Dariusz Tuzimek: Koszmary Besnika Hasiego (felieton)

Legioniści przypominają dziś pracowników korporacji, którzy chodzą do pracy, której nie lubią i gdzie wzajemnie nie mogą na siebie patrzeć - pisze Dariusz Tuzimek, felietonista WP SportoweFakty.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
PAP / Leszek Szymański

Nie wiem, co się w nocy po meczu śniło trenerowi Legii, i nie chcę wiedzieć, bo mógłbym wpaść w depresję. Gdyby spytać w środę późnym wieczorem kibiców z Łazienkowskiej, co należy zrobić z Besnikiem Hasim, odpowiedzi różniłyby się jedynie skalą zadawanych tortur. Łamanie kołem, publiczna chłosta przed Zamkiem Królewskim, wrzucenie do mrowiska, a może oblanie smołą i posypanie pierzem. Byłoby i straszno, i śmieszno jednocześnie. Zupełnie jak w meczu z Borussią.

Wytęsknione powitanie z Ligą Mistrzów było frustrujące i przygnębiające. Panu Besnikowi drużyna rozpękła się w dłoniach. Zostały okruchy i małe kawałki. Na tezę, że Albańczyk jest w stanie je posklejać, nie postawiłbym nawet pięciu złotych. Podsumowaniem batów 0:6 jest pomeczowa opinia Aleksandara Prijovicia. – Zagraliśmy totalne nic. Bez przerwy chaos i panika. Niestety, zasłużyliśmy na taki wynik – mówił.

A przecież ta kompromitacja wisiała w powietrzu od dłuższego czasu. Legia grała beznadziejnie od początku sezonu (1:4 u siebie z Lechem!), ale jej trener negował rzeczywistość. Usprawiedliwiony awansem do Ligi Mistrzów i czujący wsparcie właścicieli, zaczął poczynać sobie odważniej. Sprowadzał kolejnych piłkarzy, a starych odstawiał od grania. Nowych faworyzował do absurdu, czym sobie strzelił w stopę, bo szybko zantagonizował szatnię. Legioniści przypominają dziś pracowników korporacji, którzy chodzą do pracy, której nie lubią i gdzie wzajemnie nie mogą na siebie patrzeć. Nie ma chemii między trenerem a zawodnikami. Duża sztuka tak zarządzać – jak to się mówi w korpo – zasobami ludzkimi. Brawo.

Nemanja Nikolić jest królem strzelców Ekstraklasy, w pojedynkę załatwił Legii awans do Ligi Mistrzów. Miał dobre oferty, żeby odejść z Łazienkowskiej. Został, bo jednym z magnesów była Liga Mistrzów. Ale przecież nie ławka w Lidze Mistrzów. Jak się musi czuć facet, który nie zarobił olbrzymiej kasy na transferze, dał Legii bardzo dużo, został wysłany na rezerwę, a widzi, że tu trener wstawia do gry młodego Gruzina, który dopiero co wysiadł z samolotu? Wiecie, co sobie ten Nikolić o takim trenerze myśli?

ZOBACZ WIDEO: Malarz: coś pozacinało się w głowach

Gra w personalia to nie jest silna strona Albańczyka. Frustrowanie Nikolicia nie jest przypadkiem odosobnionym. Co się dzieje w głowie takiego Michała Kopczyńskiego, który dobrze gra od początku sezonu, dostaje sygnał, że „młodzi” też będą dostawać szanse, a na koniec przychodzą z zagranicy faworyci trenera i „młody” już szans nie dostaje. Wydaje mi się, że np. taki Jan Urban to trochę inaczej wprowadzał do Legii Ariela Borysiuka i Macieja Rybusa.

Analizujmy dalej mecz z Borussią. Wpuszczenie od początku spotkania Gruzina Vako też jest ewenementem. Nie słyszałem o trenerze, który w wyjściowym składzie wystawia zawodnika, którego obecność w klubie można wciąż jeszcze policzyć w godzinach. Co pan Besnik myślał, że Vako to jest Messi i sam przedrybluje obronę Borussii? Kazaiszwili to jest dobry piłkarz i pewnie pokaże to w Ekstraklasie, ale wprowadzając go w ten sposób do drużyny, tylko się go pali.

Guilherme na lewej obronie? To otwieranie konserwy złotym widelcem. Szkoda go tam. W ofensywie byłby pożyteczny, a w obronie był zamieszany chyba w trzy bramki. Dlaczego go tam Hasi wystawił? Jak sam powiedział, słyszał (sic!), że Brazylijczyk tak grał u Berga. Rozbrajające.

Widać było, że Legia mecz z Borussią przegrała już w szatni, w głowach. Jaka zatem ocena dla trenera za nastawienie mentalne drużyny do meczu? Wiadomo: pała! Kto opowiada – na dzień przed meczem – że ważniejsze będzie ligowe spotkanie z Lubinem w niedzielę? Co miałby dać taki komunikat? Marne alibi? Dobra, psychologiem Hasi nie jest, z zarządzaniem drużyną kiepsko, to może zobaczmy, co przez te trzy miesiące wypracował jako trener. Niestety, i na tym polu nie ma dobrych informacji.

Legia przebiegła – a była zespołem głównie bez piłki – mniej o 5 kilometrów niż BVB. Inne statystyki z tego meczu też są dla gospodarzy przygnębiające. A przecież warszawianie w Ekstraklasie również siłą, dynamiką, szybkością, wybieganiem i kondycją nie imponują. To nawet siły się nie udało wypracować? To przecież zrobiłby dobry wuefista. Legia Czerczesowa zabiegałaby Legię Hasiego na śmierć.

Idźmy dalej. Jak to się dzieje, że obrońcy Legii stoją jak słupy soli, gdy trzeba walczyć we własnym polu karnym? Gra obronna Legii w tym sezonie to katastrofa.

Jak to się dzieje, że taki Aleksandrow, reprezentant Bułgarii, który bierze kasę za to, że jest zawodowym skrzydłowym, na trzy dośrodkowania aż dwa razy kopie w krzaki? Czy nie można mu kazać zrobić stu wrzutek na każdym treningu?

Czy także nie można przygotować stałych fragmentów gry, w których Legię deklasuje nie tylko Borussia, ale nawet Wisła Płock?

A elementy wolicjonalne, bez których nowoczesny futbol nie istnieje? Bo przecież, jak nie możesz dać rady piłkarsko, to kopiesz, szarpiesz, gryziesz. Walczysz. W środę piłkarze BVB agresji gospodarzy nawet nie poczuli. Legia traciła gole, nawet gdy w danym sektorze miała przewagę liczebną. Hasi nad tym wszystkim nie panuje.

Żeby choć zremisować z Borussią, Legii potrzebne było szczęście. Kupa szczęścia. Ale Hasi swoimi posunięciami szczęściu nawet nie dał szans. Chciał wygrać w totolotka – bo jak inaczej odbierać te hazardowe decyzje personalne – ale uznał, że szczęścia będzie miał tyle, że nawet nie musi wysyłać kuponu.

Dariusz Tuzimek, Futbolfejs.pl

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×