Miroslav Radović: Nerwy mnie niszczą. Chciałbym pożyć normalnie

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk

W Polsce jest albo miłość, albo nienawiść?

- Pamiętam, kiedy pojawiła się informacja o tym, że mam zagrać w reprezentacji Polski. Mówiono, że zmieniam zdanie, bo kiedyś obiecałem grać tylko dla Serbii, mimo że na końcu przecież trzymałem się swojego. Wiele przeżyłem, ale jakoś zawsze wychodziłem na plus. To nie jest polskie, tak jest na całym świecie, że szybko zapomina się sukcesy - dzisiaj jesteś, jutro cię nie ma. Każdego to boli, nie da się szybko wymazać z głowy.

Ale z tą grą dla Polski to ponoć było coś na rzeczy?

- Były rozmowy, ale nic nie doszło do skutku i tyle. Mógłbym zagrać dla Serbii, ale dla Polski? To coś innego. Szanuję Polaków, wasz kraj, bardzo dużo mi daliście, ale nie zapominam skąd pochodzę. Zawsze marzyłem o serbskiej kadrze, ale skoro nie dostałem powołania mogłem to tylko przyjąć na klatę.

Dostał pan za to powołanie do reprezentacji Czarnogóry.

- Dwa razy na mecze do Warszawy przyjeżdżali prezes federacji i selekcjoner. Po pierwszym spotkaniu wyraziłem zgodę. Trzy dni później zadzwoniłem z rezygnacją. Dostałem sygnał, że zaraz zgłoszą się Serbowie. Patrząc z dystansu być może popełniłem błąd, granie dla kadry to pewnie fajna przygoda, a na sygnał z Belgradu się nie doczekałem.

Dlaczego? Był pan za słaby?

- Powołanie mi się należało. Tam jest jednak, tak delikatnie mówiąc - burdel. Ogólna korupcja, każdy narzeka na każdego. Wielu jest takich zawodników, którym należała się gra w reprezentacji, a nigdy nie dostąpili tego zaszczytu.

Czego zatem panu zabrakło?

- Dobrego menedżera. W pewnym momencie agent Fali Ramadani miał w kadrze jedenastu zawodników i niemalże ustawiał trenerowi skład. To mówi samo za siebie. Trenerzy się zmieniają, ale wyniki już nie. Jak ostatnio Serbia grała z Polską w Poznaniu to byłem zdziwiony, jak dobrze się zaprezentowała. Później wygrała z Estonią i może coś się ruszy... Przecież tam po boisku biegają setki milionów euro. Takie nazwiska jak Kolarov, Ivanović. Laijć czy Matić mówią wiele kibicom w Europie. Wystarczy popatrzeć, w jakich ci piłkarze grają klubach! A jednak na Euro nie jedziemy, bo jest burdel i dopiero kiedy każdy zajmie się tylko tym, co ma w obowiązkach, będzie inaczej.

Problemem piłkarzy z Bałkanów jest głowa?

- U nas albo potrafisz grać świetne w piłę, albo nie. Nie ma niczego po środku. Jesteśmy bardzo utalentowani sportowo, ale zawsze czegoś brakuje. Może to przez trudne charaktery. Zawsze pojawiają się jakieś kłótnie. Pod koniec zeszłego roku wysoko przegraliśmy wyjazdowy mecz towarzyski i nikt nie chciał czekać, by następnego dnia wrócić z całą drużyną do kraju. Dziesięciu zawodników wynajęło prywatne odrzutowce i po godzinie po meczu było na lotnisku. Każdy wsiadał do osobnego. Nikt nie przylatuje na zgrupowania rejsowym lotem. 15 tysięcy euro jednorazowo za jedną podróż? Nie ma problemu, wystarczy popatrzeć zawodnikom w kontrakty.

Polacy są spokojniejsi od Serbów?

- Bardziej poukładani. Zrównoważeni. My jesteśmy szalonym narodem, dużo przeżyliśmy, ślady wojny są w naszych głowach bardzo świeże. Ostatnio trochę wolnego czasu spędziłem w Belgradzie i widziałem, jak wszyscy są spięci, jak każdy ma jakiś problem i jest niezadowolony.

Podobno to w Warszawie biega się po ulicach, zamiast chodzić.

- Nie zgadzam się. W Warszawie jest normalnie, w Słowenii czy Chorwacji też inaczej, a najgorzej jest w Serbii. Serbia to wciąż gorący temat.

Ma pan tam ciągle bliską rodzinę?

- Tata już dawno zmarł. Mama mieszka w Gorażde - miejscowości, w której się urodziłem. Mam tam dom. Kiedy jest czas, mama przyjeżdża do Belgradu, gdzie mieszka siostra. Wiele razy namawialiśmy ją, by się przeniosła na stałe, ale wytrzymuje najwyżej miesiąc i wraca do siebie. Tam ma swoich znajomych, może wyjść i skosić trawnik. Widocznie tego potrzebuje. Siostra bardzo często była u mnie w Warszawie, skończyła studia, szuka pracy. Mamy świetny kontakt, bardzo rzadko mieliśmy jakiś konflikt.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×