Old Firm Derby. Święta wojna wraca

Getty Images /  Ian MacNicol
Getty Images / Ian MacNicol

- To jest taki dzień, w którym idioci dalej są idiotami, a normalni ludzie idiotami się stają - powiedział nam jesienią ubiegłego roku taksówkarz w Glasgow. W sobotę w lidze wracają Old Firm Derby. Celtic znowu gra z Rangersami. Początek o godz. 13.

Luty 2006, teren wroga. Katoliccy Celtic wygrywają z protestanckimi Rangers  1:0. Jedyny skuteczny cios pada spod nogi Polaka Macieja Żurawskiego.

- Dla połowy Glasgow zostałem bohaterem. Tak się to tam postrzega - mówi nam były już piłkarz.

Polskie akcje zaczepne

 - Rabaty były, ludzie cię pamiętają. Na każdym kroku na mieście ci to przypominają. Kciuk w górze widzisz wiele razy - wspomina Żurawski swoje dni chwały. A Rangersi? - Tak dobrze nie rozumiałem jeszcze języka, więc pewnie ze mną "jechali". Wiadomo, że trzeba się uczyć języków, a jak nie znasz, to nie wiesz, co do ciebie krzyczą z trybun. Pewnie były obelgi, ale nimi się nie przejmowałem - dodaje.

- Boruc? Ten pajac z Polski? Nie chcę o nim rozmawiać, nie chcę być dla was nieprzyjemny - mówił ponad 40-letni fan drużyny Glasgow Rangers Michael Stewart dwóm ówczesnym dziennikarzom "Przeglądu Sportowego" Markowi Wawrzynowskiemu i Piotrowi Żelaznemu. - Niech wraca do Polski, bo w Glasgow nie jest bezpieczny. Któregoś dnia ktoś mu coś zrobi. Ludzie mają już dość jego pajacowania i prowokacji - dodawał.

ZOBACZ WIDEO: Marcin Żewłakow: na Miliku ciąży zbyt duża presja (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

To był 2007 rok. Święta wojna katolickiego Celticu Glasgow z protestanckim Glasgow Rangers trwała w najlepsze. A na jej froncie, w pierwszej linii walczył polski "święty bramkarz" Artur Boruc. Organizował wiele akcji zaczepnych. Prowokował, kombinował, jak tu Rangersów wkurzyć. A to się żegnał, a to pokazywał im wyprostowany palec, a to paradował w koszulce w Janem Pawłem II.

Dziś Polaków już w Celticu nie ma. Przez wiele lat nie było też Old Firm Derby. W końcu jednak wracają.

Rocky na deskach

James Foster z magazynu "We Are The People" poświęconego tylko Rangersom, na początku roku mówił nam tak: - Ten klub jest jak Rocky w filmowej walce. Nie umarł, zaliczył tylko upadek po nokaucie. Wiemy jednak, że Rocky'emu przeznaczony był szczyt. I Rangers FC też wrócą na należny im szczyt szkockiego futbolu - zapewniał. W kwietniu Rangersi po latach upokorzeń wrócili w końcu do Premier League.

Nie było ich tam cztery lata. 54-krotny mistrz Szkocji, zdobywca 33 Pucharów Szkocji, Zdobywca Pucharu Zdobywców Pucharów zbankrutował. Przez lata żył na kredyt, aby móc konkurować raz z Celtikiem, dwa - na europejskiej arenie. Pożyczał miliony, których nie miał potem jak spłacać. Transferowy rekord 12 milionów funtów za Tore Andre Flo jest niepobity do dzisiaj.

Na dodatek okazało się, że piłkarze pracują na podwójnych kontraktach. Jeden, ten mniejszy, wiązał ich z klubem. Drugi, z którego dostawali wielkie pieniądze, z Employees Benefited, firmą z raju podatkowego. Chodziło o to, żeby nie płacić wysokich podatków w Szkocji. Banków i fiskusa nie da się jednak wykiwać. Instytucje finansowe w końcu zgłosiły się po pieniądze, samych zaległych podatków naliczono 50 mln funtów. W sumie wszystkie długi Rangersów wyniosły 134 mln funtów. Wierzyciele układać się z klubem nie chcieli.

Ten więc zniknął na dobre. Przestała istnieć nawet jego nazwa. To była pierwsza połowa 2012 roku.

Rocky powstał

Rangersi powstali, bo ostatecznie za jego ratowanie wzięli się kibice - biznesmeni. Zanim do tego doszło, zmieniali się kolejni właściciele, pojawiały się nowe problemy. Ostatecznie udało się poskładać klub organizacyjnie i stworzyć drużynę, która rok po roku, szczebel po szczeblu wspinała się w hierarchii rozgrywek.

A Celtic Glasgow w tym samym czasie rok w rok zdobywał mistrzowski tytuł. Tak się musiało skończyć, gdy w lidze dwóch silnych drużyn na cztery lata zabrakło jedna z nich.

Już po pierwszym starciu

W kwietniu tego roku po latach kluby spotkały się ponownie, w półfinale Pucharu Szkocji. Po 120 minutach było 2:2, w karnych 5:4 dla Rangersów. "The Gers" uwierzyli, że powrót na sam szczyt nastąpi bardzo szybko. W finale przegrali jednak z Hibernian Edynburg 2:3.

W sobotę Old Firm Derby w końcu wracają w lidze. Po czterech kolejkach Celtic prowadzi w lidze (mają jeszcze jeden mecz do rozegrania), Rangersi są drudzy.

- Różne derby w życiu widziałem, ale starcie Celtic z Rangersami mogę porównać, jeśli chodzi o atmosferę, do meczu Ligi Mistrzów - zachwyca się Maciej Żurawski.

James Foster mówi nam teraz: - Obie drużyny grają ofensywnie, mają piłkarzy stwarzających wiele okazji bramkowych, strzelających wiele goli. Z drugiej strony kluby popełniają wiele błędów w obronie. To będzie wojna w zawrotnym tempie – nie ma wątpliwości.

I dodaje: - Dla kibiców Rangers to będzie nerwowa sobota. Nigdy nie jest łatwo grać na stadionie Celtiku. Atmosfera będzie napięta, a nienawiść z drugiej strony jeszcze większa. Jednak drużyna Marka Warburtona jest młoda, głodna zwycięstw i pewna siebie.

Są w niej i tacy starzy wyjadacze jak Kenny Miller czy znany z ciętego języka Joey Barton.

I tylko "świętego bramkarza" Artura Boruca [Holy Goalie - taki dostał przydomek w Glasgow] w tej wojnie jakoś brakuje. Już on by wiedział, jak tę atmosferę jeszcze podgrzać.

Taksówkarz z Glasgow nie lubi futbolu. Woli rugby.

Jacek Stańczyk
Źródło artykułu: