Zawodnik Eintrachtu Brunszwik jest najlepiej ocenianym bramkarzem i drugim pod względem średniej not piłkarzem rozgrywek.
Wyjazd do Bundesligi stanowi marzenie dla większości polskich piłkarzy. Niektórzy trafiają jednak nie do niemieckiej elity, ale na jej zaplecze. Tam czeka twarde zderzenie z obowiązującymi standardami. - Są zawodnicy, którzy mają predyspozycje do tamtejszych realiów. Jeśli potrafią się dostosować do tej pracy, która ich tam czeka, to sobie dobrze radzą. Ale jeśli ktoś nie przepada za ciężką pracą, to lepiej, żeby nie wybierał tego kierunku - uważa Sławomir Chałaśkiewicz, który w przeszłości reprezentował barwy Hansy Rostock, Carl Zeiss Jena i SV Babelsberg.
Podobnego zdania jest inny polski napastnik, który dobrze poznał niemieckie realia, Radosław Gilewicz: - To jest indywidualna sprawa każdego piłkarza. Nie chciałbym wrzucać wszystkich do jednego worka i powiedzieć: nie jedźcie tam. Trzeba się jednak przed taką decyzją dobrze zastanowić, bo to jest bardzo wymagająca liga. Może się udać, ale według mnie jest to eksperyment.
Silniejsza od ekstraklasy?
Wyjazd zawodnika z czołowego polskiego klubu do niemieckiego drugoligowca jest przez niektórych postrzegany jako sportowa degradacja. To jednak błędne myślenie, bo 2. Bundesliga pod wieloma względami, nie tylko finansowym, przewyższa naszą ekstraklasę. Pozwala również poznać zawodnikowi zasady panujące w zagranicznych zespołach. - Uważam, że może 2-3 kluby w Polsce są lepsze od czołówki 2. Bundesligi. Wyjazd to zawsze szkoła życia - nie znasz języka, nie masz kolegów, trener nie mówi po polsku. I musisz się dopasować, szybko rozumieć polecenia w języku niemieckim. Nikt nie będzie się na odprawie dostosowywał do obcokrajowców, jak to ma miejsce w ekstraklasie. Standardy trenowania, zaplecze, to wszystko jest na wyższym poziomie niż u nas. Nawet nie musieliśmy wyjeżdżać na zagraniczne zgrupowanie, bo u siebie mamy do dyspozycji dwa podgrzewane boiska treningowe - dzieli się swoimi spostrzeżeniami Rafał Gikiewicz.
Zespoły występujące na zapleczu niemieckiej elity posiadają wiele cech wspólnych, składających się na charakter rozgrywek. - Dobre przygotowanie fizyczne i walka są tam podstawą. Ale do tego trzeba też oczywiście dołożyć umiejętności techniczne. Kto śledzi spotkania 2. Bundesligi, ten wie, że tam też nie brakuje gry w piłkę i niektóre drużyny prezentują wysoki poziom, a konkurencja jest coraz większa - uważa Chałaśkiewicz. Podobnego zdania jest również Gilewicz: - Ciężko porównywać jeden do jednego 2. Bundesligę z polską ekstraklasą. Jest to inna liga, bazuje przede wszystkim na świetnym przygotowaniu fizycznym. Na tym opierają się wszystkie zespoły. Może brakować indywidualnych umiejętności, ale nie brakuje siły, walki, wybiegania. Były podopieczny Joachima Loewa docenia jednak również poziom prezentowany przez drugoligowców: - O sile tych zespołów świadczy zarówno Puchar Niemiec, jak i wyniki uzyskiwane w sparingach w okresie przygotowawczym. Arminia Bielefeld wygrała przecież z Schalke, a Karlsruher SC z Bayernem Monachium.
Nowy napastnik Lecha - nowa gwiazda Ekstraklasy?
{"id":"","title":""}
[nextpage]
Każdy zawodnik pisze swoją historię. Jedni przystosowują się łatwo i zdobywają uznanie trenerów i kibiców, dla innych spotkanie z 2. Bundesligą okazuje się twardym lądowaniem. Silna konkurencja to także argument przemawiający za siłą tych rozgrywek, mających w Niemczech wyrobioną markę. - Choćby ostatnie przykłady na przykład Grzegorza Wojtkowiaka, Jakuba Koseckiego czy Mateusza Klicha pokazują, że jedni radzą sobie tu lepiej, inni gorzej. Klich po świetnym sezonie w Holandii trafił na ten poziom i nie gra za wiele. Robert Pich odchodził ze Śląska Wrocław jako gwiazda, a w Kaiserslautern nie łapie się wcale, albo gra ogony. Jest tutaj wielu kadrowiczów różnych narodowości. To wszystko wystawia rozgrywkom dobrą laurkę. Poza tym jest dobrze opakowanym produktem, stadiony są pełne - przekonuje Gikiewicz, który wyrósł w tym sezonie na gwiazdę ligi.
Na przełomie wieków kilku Polaków poprzez udane występy w 2. Bundeslidze wyrobiło sobie w Niemczech nazwisko i wypromowało się do najwyższej klasy rozgrywkowej. Doskonałym przykładem są losy Jacka Krzynówka. Lewy pomocnik latem 1999 został za 320 tysięcy marek wypożyczony z GKS Bełchatów do FC Nuernberg. W drugoligowcu spotkał m.in. triumfatora Euro ’96 bramkarza Andreasa Koepke. Krzynówek grał efektownie i efektywnie, szybko też zaskarbił sobie uznanie kibiców oraz trenerów. - Jacek to duży talent, poparty profesjonalnym podejściem do futbolu. Ma przed sobą ciekawą przyszłość, o ile nie przestanie słuchać doświadczonych doradców – prorokował w rozmowie z wysłannikami "PN" ówczesny trener reprezentanta Polski, słynny Klaus Augenthaler. I nie pomylił się, bo Krzynówek rozegrał w kolejnych latach 178 meczów już na poziomie niemieckiej ekstraklasy.
Drugoligową gwiazdą największego formatu był Artur Wichniarek, który jak na zawołanie zdobywał bramki dla Arminii. W sezonie 2000-01 miał osiemnaście trafień i podzielił się pierwszym miejscem w klasyfikacji strzelców z Kameruńczykiem Olivierem Djappą. Rok później Polak z dwudziestoma golami już samodzielnie wywalczył snajperską koronę, a fani z Bielefeldu nadali mu przydomek Król Artur. - Klub wycenia mnie na siedem milionów marek, więc raczej pozostanę w zespole. Zresztą kibice wywiesili transparent, że jeśli odejdę, oni także odejdą - opowiadał polski napastnik w 2002 roku. Wichniarek z powodzeniem radził sobie także w 1. Bundeslidze, w której zanotował ponad dwieście występów i strzelił 49 goli.
Trzeba jednak przyznać, że realia niemieckiej piłki nieco się zmieniły. Dziś trudniej wypromować się z drugiej ligi. - Kilkanaście lat temu sytuacja była zupełnie inna niż obecnie. Wtedy znacznie więcej zawodników robiło z powodzeniem ten krok i przeskakiwało poziom wyżej. Pamiętam to doskonale, bo w tamtym czasie występowałem w Niemczech. Teraz tendencja się zmieniła, chętniej brani są ludzie z zewnątrz, z lig zagranicznych - ocenia Gilewicz, który ma za sobą występy w VfB Stuttgart i Karlsruher SC.
W bieżącym sezonie w 2. Bundeslidze zagrało siedmiu polskich piłkarzy. Niekwestionowanym liderem w tym zestawieniu jest Rafał Gikiewicz. Ze średnią not w "Kickerze" wynoszącą 2,58 jest po jesieni drugim najlepszym zawodnikiem rozgrywek. Wyżej od bramkarza Eintrachtu Brunszwik jest tylko Emil Forsberg (2,53). Szwed z RasenBallsport Lipsk to bohater swojej reprezentacji w barażach o wyjazd na ME, a Liverpool oferuje za niego aż 9 milionów euro.
- W ekstraklasie nie bardzo chciano mi dać prawdziwą szansę, więc tych meczów nie mam za wiele. Przez półtora roku w Brunszwiku zagrałem więcej spotkań niż przez pięć lat w Jagiellonii i Śląsku. W Polsce niektórzy przypięli mi oraz mojemu bratu dziwną łatkę. W Eintrachcie szanują mnie za profesjonalizm, za to ja swoim zachowaniem daję bodziec drużynie. W Niemczech liczy się jakim jesteś zawodnikiem, a nie z kim wychodzisz na piwo wieczorami. Tutaj ważne jest jak się prezentujesz na treningach, a ja nie opuściłem żadnego. Dostałem szansę, trenerzy na mnie postawili i staram się ją wykorzystywać - przyznaje nie bawiąc się w konwenanse popularny Giki.
Sukces, jaki odniósł jest tym cenniejszy, że gdy trafił do Eintrachtu, powątpiewano w jego wartość. Pochodzący z Olsztyna bramkarz wraca wspomnieniami do swoich początków: - Gdy przychodziłem dziennikarze "Kickera" dopytywali: kogo bierzecie, zawodnika z trzecioligowych rezerw Śląska? Ale ja od razu powiedziałem, że trafiłem do Brunszwiku, żeby tu bronić, zawsze wiedziałem, że potrafię to robić. Przez osiemnaście miesięcy w Niemczech opuściłem tylko jeden mecz.
Ci, którzy pamiętają Gikiewicza z występów w Polsce, z pewnością wiedzą, że ma dość specyficzny sposób bronienia. W Niemczech także stara się grać widowiskowo. - Widziałem go w niektórych meczach, to zawodnik, który lubi robić show. Nie wiem, czy jest to pożądane na poziomie 1. Bundesligi, tam oczekuje się już, że bramkarze będą jak saperzy. Nie wolno im popełnić błędu, poza tym muszą dawać drużynie spokój i opanowanie. Rafał często broni świetnie, ale gra na dużym ryzyku, szczególnie na przedpolu. I zastanawiam się, czy poziom wyżej, przy lepszych napastnikach, by się to sprawdziło - analizuje Gilewicz.
Sam zawodnik postrzega to jednak inaczej: - Taki jestem i taki będę, już taki mam styl bronienia. Przez półtora roku w Brunszwiku popełniłem tylko dwa błędy. Trenerzy wymagają ode mnie, abym w każdym meczu przebiegał około sześciu kilometrów. Testy pokazują, że jestem szybki i mam grać wysoko, asekurować stoperów. Ale gdyby jakiś trener wymagał grania głębiej, to bym się dostosował.
[nextpage]
Giki a kadra
Bramkarz Eintrachtu Brunszwik wchodzi w najlepszy wiek. Jak każdy ambitny piłkarz ma marzenia i to nie byle jakie: 1. Bundesliga i Euro 2016. - Zawsze trzeba mieć do czego dążyć. Przed sezonem siedziałem z trenerami i postawiłem sobie cel: piętnaście meczów z czystym kontem. Dookoła mówili mi, że to nierealne. A ja już mam w lidze dziesięć, a zostało jeszcze piętnaście kolejek, więc podnoszę sobie poprzeczkę i w tej rundzie chcę mieć jeszcze osiem spotkań na zero - przyznaje Gikiewicz i dodaje: - Wymarzonym scenariuszem byłby awans z Eintrachtem. Mam tu bardzo mocną pozycję, jestem w radzie drużyny, kibice bardzo mnie lubią. Mamy tylko kilka punktów straty, więc zajęcie barażowego trzeciego miejsca jest możliwe. W 1. Bundeslidze panuje moda na niemieckich bramkarzy i zdaję sobie z tego sprawę. Ale dlaczego po Matysku, Wierzchowskim i Tytoniu nie miałby w niej zagrać Gikiewicz? W meczu pucharowym ze Stuttgartem pokazałem, że potrafię bronić i przekonałem się, iż w spotkaniach z silniejszymi rywalami piłka lata tak samo jak w 2. Bundeslidze.
Znalezienie się w niemieckiej elicie klubowej to zadanie trudne. Ale jeszcze trudniejszy wydaje się być drugi cel Gikiewicza: wyjazd z kadrą Adama Nawałki na mistrzostwa Europy. - Nie mówię tego by dawać komuś sygnał. Tylko ktoś niemądry mógłby uważać, że po tak dobrych osiemnastu miesiącach w moim wykonaniu, nikt mnie nie obserwuje. Codziennie wstając z łóżka muszę mieć jakiś cel. Ja wierzę, że pojadę na Euro 2016. Oczywiście mamy dobrych bramkarzy, nie jestem i nie będę pierwszym wyborem, ale w piłce zdarzają się różne sytuacje, czasami w jeden dzień może się wszystko zmienić.
Spośród innych Polaków w 2. Bundeslidze powody do zadowolenia może mieć Jakub Kosecki. Najlepszym potwierdzeniem jest fakt, że SV Sandhausen zamierza wykupić wypożyczonego dotąd z Legii Warszawa piłkarza. - Jeśli masz takie warunki jak Kuba, to musisz być bardziej cwany niż twój rywal i wykorzystać swoją szybkość. Widziałem kilka meczów, gdy sędziowie niechętnie odgwizdywali faule na nim. W Polsce zarzucano mu, że za łatwo się kładzie, ale mam wrażenie, że już poprawił ten element, coraz więcej stara się walczyć ciałem - ocenia Gilewicz.
Najbliżej reprezentacji z polskiej siódemki wydaje się być wciąż Mateusz Klich. Jego postawę w barwach 1.FC Kaiserslautern dziennikarze "Die Rheinpfalz" określili mianem rollercoaster. - Przychodząc do tego klubu, myślałem, że będę grał częściej. Odkąd jest nowy trener, mam jednak więcej pewności siebie - przyznał w listopadowym wywiadzie dla wspomnianej gazety Klich, którego poprzedni szkoleniowiec Kosta Runjaić określił mianem niechlujnego geniusza.
Na zakończenie warto więc zadać raz jeszcze pytanie: czy 2. Bundesliga to dobry kierunek i czego można się w niej nauczyć? Jako puenta niech posłuży opinia Gilewicza: - Piłkarz z Polski może się tam nauczyć przede wszystkim odpowiedniego przygotowania fizycznego, przyzwyczajenia do intensywności meczów i ogromnego tempa, a także odpowiedniego nastawienia mentalnego. Nawet jeśli spotkania nie stoją na najwyższym poziomie, to drużyny są zawsze bardzo wybiegane. Jeżeli ktoś sobie z tym poradzi i dołoży elementy czysto piłkarskie, to już jest podstawa do sukcesu.
Leszek Bartnicki
Czytaj więcej w "PN"
Łukasz Piszczek przedłużył kontrakt z Borussią Dortmund