Artur Długosz: Cabrera i Gil skradli show Mariuszowi Rumakowi (komentarz)
Mariusz Rumak mógł zaliczyć wymarzony debiut jako trener Śląska Wrocław. Jeszcze w 70. minucie jego zespół prowadził w Kielcach 2:0. Show skradł Airam Cabrera, który strzelił dwa gole i doprowadził do remisu. Swoje dołożył też arbiter Paweł Gil.
Śląsk w Kielcach mecz zaczął tak, jak oczekują od niego jego kibice. Agresywnie, z zębem. Mariusz Rumak, który trenerem wrocławian został w środę i z zespołem odbył tylko jeden trening, na ławce posadził zawodzącego do tej pory Ryotę Moriokę, w pierwszym składzie wystawił młodego Kamila Dankowskiego i bramkarza Mateusza Abramowicza. To zdawało egzamin. Dankowski był jednym z najlepszych zawodników na boisku, Abramowicz poza jednym błędem łapał każdą piłkę. Do tego świetny mecz rozgrywał Tomasz Hołota, który dzielił i rządził w środku pola.
Rumakowi i Śląskowi sprzyjało także szczęście. Hołota strzelił gola na 1:0, ale to, że piłka wpadła do bramki, to zasługa nowej kieleckiej murawy. Futbolówka podskoczyła na niej tuż przed bramkarzem Korony i kompletnie go zmyliła. Znamienne było też to, że po zdobyciu gola Hołota podbiegł do Rumaka i serdecznie go wyściskał. Jeszcze kilka tygodni temu zawodnik ten po strzeleniu gola Wiśle, niczym żołnierz po wykonaniu zadania salutował przed Romualdem Szukiełowiczem. Teraz w Śląsku nie ma już trenera, który drużynę prowadził według rygorystycznych staromodnych zasad. To nie zdało egzaminu. Jest nowy, młody szkoleniowiec, który ma jej dać świeżość i jakość.
Happy-endu jednak zabrakło. W ostatnich dwudziestu minutach wrocławianie znów się pogubili. Najpierw obrona odpuściła krycie Airama Cabrery, a potem napastnik Korony dołożył gola z rzutu karnego. Z 2:0 zrobiło się 2:2.
Mariusz Rumak mógł być na ustach wszystkich jako ten, który w debiucie zgarnął trzy punkty. Nie będzie, bo show skradł mu także arbiter Paweł Gil. Ten najpierw nie odgwizdał ewidentnego rzutu karnego po zagraniu ręką zawodnika Śląska w polu karnym, by kilka minut później dopatrzyć się "jedenastki" po tym, jak Hateley zatrzymał piłkę prawidłowo nogą, a dopiero potem upadł tak nieszczęśliwie, że dotknął jej dłonią. To była kontrowersyjna decyzja Pawła Gila.
Wrocławianie co prawda wygrzebali się ze strefy spadkowej, ale mogą pluć sobie w brodę, bo w piątek byli zespołem lepszym, ale w ostatnim kwadransie dali sobie strzelić dwa gole. W kontekście walki o utrzymanie może to mieć kolosalne znaczenie, bo jesienią Korona we Wrocławiu zwyciężyła i w bezpośredniej rywalizacji ma lepszy bilans.