos nie wytrzymał starcia z Sergio Ramosem, w sierpniowym starciu o Superpuchar z Barceloną pękły żebra, na koniec fazy grupowej Champions League Stefano Sturaro z Juventusu przespacerował się po twojej dłoni. Taka urazowość jest wkalkulowana w walkę na pozycji defensywnego pomocnika?

- Tak dzieje się nie tylko na mojej pozycji, piłka nożna jest po prostu dyscypliną kontaktową, więc kontuzje są częścią tego sportu. Tyle że moje urazy nie były jakoś szczególnie poważne, przecież szybko wracałem do gry. Rozcięte były łuk brwiowy, czoło i nos, a to są przypadłości, po których szybko możesz wrócić na boisko. Praktycznie nie miałem żadnej przerwy w grze.

Mówisz, że nie tylko na twojej pozycji jest ostro, ale żaden inny piłkarz z Sevilli tak często nie doznaje urazów. Wychodzisz po tych kontuzjach na twardziela, bo szybko wracasz do treningów i gry. W takich sytuacjach nie ryzykujesz zdrowiem?

- Są kontuzje, po których można po prostu zacisnąć zęby, wziąć tabletkę przeciwbólową i grać. Ze stuprocentową pewnością, że te urazy się nie pogłębią. Większość z tych, których doznałem była właśnie taka niegroźna. Oczywiście są też kontuzje, które uniemożliwiają ci kompletnie granie – problemy z mięśniami, naderwania, czy naciągnięcia. W takich sytuacjach trzeba bardzo uważać, bardziej dmuchać na zimne niż podejmować ryzyko. Na szczęście do tej pory u mnie występowały jedynie, można powiedzieć, urazy powierzchowne

Czyli nie robisz niczego na wariata? Rozumiem, że wszystkie decyzje są pod kontrolą - konsultowane z lekarzami, bez podejmowania niepotrzebnego ryzyka?

- Raz się zdarzyło, że to ja podjąłem decyzję, że będę grał, mimo że doktor odradzał szybki powrót na boisko. No, ale przy okazji dawał w tej kwestii wolną rękę. I nie chodziło wcale o sytuację, w której pękł mi nos, choć rzeczywiście odczuwałem wtedy duży ból. Najważniejsze było wówczas, żeby zatamować krwotok. Akurat tak się złożyło, że w szatni była maska, która ochrania nos, więc ryzyka praktycznie nie podejmowałem żadnego, kiedy już krew przestała się lać. Co innego po kontuzji kostki, doktor powiedział mi wówczas, że lepiej byłoby, gdybym przez jakiś czas odpoczął i w ogóle nie grał. Kiedy jednak stwierdziłem, że z odpowiednio zabandażowaną kostką daję radę i mogę normalnie walczyć, nie chciałem marnować czasu. Tym bardziej że drużyna mnie potrzebowała.

Żeby nie było za słodko - zapewne odczuwasz niedosyt po nieudanym, co tu ukrywać, debiucie z Sevillą w Lidze Mistrzów?

- Na pewno inaczej wyobrażaliśmy sobie start w Champions League, ale akurat tak się złożyło, że mieliśmy słabszy okres na początku sezonu. A nawet – kompletnie nieudany. A potem zrobiło się za późno na odrabianie strat. Taki klub jak Sevilla co roku traci czterech, pięciu najważniejszych zawodników, więc najpierw nie jest łatwo znaleźć ich następców. A po wyszukaniu – a przecież znów mamy w składzie piłkarzy naprawdę wysokiej jakości – potrzeba trochę czasu na adaptację, na poznanie języka, bo zazwyczaj są to przecież obcokrajowcy. Widać już jednak było od jakiegoś czasu, że Sevilla wraca na odpowiedni tor, i zaczyna wygrywać z silnymi zespołami. Uważam, że jeżeli poprawimy grę na wyjazdach, a poprawimy na pewno, to zaczniemy nie tylko zdobywać punkty również na boiskach rywali, ale i kibice wreszcie zobaczą starą dobrą Sevillę. Taką sprzed roku.

W Primera Division walczycie o miejsce w Lidze Mistrzów na kolejny sezon, które można zapewnić sobie także dzięki wygraniu Ligi Europy. To zadanie na obecny sezon?

- Tak, cele się nie zmieniły. Znamy doskonale Ligę Europy, mamy odpowiednie doświadczenie, żeby zajść w tych rozgrywkach daleko. Nawet biorąc pod uwagę, że nie tylko dla nas Champions League okazała się w tym roku zbyt trudna i poziom w mniej prestiżowym pucharze także będzie wysoki.

Macie już świadomość, z jakiego konkretnie powodu Liga Mistrzów to były zbyt wysokie progi dla Sevilli?

- Trafiliśmy do bardzo wymagającej grupy, ale tłumaczenie niepowodzenia tylko jakością przeciwników to byłoby pójście na łatwiznę. We wszystkich meczach, może oprócz jednego, graliśmy jak równy z równym z markowymi przeciwnikami, ale zabrakło pewnych detali. I to one okazały się decydujące. Doświadczenie, które zdobyliśmy jest bolesne, ale też cenne. Jestem pewny, że wykorzystamy je w przyszłości.

Podpisałeś nową umowę, z bardzo wysoką klauzulą odstępnego, wynoszącą 45 milionów euro. Domyślam się jednak, że chętnych na twoje usługi w Europie nadal nie brakuje.

- Na dziś nie zastanawiam się, co się wydarzy w czerwcu. A nawet w styczniu. Skupiam się przede wszystkim na piłce, na boisku, moim celem jest powtórzenie co najmniej tak dobrego roku, jak ten, który się kończy. W Sevilli czuję się bardzo dobrze i rozwijam piłkarsko, a to jest dla mnie najważniejsze. Inna sprawa, że w futbolu trudno powiedzieć: nigdy nie odejdę. Albo, że zawsze właśnie tutaj będę grał. Czasami wszystko szybko się dzieje, z dnia na dzień można zmienić klub. Żeby jednak była pełna jasność - w tym momencie nie planuję jednak żadnej przeprowadzki.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×