Dogrywka z Bartoszem Białkowskim: Celuję w Premier League

 Redakcja
Redakcja
Najlepszym strzelcem Ipswich jest Brett Pitman. Ile on waży?

- Najważniejsze, że czuje się z tym dobrze. Brett ma taką budowę i tak było zawsze, wiem, gdyż wyglądał podobnie, gdy grałem przeciwko niemu kilka lat temu. Taki jego urok. Jest jednak skuteczny. Jak mamy trening strzelecki, musimy mocno się natrudzić, żeby cokolwiek wybronić. Ma świetnie ułożoną stopę.

Ale to ciebie kibice wybrali najlepszym zawodnikiem Ipswich w zeszłym sezonie, nie Pitmana.

- Przede mną tylko trzech bramkarzy w historii klubu zapracowało na podobną nagrodę. To był dla mnie wyjątkowo ciężki sezon, nie tylko pod względem sportowym. Zacząłem w wyjściowym składzie, zagrałem trzy mecze, po czym dotarła do mnie wiadomość, że stan mojego taty mocno się pogorszył, pod koniec sierpnia tata zmarł, a ja w związku z tym wydarzeniem straciłem miejsce w bramce. Dopiero zimą udało mi się je odzyskać, a potem byłem w kapitalnej dyspozycji. Mam więc mieszane uczucia co do poprzedniego sezonu, z jednej strony przeżyłem tragedię, z drugiej - otrzymałem miłe wyróżnienie od kibiców i od kolegów, bo oni też wybrali mnie piłkarzem sezonu. Wierzę, że tata czuwał nade mną, pomagał mi.

Długo dochodziłeś do siebie po stracie taty?

- Chorował na złośliwy nowotwór płuc. Trwało to półtora roku. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że tata może z tego nie wyjść. Ale walczyliśmy, mimo że guz był bardzo duży, nie można było taty operować… O chorobie dowiedziałem się, grając w Notts County. Po ostatnim meczu sezonu, w którym remis dał nam utrzymanie w League One, rodzice powiedzieli mi o stanie zdrowia taty. Wiedzieli już miesiąc wcześniej, ale nie chcieli mnie martwić, bo walczyłem z zespołem o każdy punkt. To był szok. Choroba zaczęła się od zapalenia płuc, a że tata był wojskowym, twardy facet, trochę je zaniedbał. Inna sprawa, że od młodzieńczych lat palił papierosy. Przeszedł kilka chemioterapii, pojawiła się nadzieja, bo guz zaczął się zmniejszać, ale szybko znowu rósł, a pod koniec pojawiły się przerzuty na wątrobę. Półtora roku temu graliśmy w półfinałach baraży o awans do Premier League z Norwich City. Trzy dni przed meczem zadzwoniła mama - tata dostał zawału serca. Trener pozwolił mi wracać do Polski, mecz mieliśmy w sobotę, wsiadłem w samolot, wieczorem byłem w szpitalu. Tata spał, obudził się rano, powiedział, że wszystko jest OK i żebym wracał do Anglii. Tak też zrobiłem, baraże jednak przegraliśmy i to był koniec sezonu.

Kolejnych siedem tygodni spędziłem w Polsce. Przed meczem z Preston North End byliśmy w hotelu, kiedy znów dostałem telefon od mamy. Trenerowi powiedziałem, że muszę wracać do kraju, bo tata chyba już tego nie wytrzyma. W samolocie było strasznie, przed startem rozmawiałem z tatą przez telefon, ale potem dwie godziny dziury - nie wiedziałem, co się w tym czasie z nim dzieje, czy jeszcze żyje. Tata na mnie czekał, dojechałem do szpitala, zamieniliśmy kilka zdań. Zdążyliśmy się pożegnać. Po czym zapadł w śpiączkę. Był ze mną w każdej sytuacji, woził mnie na treningi, zgrupowania różnych reprezentacji, widziałem jaką radość sprawia mu, że gram w piłkę. Kochałem go. Ale rozmawiajmy już o weselszych tematach.

Oczywiście. Masz rytuały przedmeczowe?

Zawsze się modlę. A biorąc prysznic, na zasłonie piszę palcem pierwsze litery imion dzieci i żony i rysuję serce.

O co chodzi z tą sondą na najfajniejszą brodę, w której zająłeś wysokie miejsce?

- Konkretnie byłem drugi, choć tylko przez kilka godzin, za Conchitą Wurst. Był taki konkurs w internecie, nie znalazłem się wśród nominowanych, natomiast można było wpisać osobę spoza listy. I kibice Ipswich rozkręcili temat. Bo rzeczywiście brodę hodowałem, miałem bardzo długą, dbałem o nią, chodziłem nawet do specjalnego fryzjera, który opiekuje się tylko brodami. Jak już zapuszczałem zarost, chciałem go pielęgnować.

I co się stało? Już takiej brody nie masz.

- Kiedyś powiedziałem w wywiadzie, że dopóki nie będę puszczał bramek, dopóty nie ogolę się. Tak tłumaczyłem posiadanie brody. Tak naprawdę jednak podobała mi się, gorzej, że żona miała odmienne zdanie i w końcu musiałem się poddać.

Komu Gareth Bale czyścił buty w Southampton?

- Kurczę, nie pamiętam… Ale jest taka praktyka w Anglii, że piłkarze pierwszego zespołu mają asystentów w osobach młodych zawodników, którzy odpowiadają między innymi za czyszczenie im butów. Ja miałem to szczęście, że od razu zostałem członkiem pierwszej drużyny, więc mnie to ominęło. A po Bale'u, kiedy już wszedł do zespołu, od razu było widać, że piłkarsko jest doskonały. Miał szesnaście lat, zaczynał na lewej obronie, na treningu brał piłkę pod własną bramką, potrafił minąć trzech, czterech ludzi i zakończyć akcję asystą lub golem. Niesamowity talent.

A jak wspominasz Alana Pardew? Pracowałeś z nim w Southampton, a w poprzednim roku Pardew doprowadził Crystal Palace do finału Pucharu Anglii.

- Chyba mnie cenił. Skończył mi się kontrakt z Southampton, nie chciałem go przedłużyć, choć menedżer proponował nową umowę. Była oferta z Bragi, dziwna sprawa, bo dwa razy latałem do Portugalii i w końcu lekarz oznajmił, że mam problemy z nadgarstkami… Zrobiłem wielkie oczy, bo nigdy żadnych kłopotów z tym nie miałem i do dziś zresztą nie mam. W każdym razie zostałem na lodzie, zadzwoniłem więc do Pardewa zapytać, czy jego propozycja jest nadal aktualna. Była połowa lipca, przygotowania już trwały, ale menedżer powiedział, że temat jest wciąż otwarty. Podpisałem umowę, a potem musiałem zapłacić karę w wysokości dwóch tygodniówek za nieobecność z drużyną od początku przygotowań. Fajnie się zachował.

Na koniec jedną sprawę musisz mi wyjaśnić. Zadebiutowałeś w polskiej ekstraklasie, mając siedemnaście lat. Mogłeś jednak wcześniej, ale spóźniłeś się na zbiórkę pierwszego zespołu…

- Miałem szesnaście lat, mieszkałem sam. Wiadomo, młody chłopak, zawsze snu brakowało i po prostu zaspałem. Nastawiłem budzik, ale jak to bywa - jeszcze dziesięć minut… W tym wypadku dziesięć minut trwało chyba dwie godziny. A zbiórka była o jedenastej! Przyjechałem do klubu, pierwszy zespół był już po treningu. Poszedłem do trenera Vernera Liczki, pokiwał głową ze zrozumieniem, ale powiedział, że na mecz nie jadę.

Szyderka w szatni była?

- Mnie przede wszystkim zależało na tym, żeby nikt z kolegów nie pomyślał, że byłem na imprezie. Bo tak nie było, po prostu zaspałem. Przejmowałem się tym, co myślą inni zawodnicy, zwłaszcza ci starsi jak Krzysiek Bukalski czy Piotrek Lech. Trochę żartów z tego było, ale niezbyt dużo, bo kiedy to się wszystko działo o mały włos nie popłakałem się. Od najmłodszych lat starałem się prowadzić profesjonalnie, omijałem balety szerokim łukiem, nie chciałem, żeby ktoś myślał o mnie jak o imprezowiczu.

Rozmawiał: Przemysław Pawlak

Bohater BVB nabawił się kolejnego urazu

Magiera - Hasi 3:0

Wielki jubileusz Fornalika

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×