Miało być lekko, łatwo i przyjemnie - na dobry początek kwalifikacji mundialu w Rosji - tymczasem Biało-Czerwoni zafundowali kibicom gorzkie rozczarowanie na inaugurację. W meczach o punkty zespół Adama Nawałki nie zawiódł dotąd tak bardzo jak w niedzielę w Astanie. Po 35 minutach nasz zespół powinien prowadzić 3:0 i bawić się ze znacznie słabszym rywalem, ale zamiast takiego wyniku było prowadzenie tylko dwiema bramkami. Tylko, ponieważ Arkadiusz Milik nie był w stanie kopnąć do pustej bramki z 11 metrów. Jak się okazało, był to początek późniejszej katastrofy, ponieważ w myśl zasady Michniewicza (Czesława, trenera Bruk-Betu) prowadzenie 2:0 okazało się niezwykle niebezpiecznym wynikiem.
Nie dość, że nasi reprezentanci stracili dwa gole i kontrolę nad meczem, to postradali jeszcze chłodne podejście do rywalizacji. I gdyby skończyli zawody bez Roberta Lewandowskiego oraz Kamila Glika - obaj liderzy naszej kadry mocno (za)pracowali na czerwone kartki - nikt nie mógłby mieć pretensji do arbitra. Prawda jest taka, że takiego falstartu w Kazachstanie, zawstydzającego z uwagi nie tylko na wynik, ale i styl, nie spodziewali się nawet najwięksi, czyli etatowi pesymiści i krakacze.
Kamil Grosicki nie zagra w Burnley. Kadrowicze mieli z tego nawet niezłą bekę, żartowali, że transfer posypał się na ostatniej prostej, ponieważ reprezentant Polski chciał gażę brutto, podczas gdy Anglicy dawali netto. Do śmiechu nie było jednak Grosikowi, który feralnego dnia kilka minut przed północą - choć zapewne nie pierwszy raz w życiu - dostał sygnał, że musi staranniej dobierać doradców. Niemieckiej agencji, która reprezentuje interesy Kamila trudno odmówić doświadczenia, to zresztą ta sama stajnia, która prowadzi karierę Manuela Neuera, ale tym razem (niezależnie od referencji) ewidentnie zabrakło tak przecież szanowanego w Bundesrepublice zdroworozsądkowego podejścia. Osobiście nigdy nie rozumiałem owczego pędu transferowego wykazywanego w całej już Europie w ostatnim dniu okienka, bo angaże typu last minute urągają uczciwej, pracochłonnej i rozłożonej na długie miesiące robocie działów skautingu, ale jeśli ktoś już decyduje się na udział w takim cyrku - powinien być dobrze przygotowany do szybkich negocjacji. A przede wszystkim orientować się w oczekiwaniach właścicieli karty piłkarza. I niepotrzebnie nie ryzykować, że apetyt aktualnego pracodawcy odbije się niekorzystnie na gaży zawodnika w nowym klubie, ewentualnie na jego reputacji, kiedy pertraktacje upadną. Z daleka trąci to bowiem amatorszczyzną, a u piłkarza może skutkować jedynie frustracją, której zresztą Grosik nie uniknął.
Lech Poznań - co już stało się świecką tradycją, i to nie nową - zmienił trenera w dość niespodziewanym momencie. O ile w ubiegłym roku zmarnował tydzień przerwy w rozgrywkach przeznaczony na zgrupowanie kadry, o tyle teraz Jan Urban dostał dymisję w sytuacji, kiedy coraz lepsze wyniki wskazywały na koniec zapaści. Wniosek można wyciągnąć właściwie tylko jeden; mianowicie taki, że w kryzysie - i to permanentnym - znajduje się zarządzanie w Kolejorzu. Najpierw, kiedy jest naprawdę słabo, brakuje determinacji, aby wymienić szkoleniowca. A potem - już po przedłużeniu kontraktu z trenerem, konsekwencji i cierpliwości, żeby obronić wcześniejszą decyzję. W efekcie zespół z Bułgarskiej, wciąż niezły kadrowo, ale systematycznie od kilku okienek osłabiany, znajduje się w nieustannym chaosie. Kolejni trenerzy zatrudniani są w celu wygaszenia pożaru w szatni, a że kształcili się w zupełnie innym kierunku - osobiście znam tylko jednego związanego przed laty w roli szkoleniowca z Lechem dyplomowanego strażaka, to Marian Kurowski - zapalne ogniska udaje się wyciszyć tylko na jakiś okres, a później ogień wybucha z dawną mocą.
ZOBACZ WIDEO: Bjelica: Dopasowałem się do warunków w klubie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Jeśli mam być szczery, to szkoda mi poznańskich kibiców, i całej naszej ligowej piłki, której Kolejorz miał być - i powinien - jednym z kół zamachowych. Jeśli bowiem kilka ostatnich przesileń nie nauczyło kierownictwa klubu zarządzania kryzysem (inna sprawa, że sukcesem także nie potrafiło), to czy można mieć jeszcze nadzieję, iż teraz najważniejsi ludzie przy Bułgarskiej posiedli niezbędną wiedzę i wyczucie? Bardzo wątpliwe, tymczasem płacić - już w sumie trzem trenerom z ważnymi kontraktami - trzeba.
Adam Godlewski
Więcej w "PN"