WP SportoweFakty: Za chwilę runda wiosenna ekstraklasy. Kolejna bez pana.
Franciszek Smuda: Miałem propozycję zostania dyrektorem w Wiśle Kraków, ale pan mi powie szczerze - czy widzi mnie jako dyrektora? Ja się do tego nie nadaję. Czuję się wyśmienicie, ważę tyle samo, co ważyłem będąc piłkarzem, i teraz miałbym usiąść za biurkiem, przytyć i zamrzeć? U mnie się tak nie da, mam w sobie niesamowicie dużo energii, a że Luis Aragones poszedł kiedyś pracować do Turcji będąc dużo starszym ode mnie, to przecież i mnie nie wypada już skończyć.
Czeka pan na oferty pracy jako trener?
- Jestem człowiekiem czynu, męczę się nie pracując. Ale wolę zrobić krok w tył i poczekać, niż chodzić po Rynku na kolanach i krzyczeć, że dzieje mi się krzywda. Jeżeli ktoś mnie zna, wie, ile zrobiłem, i ile jeszcze mogę zrobić, to mnie do roboty po prostu zatrudni. Przecież jak mnie zwalniali z Wisły, to traciłem do Lecha kilka punktów, a Lech później wywalczył mistrzostwo. Ja dwóm trenerom w między czasie pracę załatwiłem, ale nigdy nie pójdę do jakiegoś prezesa i nie powiem: "Weź zwolnij tego trenera, a ja ci wszystko poukładam”. Jestem kulturalnym człowiekiem.
Po wielkiej Wiśle nie ma już śladu?
- Mimo wszystko, mimo sytuacji finansowej i organizacyjnej, jaka jest w Krakowie, nie powiedziałbym, że jest źle. Są ludzie, którzy mogą poprowadzić klub na dobrą drogę. Za moich czasów jakoś wszystko się jeszcze układało, ale przegrałem mecz z Zawiszą, który akurat wygrywał wszystko po kolei. Straciłem pracę, bo błąd popełnił prezes, który po tym, jak zajął swoje stanowisko, w sekundę wymarzył sobie Ligę Mistrzów. No i tak się złożyło, że się wyrżnął, zęby sobie powybijał i już go nie ma. Przy takim zarządzaniu nie może się dobrze dziać.
Podoba się panu ten sezon ekstraklasy?
- Byłem sceptycznie nastawiony do reformy z podziałem punktów, ale w tym sezonie to naprawdę tak się znakomicie ułożyło, że ekstraklasa będzie ciekawa do ostatniej kolejki. To najbardziej interesujące rozgrywki od czasów wprowadzenia nowych zasad. Z przodu nie ma pewniaka, takiego jak Legia dwa lata temu, a z tyłu tabeli to jest tak, że współczuję wszystkim drużynom. Większość widzi znak z napisem "1 Liga". Ludzie na ulicach żyją ligą, spekulują, czy uda się wejść do ósemki, liczą te punkty po podziale na pół, są emocje i jest zabawa. Fajna otoczka zrobiła się wokół ekstraklasy.
"Piast Gliwice mistrzem Polski" – abstrakcja czy realny scenariusz?
[nextpage]- Realny, nawet przy podziale punktów. Piast jesienią pokazał solidność, stał się stabilnym zespołem, a zimą udało się utrzymać skład i nie widzę powodów, dlaczego teraz miałoby być gorzej. Zagrożeniem dla Piasta, i w ogóle wszystkich klubów, jest Legia. W Warszawie mieli rozmach w transferach i personalnie są teraz najlepiej obsadzeni. I do tego mają "urodziny", setne, zobowiązujące. Będą bardzo groźni, zupełnie inni, niż jesienią. Na razie nie można było mówić o ręce Stanisława Czerczesowa, przyszedł chłop w trakcie rozgrywek i co miał zrobić? Z sekundy na sekundy bandę fałszujących muzyków zamienić w orkiestrę? Teraz ma za sobą okres przygotowawczy, poznał chłopaków, sam nad nimi popracował.
Tak pan chwali tę ligę, a Legia i Lech w europejskich pucharach tylko statystowały. Dlaczego?
- Legia miała w zeszłym sezonie łatwiejszą grupę. Huknęli kogoś u siebie, tak samo na wyjeździe i zatrzymali się dopiero na Ajaksie. W tym roku wylosowali trudniejsze firmy. A Lech? Dla mnie to był szok. Tak sobie myślałem o tym biednym Maćku Skorży, jak przegrywał wszystko po kolei… Jak nie idzie, to nie idzie, ale chłopak znalazł się na dnie chyba niekoniecznie ze swojej winy. Nagle przyszedł Janek Urban i odczarował zespół? Wierzy pan w takiej bajki? Piłkarze Lecha nawet nie mogą być obrażeni tym, że mówi się, że wcześniej grali przeciwko trenerowi. Nie może być przecież tak, że ich forma urosła z dnia na dzień i teraz zapewne walczyć będą w górnej części tabeli.
Zbliżają się mistrzostwa Europy. Na co stać naszą reprezentację?
[nextpage]- To drużyna bardzo przyszłościowa, ale już teraz nie musi się nikogo bać. Pod względem kadrowym jest dużo szersza, niż była za moich czasów. Musieliśmy się modlić, żeby ktoś nie był kontuzjowany, bo robił się dramat. Teraz jest komfort. Oczywiście jest hierarchia, ale jak ktoś ze składu wypadnie, to nie ma pożaru, bo na ławce rezerwowych siedzą młodzi strażacy.
Euro 2012 siedzi panu ciągle w głowie?
- Nie będę umierał z tego powodu, że nie wyszliśmy z grupy. Zrobiliśmy tyle, ile było możliwe. Gdyby Robert Lewandowski cztery lata temu był takim piłkarzem, jakim jest teraz, to może gralibyśmy w półfinale? Teraz to piłkarz doświadczony, wyśmienity, strzela na zawołanie. Byłby na naszych boiskach potęgą. Myśmy tę jedenastkę dopiero składali. Dużo piłkarzy zostało Adamowi Nawałce z moich czasów, do tego doszli ci młodzi. Nie można powiedzieć chyba, że wszystko spieprzyłem. Nie było z kogo wybrać, nie było kim grać. Przecież przez dwa lata zagraliśmy dużo dobrych meczów towarzyskich, kibice nie marudzili. Wiem, że przegraliśmy z Hiszpanią 0:6, ale nadzialiśmy się akurat na przyszłych mistrzów świata. Starałem się jak najlepiej wykonać swoją misję, chociaż wiedziałem, że nie będzie łatwa. Przecież, jak lecieliśmy do Ameryki na dwa mecze towarzyskie, miałem takie manko w składzie, że zwyczajnie się bałem. Kogo ja tam nie wziąłem: od Darka Pietrasiaka po Andrzeja Niedzielana, panów, którzy kończyli kariery. Leciałem tam przerażony, ale wstydu nie było.
Czyli niczego pan nie żałuje?
- Oczywiście, że żałuję,bo turniej był u nas. Ale piłkarze ręczni też teraz mogą żałować… Blamażu nie było, emocji było za to dużo. Nie dostaliśmy po buzi w pierwszym meczu 0:5, a później nie czołgaliśmy się do końca fazy grupowej, tylko walczyliśmy. Najbardziej żal mi meczu z Czechami. Ech, gdyby Robert był wtedy Robertem takim, jak jest teraz, to po 20 minutach prowadzilibyśmy 2:0 i byłoby pozamiatane. Ale cóż, piłkarze to też tylko ludzie.
Rozmawiał Michał Kołodziejczyk
Zobacz wideo: Lewandowski: karny? W Bundeslidze to ja podejdę
{"id":"","title":""}
Źródło: TVP S.A.