Grał w Barcelonie, był lepszy od Lewandowskiego. Skończył w lidze tureckiej

Piłkarz miał wszystko, żeby podbić europejską piłkę, ale kończy z łatką zmarnowanego talentu. Teraz widać, że pod względem psychicznym polski zawodnik poradził sobie dużo lepiej.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk
PAP/EPA / Tiago Petinga

Jest wiele europejskich krajów, które zazdroszczą nam Roberta Lewandowskiego. Nasza drużyna od dwudziestu lat nie potrafi dostać się do Ligi Mistrzów, ale udało nam się wypuścić w świat talent, który podbił boiska Bundesligi.

Ponad dziesięć lat temu to my zazdrościliśmy Białorusinom ich piłkarza. Nazywał się Aleksandr Hleb i ruszał na podbój Europy. Doszedł na szczyt - podpisał umowę z Barceloną. To było jego przekleństwo, bo od tamtej pory nic mu się nie układa. Zamiast wielkich sukcesów, same porażki i coraz gorsze kluby.

Duet z Fabregasem

Dzisiaj Hleb sam jest mądrzejszy o to, co się wydarzyło. Przyznaje, że największym błędem w karierze było odejście z Arsenalu. Miewał tam lepsze i gorsze momenty, ale zachciało mu się katalońskiej legendy. Najpierw jednak było BATE Borysów, VfB Stuttgart (w wieku 19 lat), wreszcie klub z Londynu. Mając 24 lat trafił pod opiekę Arsene'a Wengera.

ZOBACZ WIDEO Jerzy Dziewulski: kibole dostają do łap granaty i bawią się nimi (źródło TVP)

Francuski szkoleniowiec ma cierpliwość do zawodników, ale też pod jego skrzydłami piłkarze potrafią więcej się leczyć niż grać. Hleb kurował się długo - łąkotka, kolano, kostka, udo. Wreszcie pozbierał się i wierzył, że karta się odwróci.

Wenger potrafi dostrzec talent w młodym zawodniku. Skoro więc chciał Hleba, musiał w nim widzieć potencjał. Po pierwszym nieudanym sezonie białoruski zawodnik chciał uciekać, kibice uznali go za niewypał, ale menedżer Kanonierów przekonał go, żeby się nie poddawał. Posłuchał go i dobrze zrobił - Hleb stworzył niesamowity duet z Cescem Fabregasem.

W 2006 roku Arsenal doszedł do finału Ligi Mistrzów, gdzie przegrał z Barceloną. Kolejny sezon: odszedł Thierry Henry, Hleb został liderem drużyny, ale wtedy zaczęły się pierwsze tarcia. Wraz ze wzrostem znaczenia w zespole białoruski piłkarz domagał się renegocjacji kontraktu i podwyżki. Wenger nie chciał się na to zgodzić, a Hleb popełnił błąd - wymusił transfer. Odezwała się Barcelona, do której przeszedł w 2008 roku.

Pomyłka za 17 mln euro

Teraz przyznaje, że posłuchał złych doradców i uwierzył, że skoro jest zdrowy, to poradzi sobie wszędzie. Także w naszpikowanej gwiazdami drużynie pod wodzą Pepa Guardioli. Tam nie dość, że nie potrafił dogadać się ze szkoleniowcem, to jeszcze wróciły stare urazy.

Hleb początkowo nie poddawał się. Wiedział, że będzie wchodził z ławki, zwłaszcza że wrócił po kontuzji. Miał być piłkarzem nr trzynaście czy czternaście i walczyć o więcej minut. Szybko jednak zniechęcił się do katalońskiego zespołu. Był gwiazdą w Bundeslidze i Anglii, nie miał zamiaru być tylko zmiennikiem.

- Nie do końca rozumiałem, czym jest Barcelona i czego się wymaga od zawodników. Chciałem być częścią zespołu, ale tam natrafiłem bardziej na potężne indywidualności niż drużynę. Leo Messi - wiadomo, ale zamartwiałem się, że są inni, że jak sobie poradzę, że to inne układy niż w Arsenalu. To mnie wykańczało, psychicznie przegrywałem walkę już w szatni. To była moja wina, że nie grałem w Barcelonie dłużej. Nie umiałem się zintegrować, nic mnie nie cieszyło - wspominał Hleb.

Zaczęły się kłótnie i narzekania. Kosztował 17 mln euro, ale przez 36 występów w koszulce Barcelony nie zdobył nawet jednego gola. Już nie był wielkim talentem, o którego zabijały się słynne zespoły. Dziwne, bo poradził sobie u Feliksa Magatha, więc wydawało się, że przeżyje wszędzie.

Guardiola preferował Busquetsa, Pedro, Xaviego, Iniestę, a dla Białorusina nie było miejsca. W sezonie, w którym Katalończycy we wszystkich rozgrywkach zdobyli 156 goli (i potrójną koronę), Hleb nie strzelił ani jednego. W Bundeslidze zyskał przydomek "uczeń czarnoksiężnika", w Hiszpanii nic z jego magii nie zostało.

Od podpisania umowy z Barceloną był piłkarzem ośmiu klubów. Z Barcelony wypożyczali go do Stuttgartu, Birmingham czy Wolfsburga, potem były m.in. Samara i BATE. Teraz jest zawodnikiem Genclerbirligi. Nawet tam gra słabiutko (dwanaście meczów, zero goli). Ma 35 lat i za chwilę skończy karierę.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×