Szkoda Zbigniewa Bońka. Puchar Polski to jedno z największych osiągnięć w jego kadencji prezesa PZPN. Poziom spotkania, organizacja, oprawa naprawdę światowa. Do pewnego momentu wszystko szło znakomicie.
Ale finał na Stadionie Narodowym zapamiętany zostanie z powodu grupki troglodytów, którzy nie byli w stanie pogodzić się z porażką drużyny. Dziesiątki rac wrzuconych na boisko, mecz przerwany na kilkanaście minut i wrażenie organizacyjnej klęski.
Mówienie o tym, że sędzia mógł przedwcześnie zakończyć mecz, jest pozbawione sensu. To by była kompromitacja całej idei Pucharu Polski. Aż takiej władzy arbiter nie ma.
ZOBACZ WIDEO 4-4-2: race na boisku podczas PP. "Lech powinien przysłać Malarzowi wagon whisky" (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Z drugiej strony, być może dlatego temat za jakiś czas się skończy i "jakoś to będzie". Może i dobrze. Może trzeba o tym jak najszybciej zapomnieć, ale też i wyciągnąć wnioski, zanim wyciągną je politycy i wykorzystają do swoich populistycznych gierek.
Boniek w pomeczowych wypowiedziach stwierdza, że kibice złamali umowę. Rzecznik PZPN zaznacza, że nie było zgody związku na wrzucanie rac na boisko. Ale nikt od początku do końca nie mówi tego co najważniejsze - bez zgody organizatora nie da się wnieść takiej liczby rac na stadion.
Race od początku miały być elementem wyjątkowego widowiska. Było z tym różnie. Każdy ma swoje wrażenia estetyczne. O ile oprawa kibiców Legii z galopującym kawalerzystą mogła się podobać, to ściana czarnego dymu z początku spotkania była bardziej niż absurdalna. Ale OK, sprawa gustu jest indywidualna. I to sprawa jakby drugorzędna.
Problemem jest próba udawania, że da się w pełni kontrolować emocje tłumu. Przejechał się na tym prezes Legii Bogusław Leśnodorski, który tak się umawiał z kibicami, że potem klub musiał wpłacać kolosalne kwoty na konto UEFA, zamiast np. budować akademię młodzieżową. Przejechał się na tym i Zbigniew Boniek.
Jeśli dajesz małpie brzytwę do ręki, musisz liczyć się z tym, że będzie cięła jak popadnie. Nawet jeśli będzie miała dobre zamiary. Rozczarowany i wściekły tłum to bomba, do wybuchu której wystarczy impuls. Wystarczy, że jeden idiota wrzuci racę i ludzie przestają się kontrolować. Doskonale wiedzą o tym socjologowie i marketingowcy pracujący dla partii politycznych. Co mądrzejsi wiedzą też, że próby zawładnięcia tłumem to działania na krótką metę.
"Kiedyś to trzeba było Czytaj całość