"Przegrany" Grzegorz Król: Życie to nie piłka. Na drugą szansę trzeba solidnie zapracować

Stał się przegrany, co wyznał w swojej książce. Grzegorz Król był uważany za jeden z największych talentów polskiej piłki w swoich czasach. Przez uzależnienie od hazardu i alkoholu jego kariera i życie w pewnym momencie stały się równią pochyłą.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Czy przegrany może się stać wygranym?

Grzegorz Król: Sam tytuł książki wymyślili wydawcy, bo znają się na tym najlepiej. Na pewno moje życie nie było świetne. Przegrałem trochę pieniędzy i nie ma co tego ukrywać, dokładnie to opisałem. Trzeba jednak zrozumieć pojęcie "wygrany". Ja, biorąc pod uwagę jak teraz żyję, taki się właśnie czuję. Jestem normalnym, skromnym człowiekiem. Nikt do mnie nie wydzwania, nikt mnie nie straszy.

Na pewno ciężko jest się przestawić. Człowiek przyzwyczajony do życia na określonym poziomie nie potrafi się często pozbierać, gdy źródło dochodów wygaśnie. Jak to wygląda u pana?

- Nigdy to nie jest łatwe i tego nie ukrywam. Z drugiej strony, żeby zarabiać większe pieniądze, trzeba na to zasłużyć. Nikt nikomu nie daje takiej szansy, gdy jego praca nie jest tyle warta. Umowa zawsze obowiązuje dwie strony. Jak ktoś chciał mnie zatrudniać i wypłacać pensje to znaczyło, że byłem niezłym piłkarzem. Ten problem jest jednak duży, bo nawet gdy rozmawiam z kolegami, którzy nie byli chorzy, też odczuwają brak pensji piłkarza. Żeby coś zarobić, muszą otworzyć biznes i też im jest ciężko, bo nie każdy ma do tego smykałkę. Podczas kariery piłkarskiej dochód jest stały, teraz ciężko jest na to zapracować.

Czy ciężko było pana namówić na tę książkę?

- Miałem dużo wahań i obaw, jednak z drugiej strony wszyscy wiedzieli, że taki problem istnieje. Czemu się więc tym nie podzielić z kimś młodszym, kto może przeczyta tę książkę i się zastanowi którą iść drogą?

Czy trudno jest panu wejść w rolę osoby, którą ponownie interesują się media, będącej na okładkach pism?

- Nie wiedziałem, że wszystko zostanie tak bardzo nagłośnione i będzie tak wyglądało. Decyzji bym jednak nie zmienił. Wierzę w to, że ktoś nie przyjdzie dzięki temu do kasyna i nie będzie miał szansy, by się uzależnić. Ta choroba nie pojawia się od razu, tylko przychodzi z którąś wizytą. Może po przeczytaniu tej książki jakiś młody piłkarz będzie trenował i normalnie spędzi życie. Niech po prostu nawet tam nie wchodzi. Zamiast tego niech idzie do kina z dziewczyną albo zrobi sobie dodatkowy trening, czy siłownię pod okiem trenerów.

Krążą legendy o zachowaniu i trybie życia piłkarzy z lat dziewięćdziesiątych Teraz do piłki nożnej przychodzi profesjonalizm. Piłkarze układają diety, promują zdrowy tryb życia. Czy hazard w takich okolicznościach nadal może być problemem?

- Uważam, że tak. Mentalność polskich piłkarzy się jednak mocno zmieniła. Dużo osób dba o siebie, o zdrowe żywienie. Jest jednak coraz więcej pokus. Na każdym kroku pojawiają się budki z automatami do gry. Jest też Internet. Można grać w zakładach bukmacherskich na konto żony, cioci, wujka, czy kolegi. Mentalność się zmieniła, ale pokusy zawsze były, są i będą. Jest grono ludzi podatnych, którzy się na to łapią. Nie ma odejścia od hazardu.

Kiedy osoba wchodząca w nałóg zauważa, że coś jest nie tak?

- To ciężkie pytanie, bo nigdy nie jest tak, że to zauważasz. Zawsze odpychasz od siebie ten problem. Widzą to znajomi, a ty gdy siedzisz do 2-3 w nocy w kasynie, jesteś niewyspany i to wszystko narasta.

Pisał pan, że większą pokusą niż wygrana jest sama gra. Czy przy porażkach da się czuć zadowolenie z pójścia do kasyna?

- Przede wszystkim będąc chorym nie można sobie z tym poradzić samemu. Trzeba wówczas przyjść do kogoś, kto się na tym zna i idzie po pomoc. Ostatnio usłyszałem pytanie, czy hazard jest najgorszym uzależnieniem. Ja nie jestem w stanie tego pozycjonować. Są one różne i nie podejmuję się oceniania tego. Hazardzista zawsze ma problem i próbuje wykorzystać najlepszą dla siebie opcję. To ciągnie go do tego, że dalej gra i ciągle kombinuje. Po porażkach następuje jeszcze większa chęć pójścia do kasyna, by się odegrać. Lepiej by było w ogóle tam nie wchodzić, ale pokusą jest zawsze wygrywanie.

Jaki był najdziwniejszy zakład, w jaki wszedł pan w swoim życiu?

- Krążyły legendy o zakładach, w które wchodziłem. Zostało to jednak rozdmuchane. Przede wszystkim zakładaliśmy się o takie sprawy, jaki napastnik ile bramek strzelił w danym sezonie. Kiedyś o mnie, Dawidowskim i Jackiewiczu napisano artykuł, że zakładamy się o wszystko i wszędzie. To było nieprawdą, bo przecież nikt z nas by nie wpadł na to by się zakładać, czy wróbel spadnie z gałęzi. To abstrakcja, ale tak nas opisywano. Było to dla mnie dziwne.
[nextpage]Niedawno jeden z piłkarzy pierwszoligowych został wyrzucony z klubu przez to, że na treningu poczuto od niego alkohol. W książce często opisywane są wasze alkoholowe wojaże. Jak się ukrywaliście przed trenerami?

- Przede wszystkim nie wyglądało to tak, że imprezy odbywały się codziennie. Jak miałem trening o godzinie 18, to piłem 4, 5, czy 8 piw, wstawałem o godzinie 14 i nie było problemu z pójściem na zajęcia. Nie ukrywam, że zdarzało się że w południe czułem się zmęczony na treningu po tym, jak wróciłem z imprezy o godzinie 5 rano. W książce zostały przedstawione najbardziej ekstremalne sytuacje, to nie była jednak nasza codzienność.

Wiadomo jak wygląda piłkarska szatnia i atmosfera w niej panująca. Czy jest jakiś złoty środek, jak koledzy z drużyny powinni postępować, gdy ktoś z zespołu skręca w niewłaściwą stronę?

- Szatnia to specyficzne miejsce, ale nie ma w niej nic złego. To normalni, dorośli ludzie, mający plan do wykonania. Grają w piłkę, przygotowują się do każdego kolejnego meczu. W piłce nożnej szybko można się zrehabilitować, bo tydzień po porażce można wygrać. W życiu, gdy ktoś popełni błąd, drugiej szansy często nie dostaje, lub trzeba na nią ciężko pracować. Każdy przede wszystkim dba o siebie, jednak gdy nawiązują się przyjaźnie, druga osoba często powie "chłopie, po co łazisz po kasynach?". Często ludzie, którzy mają dobre intencje nie wiedzą, że na pewnym etapie hazard staje się chorobą i wszystko jest ponad hazardzistą. Ta choroba nie dotyczy w bezpośrednim stopniu kolegów z drużyny, a rodziny, żony i dzieci.

Pomimo choroby przez pewien czas potrafił pan zdobywać bramki. Czy wraca pan do tego i zastanawia się, co by było gdyby?

- Już teraz nie. Tak naprawdę przestałem grać w piłkę w wieku 27-28 lat. Ostatnim moim poważnym klubem była Lechia. Wtedy miałem właśnie 28 lat. Od tego czasu minęło 10 lat i gdybym cały czas myślał o tym co by było, nie mógłbym iść do przodu, a depresji mieć nie chcę. Było, minęło. Jest nowe życie i można przeżyć jeszcze 50 lat na normalnym poziomie.

Wiele razy w książce "Przegrany" wspominał pan momenty, w których najczęściej po jakimś ciosie brał się pan za siebie i próbował z tego wyjść. Czy towarzyszyła temu wiara, że się uda?

- Wiara była, bo nikt nie chce ciągle przegrywać. Ile razy można wracać do domu po tym, jak się straciło pieniądze? Mogłem sobie pojechać na wycieczkę, opłacić rachunki, czy pomóc rodzicom. Zamiast tego wracałem o czwartej rano z długiem. To jest tak silne uzależnienie, że próby są bardzo ciężkie. Dopiero pobyt w ośrodku otworzył mi oczy. Wytłumaczył mi dlaczego to tak działa i jakie są wszystkie mechanizmy. Działałem według schematu osoby uzależnionej.

Czy po premierze książki odezwali się do pana bohaterowie drugiego, czy trzeciego planu?

- Książka jest tak naprawdę o mnie. Oczywiście, w opowieściach używałem nazwisk. Każdemu, na kim mi zależy, dużo wcześniej dałem ją do przeczytania i te osoby mogły zasugerować poprawki. Na razie nikt się nie odezwał, a przynajmniej do mnie to nie dochodzi. Mi zależało na tym, by ujawnić własne tajemnice. Po co ludzie mają cierpieć? Nie moją rolą było uprzykrzanie komuś życia.

Czyli rozumiem, że Tomasz Dawidowski nadal chce z panem rozmawiać?

- Jest moim serdecznym przyjacielem. Nic tego nie zmieni. Znamy się od 10. roku życia i nie ma żadnego tematu. Wiele osób pyta mnie o Tomka, ale ja nic złego o nim nie powiedziałem, tylko ujawniałem, że gdzieś razem chodziliśmy. Takie były czasy. Te historie są jednak czasami sprzed piętnastu lat i nikt nie będzie odpowiadał za to, co wtedy robił. Tomek żyje swoim życiem. Ma rodzinę, jest fajnym człowiekiem mającym wielu przyjaciół i zajmuje się światem menedżerki. To, co było kiedyś,  jest przeszłością.

Wiele osób, które nie pojawiły się w książce z różnych powodów, a miało przynajmniej epizody w kasynie, nadal funkcjonuje w tym sporcie i rozwija swoje kariery. Czy to oznacza, że da się wyjść z tego uzależnienia na tyle, by wrócić na właściwe tory?

- Zawsze się da z tego wyjść, ale trzeba mieć fachową pomoc. W czasach, w których zaczynałem grać nie mówiło się o uzależnieniu od hazardu. Było kilka ośrodków terapeutycznych, w których jednak wsadzało się wszystkich do jednego wora. Teraz jest rozgraniczenie i mówi się coraz głośniej o uzależnieniach od hazardu, seksu, czy komputerów. Każdy problem jest podobny, ale trochę inny.

Od wielu lat trwa dyskusja na temat wprowadzania młodzieży do składu. Trener Bogusław Kaczmarek określa to tak, że nie można wylewać dziecka z kąpielą. Pan bardzo wcześnie zadebiutował w Lechii Gdańsk. Czy to mógł być jeden z powodów choroby?

- Jeżeli ktoś jest dobry, to dlaczego nie ma debiutować w lidze w wieku 16, 17, czy 18 lat? Uważam, że młody zawodnik powinien grać i nie powinno się go blokować, by przypadkiem nie naraził się na pokusę. Taki Drągowski miał nie zadebiutować, bo mógłby mieć pokusę zrobienia czegoś głupiego? Według mnie nie.
[nextpage]Czy śledzi pan wciąż to, co się dzieje w Lechii Gdańsk?

- Tak, jestem na bieżąco i mam kolegów, którzy pracują w klubie, jak Jarek Bieniuk, czy Sławek Wojciechowski.

Czy ten klub idzie w dobrą stronę?

- Chciałbym, by nastąpiła stabilizacja nie tylko transferowa, ale i formy. Lechia musi zaufać jednemu trenerowi, który powinien pracować dłużej. Od kilku sezonów szkoleniowcy zmieniani są bardzo często, więc chyba nie jest to ich wina, a zawodników. Nagle 11 trenerów się myli? Sytuacja musi być stabilna. Głupio to mówić, ale ósemka nie powinna być marzeniem, tylko normalnością. Ten klub ma wszystko, by walczyć o europejskie puchary.

Są skrajne opinie dotyczące polskiej ligi. Jedni mówią, że za waszych czasów była ona lepsza, bo polskie zespołu potrafiły się otrzeć o Ligę Mistrzów. Z drugiej strony teraz wszystko jest bardziej profesjonalne. Czy poziom jest wyższy teraz, czy był wtedy?

- Ciężko powiedzieć. Często się przekomarzam na ten temat z Sebastianem Milą. On mówi, że kiedyś poziom był słabszy niż teraz, a ja zupełnie odwrotnie. Grając w Ekstraklasie byłem bardzo szybkim zawodnikiem, ale zawsze szybsi byli ode mnie Łapiński, czy Zieliński. Zawsze łatali dziury. Było wielu kreatywnych piłkarzy, jak Szymkowiak, czy Żurawski. Jakościowo ci zawodnicy byli lepsi i nie wiem, z czego to wynika. Teraz świat poszedł do przodu. Każdy młody piłkarz chce wyjechać. Dostępność do klubów zagranicznych jest dużo lepsza. Kiedyś było nie do pomyślenia, by młody chłopak wyjechał. Czasy się zmieniły.

Mając 2-3 treningi dziennie i rywalizując o miejsce w składzie z wieloma zawodnikami, pokusy które poprowadziły pana w złą stronę, chyba muszą być jednak mniejsze?

- Takie jest życie. Oni wiedzą, że będąc słabsi od kogoś, nie dostaną szansy. Musisz się pilnować, by się przebić. Jak dostaniesz szansę, to możesz wejść na wyższy poziom. Młodzież ma na pewno trudniej. Młody chłopak z Lechii nie może się przebić, bo do klubu dochodzą piłkarze ukształtowani, z innych miast pozyskiwani są nawet juniorzy w wieku 15-16 lat i mieszkają w internacie. Jak ktoś nie wygra rywalizacji w swoim zespole, to nie może szukać lepszego klubu. Tylko ciężką pracą można trafić do seniorów. Piłkarz musi wiedzieć, że gdy dostanie jedną szansę, musi ją wykorzystać.

Jak pan reaguje, że w polskich miastach jest coraz więcej punktów, w których można uprawiać hazard? Czy wciąga to nieświadomych ludzi?

- To na pewno duży problem. To są pokusy. Jak ktoś jest uzależniony od alkoholu, to każda reklama piwa na witrynie sklepu jest dla niego pokusą. Patrzy na butelkę na obrazku i ma chęć wejść i ją kupić. Przechodząc koło takich budek hazardzista zawsze się zaczyna ponownie zastanawiać. Gdyby nie było to tak łatwo dostępne, wiele osób przegrywających tam pieniądze może by tam nie weszło.

Mało osób o tym wie, ale pańska kariera zakończyła się dopiero w obecnym sezonie, a nawet strzelił pan jedną bramkę w oficjalnym meczu.

- Tak, kolega Artur Thomas namówił mnie, bym zagrał w Wybrzeżu Gdańsk. Mieliśmy się spotykać raz w tygodniu, ja miałem pomóc chłopakom. Mój jedyny mecz skończył się tak, że wszedłem na boisko, strzeliłem gola, pograłem 20 minut i naderwałem mięsień dwugłowy. Powiedziałem, że nie będę się już wygłupiał i biegał po boisku.

Kariera jest więc oficjalnie zakończona?

- Śmiejemy się z kolegami, że Piotrek Reiss wrócił do Lecha jak miał 41 lat, więc mam 3 lata na przygotowania.

Jakie ma pan plany na przyszłość?

- Chcę żyć normalnie, bez pośpiechu. Mam dwie ręce, dwie nogi i trzeba pracować, by iść do przodu. Od wielu lat nie patrzę za siebie, tylko pozytywnie i do przodu.

Rozmawiał Michał Gałęzewski

Grzegorz Król urodził się 29 kwietnia 1978 roku we Wschowej, jednak dzieciństwo spędził w Gdańsku. W Lechii-Olimpii zadebiutował w najwyższej klasie rozgrywkowej już w sezonie 1995/96. Największe sukcesy świętował w Amice Wronki, z którą trzy razy zdobył Puchar Polski i dwa razy Superpuchar Polski. W Ekstraklasie strzelił 41 bramek, wszystkie do sezonu 2002/03. Zagrał w niej 187 razy. Ze względu na swój nałóg zaliczył bardzo szybki zjazd. Grał w Szczakowiance Jaworzno, GKS-ie Bełchatów, Polonii Warszawa, Lechii Gdańsk, First Vienna FC 1984, Kmicie Zabierzów, Starcie Otwock, Motławie Suchy Dąb i ostatnio po latach przerwy w GKP Wybrzeżu Gdańsk. Każdy kolejny klub był dla niego zjazdem sportowym i życiowym.

Zobacz wideo: TVP z wizytą u Grzegorza Krychowiaka w Sewilli

{"id":"","title":""}

Źródło: TVP S.A.

Źródło artykułu: