90 minut z Łukaszem Sekulskim. "Nie gram w piłkę dla cwaniaczków"

WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara / Na zdjęciu: Łukasz Sekulski
WP SportoweFakty / Tomasz Fąfara / Na zdjęciu: Łukasz Sekulski

Łukasz Sekulski, który ukształtował się piłkarsko w Wiśle Płock przeżywał wzloty i upadki. Wielu skreślało go także w Koronie, gwizdano na niego na początku sezonu, ale jego sytuację zmieniło to, z czego rozlicza się napastnika.

Po dwóch trafieniach z Lechem Poznań mało kto wyobraża sobie podstawową jedenastkę Tomasza Wilmana bez zawodnika, który do klubu z Kielc jest wypożyczony z Jagiellonii.

Piłka Nożna: Miał pan momenty, w których myślał o rezygnacji z gry w piłkę?

- Nazwał bym te stany chwilowym zwątpieniem - mówi Łukasz Sekulski. - Kiedy opuszczałem Wisłę Płock i brakowało poważnych ofert, wkurzałem się, ale cóż miałem robić? Starczało mi na przeżycie, ale też nie chciałem trafić do trzeciej ligi bądź jeszcze niżej. Na szczęście odezwała się Stal Stalowa Wola. Trener Jaromir Wieprzęć zapamiętał mnie z boiska, bo przeciw Stali zagrałem dobre zawody, strzeliłem gola. Czułem, że we mnie wierzy.

Stalowa Wola okazała się pana ziemią obiecaną?

- Wieprzęć nie zwątpił we mnie po pierwszym meczu o punkty, drugim, a w trzecim wreszcie pokonałem bramkarza. Czułem, że jak zaliczę spotkanie bez gola, wyjdę w następnym, a z takim komfortem gra się łatwiej. Kredyt zaufania spłaciłem trzydziestoma trafieniami w drugiej lidze i to naprawdę był ekstra wynik na skalę kraju. Dzięki Stalowej Woli i Wieprzęciowi dostałem szansę w ekstraklasie i znalazłem się później w Jagiellonii.

ZOBACZ WIDEO Nemanja Nikolić o transferze: Jest awans, sytuacja się zmieniła...

{"id":"","title":""}

Czemu w takim razie nie ułożyło się panu w Wiśle Płock?

- Wisła na pewno ukształtowała mnie jako człowieka i piłkarza, ale wiadomo jak to w Polsce jest z wychowankami. Mają pod górkę, choć nie chcę szukać usprawiedliwienia. W jednym sezonie zaliczyłem sporo asyst, a brakowało goli. Ktoś spojrzy - Sekulski, napastnik, a trafień brak. Chciałem bardzo, sam się niepotrzebnie nakręcałem i nic nie chciało wejść...

Jakby teraz pojawiła się propozycja z Wisły Płock, skorzystałby pan z niej?

- Jestem wypożyczony z Jagiellonii i na pewno do grudnia pozostanę zawodnikiem Korony. Potem się okaże, ale nie zamierzam wybiegać daleko w przyszłość. Myślę o najbliższym meczu, nie ma sensu zaprzątać sobie głowy czym innym.

Nie czuł się pan niechciany w Jagiellonii, a potem przez dłuższy czas w Koronie?

- Szkoleniowiec Jagiellonii, Michał Probierz, powiedział mi wprost po rundzie, jak wygląda sytuacja. Miałem sobie znaleźć zespół, w którym będę miał możliwość regularnych występów, nie męczył się w rezerwach Jagi. Kolorów strojów nie musiałem zmieniać, bo sięgnęła po mnie Korona i po paru spotkaniach, gdy większość czasu spędzałem na ławce rezerwowych koledzy mówili, że Sekulski trafił z deszczu pod rynnę. Mając konkurenta w osobie Airama Cabrery, który strzelał gola za golem w ekstraklasie mogłem najwyżej czekać na szansę...

Nauczył się pan czegoś od Cabrery?

- To jest piłkarz o dużej inteligencji boiskowej. Nie ma bardzo dobrych warunków fizycznych, brakuje mu parametrów do biegania, ale posiada spryt i zdolność znakomitego ustawiania się. Jego hiszpański luz, swoboda naprawdę imponują, więc nie uważam, że straciłem wiosnę 2016 w Kielcach. Nawet na treningach z Airamem sporo skorzystałem.

Zdziwiło pana, że Cabrera przeniósł się do Anorthosisu Famagusta?

- Na pewno przenosząc się tam, brał pod uwagę sprawy klimatu. Cypr przypomina jego Teneryfę. Słyszałem, że w wielu tamtejszych klubach są wprawdzie kłopoty z wypłacaniem gaż zawodnikom, ale nie wierzę, że Airam dokonał złego wyboru. Anorthosis, swego czasu uczestnik Champions League, nie przeżywa teraz najlepszego okresu, ale być może Cabrera jest jednym z tych ogniw, które pomogą mu wrócić na należne miejsce. Na pewno sobie tam poradzi.

Słyszał pan gwizdy pod swoim adresem na stadionie Korony?

- Zdarzało się słyszeć. Rodzina na trybunach, a tu gwiżdżą... Na szczęście jestem gościem, który takie sprawy odkłada na bok. Kibice mają prawo być niezadowoleni, gdy zespół albo zawodnik nie gra na miarę oczekiwań, ale nie rozumiem gwizdania w dziesiątej minucie, bo nie wyszły mi dwie akcje. OK, każdy odpowiada za siebie, czy jednak wszyscy mogą spojrzeć w lustro? Gdybym siedział na stadionie jako fan, byłbym z drużyną na dobre i na złe. Każdy zawodnik, w każdej dyscyplinie sportu pragnie sukcesów, zwycięstw, ale osoby, które nie poznały uroków treningów, nie wiedzą co to za wyrzeczenia i nie muszą tego rozumieć.

Spadł panu kamień z serca po zdobyciu dwóch bramek w konfrontacji z Lechem?

- Nie było kamienia na sercu, a po każdej bramce cieszę się tak samo. Trzeba zachowywać chłodną głowę. Od napastnika wymaga się trafień, a ja wypełniłem swoją powinność.
[nextpage]To w takim razie co wywołało taką metamorfozę?

- Trener Wilman mi zaufał. Gdy marnowałem sytuacje na sparingach, powtarzał, żebym zachował spokój. Mówił, że robię to, czego ode mnie wymaga, a gole są kwestią czasu. Miał rację, ale też nie mogę popadać w samozachwyt po jednym, dwóch udanych występach. Trzeba na każdym kroku potwierdzać swoją wartość, bo znowu, jak zaliczę serię spotkań bez zdobyczy bramkowych, pojawią się gwizdy.

W duchu zastanawiał się pan, czy umie grać w piłkę?

- Nie. Po słabszym meczu robiłem wszystko, by kolejny mi wyszedł jak najlepiej. I tak w kółko, bo nie ma się co załamywać, czy po jednym, czy po pięciu, czy po dziesięciu nieudanych spotkaniach.

Jak pan strzeli za dużo goli w rundzie jesiennej, Korona zapragnie, by został pan na dłużej, a Jagiellonia będzie chciała powrotu. Jest pan przygotowany na taki problem w grudniu?

- Chciałbym mieć tylko takie kłopoty. Większy problem będzie, gdyby jednak brakowało mi trafień. Teraz pojawił się mały szum wokół mojej osoby, dziennikarze zaczęli dzwonić. To zdecydowanie lepsze, niż głuchy telefon przez pięć miesięcy. Jak piszą o tobie, to znaczy, że coś sobą reprezentujesz. Nie przeszkadza mi wzrost zainteresowania mediów Sekulskim.

Czuje się pan spełniony jako piłkarz?

- Po udanym sezonie w Stali Stalowa Wola posypały się oferty i świadomie postawiłem na Jagiellonię, głównie ze względu na puchary. Kto nie marzy, by w nich zagrać? Zaliczyłem cztery takie występy: dwa z Litwinami z Kruoji i dwa z Omonią Nikozja. Niby tylko Litwa, a już czuło się wyjątkowość spotkania, otoczkę związaną z rywalizacją międzynarodową. Z kolei jak przyjechaliśmy na Cypr, kibice Omonii na treningu rzucali w nas kamieniami, a potem było niezwykle gorące przyjęcie na stadionie. Nie da się tego wyrzucić z pamięci. Nie jestem spełniony jako zawodnik, nie można mówić o karierze, raczej przygodzie z fajnymi epizodami. Puchary, wyjazd zagraniczny, reprezentacja - takie pragnienia mają piłkarze i nie jestem wyjątkiem. Gdy nie szło mi w Wiśle Płock, nie śniłem o eliminacjach Ligi Europy, a w nich zagrałem. Nie ukrywam, że chciałbym znów spróbować sił w takich rozgrywkach, a droga do tego wiedzie przez boiska ekstraklasy. Nie skreślam siebie, bo podobno niemożliwe nie istnieje.

Jak wysoko zawiesza pan sobie poprzeczkę?

- Podkreślam, że skupiam się na najbliższym meczu. Moim zadaniem jest zdobywanie goli.

To ile planuje pan zdobyć ich jesienią w ekstraklasie?

- W Stalowej Woli w jednym sezonie drugiej ligi uzbierało się trzydzieści goli, a nic wcześniej nie planowałem. Nie jestem od planowania, tylko od umieszczania piłki w sieci.

W Wiśle Płock dziwią się, że strzela pan bramki w ekstraklasie?

- Nie zastanawiam się nad takimi kwestiami. Kibicuję cały czas Wiśle, śledzę co się tam dzieje i trzymam za nią kciuki. W Płocku stworzyła się fajna ekipa, ale najważniejsza jest dla mnie Korona.

Kielce to właściwe miejsce dla piłkarza z ambicjami?

- Kielce mają dwukrotnie więcej mieszkańców niż Płock i dużo jako miasto znaczą w sporcie. Szczypiorniści Vive to triumfator Ligi Mistrzów, drużyna naszpikowana gwiazdami największego formatu. Kielczanie oglądają ekstraklasę i europejskie puchary w piłce ręcznej, mają zespół w elicie siatkarzy, no i Koronę w futbolowej ekstraklasie. To nie jest mało i pokazuje sportowy potencjał ośrodka. Piłka nożna jest tu bardzo popularna, choć nie ma to ostatnio przełożenia na frekwencję na stadionie. Wierzę, że wróci zorganizowany doping fanów, bo pomoże to zawodnikom. Kibice, którzy przychodzą na mecze, w obecnym sezonie starają się jak mogą, ale potrzebujemy wsparcia z Młyna. Trzeba być dobrej myśli. A co do mnie, w Kielcach czuję się doskonale.

Oglądał pan w telewizji na Euro 2016 Sławomira Peszkę?

- Oglądałem reprezentację Polski, ale na Sławka patrzyłem ze szczególną uwagą. Znam go bardzo dobrze i wiem, jak mu zależało, żeby pojechać do Francji i wystąpić w finałach mistrzostw Europy. Cztery lata wcześniej skreślił go Franciszek Smuda i nie zagrał w Euro na polskiej ziemi, co go bardzo zabolało, ale powetował to sobie na Euro 2016. Sławek to uznana marka, występował w zachodnich klubach, teraz odbudował się w Lechii Gdańsk i wciąż może liczyć na niego reprezentacja Polski. Podejrzewam jak się czuł, gdy go zrównywano z błotem, ale teraz może mieć satysfakcję i śmiać się z internetowych hejterów i napinaczy. Przykre, że ktoś leczy swoje kompleksy, wypisując głupoty w internecie, czy zbyt szybko innych ocenia negatywnie.

Pan jest odporny na hejterów?

- Krytyka w internecie, ta słuszna i niesłuszna czy nawet chamska i bez klasy sprawia, że jestem silniejszy. Myślę sobie - ja im pokażę golami, co znaczy Sekulski! Ale z drugiej strony, czy warto się napinać? W piłkę gram dla siebie i dla syna, nie anonimowych internetowych cwaniaczków.

ROZMAWIAŁ JAROMIR KRUK

Komentarze (0)