Serbski napastnik Aleksandar Prijović powoli przekonuje do siebie kibiców Legii Warszawa. Po przeciętnej rundzie jesiennej jest dziś jednym z kluczowych zawodników drużyny zmierzającej po tytuł mistrza Polski. W meczu z Cracovią rozpoczął festiwal strzelecki, a zakończył asystą przy bramce Kaspera Hamalainena.
- Nigdy się nie martwiłem swoją formą. Jeśli napastnik ma sytuacje, bramki muszą przyjść - mówił po meczu.
Do Legii przyszedł przed sezonem, choć jak sam mówi, nie byłą to najlepsza finansowo oferta, jaką mógł dostać.
ZOBACZ WIDEO Maciej Iwański: to będzie duża satysfakcja dla kibiców
{"id":"","title":""}
- Dla mnie Legia to jest wielki klub i duży krok do przodu. I duży krok, który można zrobić później. Bo z Legii możesz pójść prawie wszędzie. Jeśli wytrzymasz presję tutaj, wytrzymasz ją prawie wszędzie - mówi.
Dlatego jego negocjacje z warszawskim klubem trwały zaledwie jeden dzień. W Warszawie znalazł się jednak w cieniu Nemanji Nikolicia, który seryjnie strzelał bramki. Ale dziś to "Prijo" a nie "Niko" jest napastnikiem numer 1. Co się zmieniło?
- Nie wiem, może ludzie inaczej na mnie patrzą. Czuję, że w pełni wykorzystałem okres przygotowawczy. Gdy przychodziłem do Legii nie miałem takiego luksusu, bo byłem bo długiej przerwie, po 8 tygodniach bez gry. Przed transferem do Legii miałem może 4 dni treningu. To zdecydowanie za mało. Zaraz po moim przyjściu graliśmy z Botosani, potem przecież właściwie co trzy dni. Było bardzo ciężko złapać świeżość, nie było nawet kiedy - mówi.
- Teraz mieliśmy bardzo dobry obóz na Malcie i myślę, że efekty widać właśnie teraz.
Trenowaliśmy bardzo intensywnie i teraz da się zobaczyć rezultaty. Tak czuję. Wcześniej nie grałem w wielu meczach, nie byłem przygotowany. Teraz jest zdecydowanie lepiej i to da się zauważyć - dodaje.
Długo przekonywał do siebie wymagającą publiczność, dla wielu ludzi był jedynie nieudaną kopią Zlatana Ibrahimovicia. Ale pracował wytrwale na nazwisko.
- Nie zniechęcam się łatwo. Przychodząc tu miałem plany długoterminowe. Byłem zdeterminowany, że dam radę. Mam takie podejście - mówi.
Dla wielu ekspertów punktem zwrotnym był mecz z Neapolem w Lidze Europy, gdy zawodnik wszedł w końcówce i zagrał świetny mecz.
- Miałem gola i asystę, ale tam już nie było presji, wysoko przegrywaliśmy. Na szczęście potem zacząłem grać coraz lepiej. Ale nie sądzę, żeby to była kwestia jednego meczu. Po prostu z czasem puzzle zaczęły pasować. Poznałem lepiej zawodników, ich zachowania na boisku - uważa piłkarz.
23 kwietnia o 21:00 potężne PSG zmierzy się z Lille w finale Pucharu Ligi Francuskiej. Oglądaj mecz o cenne trofeum NA ŻYWO tylko w Eleven Sports! SPRAWDŹ, gdzie oglądać kanał
[nextpage]
Nastawienie fanów musiało być sceptyczne, wystarczy spojrzeć na CV zawodnika, by stwierdzić, że coś jest nie tak... 26-letni piłkarz ma na koncie już jedenaście klubów.
- Czasem się śmieję, że byłem jak turysta. Można powiedzieć, że właśnie brakowało mi dobrego przewodnika. A tak naprawdę to na przykład w Anglii byłem dwa razy po miesiącu na wypożyczeniu, tych wypożyczeń było sporo. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że szukałem takiego klubu jak Legia. Gdybym trafił tu wcześniej, na pewno byłbym teraz lepszym zawodnikiem - zapewnia "Prijo".
- Są kluby, które są bardzo chaotyczne, kilkanaście razy w roku zmieniają trenera. Jak można w takim klubie funkcjonować? Jeśli masz 18 lat, jesteś młodym zawodnikiem, musisz wiedzieć, że masz zaufanie trenera. Nie sądzę, żeby można był zdobyć zaufanie tylu trenerów w ciągu roku. Każdy trener ma swój gust. Jeden chce wysokiego środkowego napastnika grającego głową, drugi woli małego szybkiego dryblera. Młody zawodnik musi grać w stabilnym, uporządkowanym klubie, gdzie czuje się spokojnie, bezpiecznie. Nawet jeśli zagra słabszy mecz, nie musi czuć zbędnej presji, że nagle zostanie zmieniony, odstrzelony - opowiada.
- Mam podejście: "Głowa do góry, nie ma czasu na łzy". W takiej sytuacji walczę, ale jest to po prostu trudne. Gdybym miał od początku klub, w którym ktoś by mi zaufał tak, jak tutaj, na pewno osiągnął bym dużo więcej - uważa.
- Dobry trener jest bardzo ważny. Pamiętam taki okres w Sionie, gdy trenerem był Laurent Roussey, strzelałem regularnie bramki. Padło ich chyba 6 w 10 meczach, w tym dwie w meczu z Basel. Sam był napastnikiem i dojrzał we mnie potencjał. Po kilku przegranych zwolnili go i znowu zaczynałem od zera. To było jak syzyfowa praca - dodaje.
Prijović pochodzi z rodziny serbskich imigrantów. Jego ojciec, Milenko, pochodzi z małej wioski Priboj, leżącej niedaleko granicy z Czarnogórą. Mama, Mirjana, z małej wsi z Bośni. Poznali się już w Szwajcarii. Dorastał w miejscowości Rorschach, gdzie była spora społeczność serbska.
- Mam tam wielu przyjaciół, porozumiewaliśmy się po serbsku, były serbskie kluby, serbskie kawiarnie - opowiada. - Nie miałem nawet szwajcarskiego paszportu. Dostałem go dopiero gdy ukończyłem 16 lat. Jestem jednak przykładem dobrej integracji. Dla mnie Szwajcaria to najlepszy kraj na świecie. Wiele mu zawdzięczam, dostałem od Szwajcarii szansę, przewagę na starcie w stosunku do wielu moich kolegów z Serbii. To było ważne zwłaszcza w ciężkich czasach. Pozwoliła mi na edukację, dziś mówię w kilku językach, oprócz serbskiego i oczywiście angielskiego , mówię po włosku, francusku, niemiecku, bo to wszystkie języki, które obowiązują w Szwajcarii. Oprócz retoromańskiego oczywiście. Jest dla mnie za trudny.
Szwajcaria dala mu szansę, ale nigdy nie zapomniał skąd pochodzi. Z rodzicami często jeździł do Belgradu, do wujka.
- Bardzo często do niego jeździliśmy, wtedy cały czas grałem w piłkę z chłopakami z Crveny Zvezdy. Tak spędzałem wakacje. Wtedy widzisz różnicę. W Szwajcarii masz piękne trawiaste boiska a w Serbii grasz na piachu. Ale jak to dzieciakowi, nie przeszkadzało mi to. Dziecko nie patrzy na warunki, chce po prostu grać w piłkę - mówi.
- Szwajcaria okazała się rajem dla ludzi z Bałkanów. To proste. Uchodźcy nie boją się ciężkiej pracy, pracują na zmiany, biorą najcięższe zajęcia. Dzieci muszą sobie jakoś radzić, a że nie ma pieniędzy, to nie ma tez komputerów i tak dalej - opowiada. - Dzieci idą grać w piłkę i zapominają o wszystkim. Nie ma znaczenia czy grasz na trawie czy na piachu czy jeszcze gdzieś indziej, w Barcelonie czy na podwórku. Po prostu grasz i jesteś szczęśliwy. I tak jest cały czas. Dotykam piłki i jestem stracony. Jak duże dziecko.
- Moi rodzice pochodzą z biednych rodzin, ale doszli do czegoś. Wynajmują domy. Ojciec ma już 60 lat, ale wciąż pracuje po 10-12 godzin dziennie. Może nie jest to nie wiadomo jak ciężka praca, ale pracuje i nauczył nas tego kultu pracy. Jest dla mnie wzorem do naśladowania - dodaje zawodnik, który dał się poznać z wypowiedzi zdradzających dużą pewność siebie.
- Myślę, że to również mam po ojcu. On jest taki sam. Pewny siebie we wszystkim co robi. Ma cele i chce je realizować. Ja tak samo. Nauczyłem się, że jeśli chcesz coś osiągnąć, musisz w to wierzyć - zapewnia.
Dlatego teraz wierzy w cel, który na 100-lecie klubu stawiają sobie właściciele. Wymarzony awans do Ligi Mistrzów.
- Legia jest wystarczająco dobra by awansować do Ligi Mistrzów. Z tymi kibicami, z tą organizacją, całą atmosferą, ma na to szanse - zapewnia.