Pod koniec ubiegłego roku niemal wszystkie kluby miały bardzo długą listę życzeń, ale połowa musiała zredukować swoje plany.
Trener Lecha Poznań, Franciszek Smuda mówił, że będzie chciał sprowadzić na Bułgarską prawego obrońcę. - Myślę o przesunięciu Grześka Wojtkowiaka na środek defensywy. Gdybym tylko miał kogoś na jego miejsce - tłumaczył popularny "Franz". Po kilku dniach zmienił jednak plany i w rozmowie z dziennikarzami przyznał, że priorytetem jest znalezienie bramkarza, pomocnika i napastnika. - A tego obrońcę to znajdziemy w lecie. Nie ma pośpiechu - stwierdził trener.
Nie tylko Lech nie zrealizował swoich zamierzeń. W gronie takich klubów trzeba wymienić Polonię Warszawa, która chciała sprowadzić napastnika i lewego obrońcę. Marzenia te trzeba odłożyć do następnego okienka.
Górnik Zabrze to zespół, który jak żaden inny potrzebuje rasowych atakujących. Drużyna Henryka Kasperczaka w rundzie jesiennej strzeliła najmniej bramek. Były szkoleniowiec krakowskiej Wisły musiał zadowolić się powrotem Dawida Jarki, który przebywał na wypożyczeniu w Łodzi. Właściwie nie można powiedzieć, że jest to wzmocnienie, bo to ŁKS bardziej chciał pozbyć się napastnika, niż Górnik chciał go z powrotem. Prawie wszystkie kluby marzyły o pozyskaniu napastnika i większość ten cel zrealizowało. Wyjątkiem jest Śląsk Wrocław, gdzie trener Ryszard Tarasiewicz nie rozglądał się za nowym snajperem.
W większości transferów można mówić tylko o "łataniu dziury". Wisła Kraków pozyskała Brazylijczyka Beto, ale trudno spodziewać się, by nowy nabytek był w najbliższym czasie kimś więcej, niż tylko zmiennikiem Pawła Brożka. Fakt, że taki transfer może zaprocentować w przyszłości. Podobną sytuację można zaobserwować w Poznaniu, gdzie Bośniak Haris Handzić również ma być "melodią przyszłości". W Legii takim zawodnikiem jest Adrian Paluchowski. 22-latek powrócił z wypożyczenia i ma predyspozycje, by w przyszłości stać się mocnym punktem Wojskowych.