Jeśli Manchester City wygrałby w niedzielę siódmy z rzędu mecz w Premier League, to jego przewaga nad drugim Arsenalem wynosiłaby aż pięć punktów. Dlatego cała liga kibicowała Tottenhamowi Hotspur w starciu z The Citizens.
Dodatkowe modły nie były jednak potrzebne, ponieważ Koguty po prostu rozprawiły się z przeciwnikiem. Wynik 2:0 to najmniejszy wymiar kary. Tottenham zagrał jeden z najlepszych meczów w ostatnich latach. Totalnie zdominował rywali z Manchesteru i wykorzystał przeciw nim ich największą broń.
Pep Guardiola uczy swoją drużynę spokojnego rozgrywania piłki nawet pod presją przeciwnika. Ale w niedzielę Tottenham łapał rywali za gardło nawet w ich własnym polu karnym. Pressing był na całym boisku, od pierwszej do ostatniej minuty. Dlatego Man City miał olbrzymi problem.
Koguty pokazały jak trzeba rywalizować z ekipą Guardioli. Nie było siódmego zwycięstwa z rzędu, a mówienie o małym dołku Man City to również przesada. Koguty nie są przypadkową drużyną i tydzień w tydzień to udowodniają. Sam Guardiola mówił, że jeśli nie byłby menedżerem MC, to kibicowałby Tottenhamowi.
ZOBACZ WIDEO: Sam Allardyce: To co zrobiłem było bardzo głupie. Teraz wyjeżdżam na wakacje, muszę to sobie wszystko poukładać
Nieco w cieniu maszeruje Arsenal, który po dwóch kolejkach miał ledwie punkt. Teraz jednak wygrywa piąty z rzędu mecz i chociaż styl w pojedynku z Burnley FC pozostawił sporo do życzenia, to liczył się końcowy efekt. Kanonierzy wielokrotnie grali piękną dla oka piłkę, ale nie potrafili przekuć tego w wymierne korzyści. Tym razem było zupełnie inaczej. Mimo przeciętnej postawy wygrali na wyjeździe i zajmują trzecie miejsce.
Wyścig o mistrzostwo Anglii zapowiada się ekscytująco. Liverpool FC potwierdził tylko, że drzemie w nim niewyobrażalny potencjał. The Reds z pewnością będą bić się o najwyższe cele - tym bardziej, że nie grozi im zmęczenie. Ekipa Juergena Kloppa nie występuje bowiem w europejskich pucharach. To samo tyczy się Chelsea, ale ta na razie jest siódma.
Tyle samo punktów co The Blues ma Manchester United. Czerwone Diabły same są jednak sobie winne, ponieważ tyle co stworzyły okazji w meczu ze Stoke City, to można byłoby obdzielić kilka innych spotkań. Nieskuteczność sprawiła, że zamiast trzech punktów straty do Man City jest pięć.