Jeszcze przed kilkoma tygodniami stadion we Wrocławiu był twierdzą. Przez 300 minut rywale nie zdołali pokonać Mariusza Pawełka. Dopiero w 8. kolejce bramkę odczarował Piotr Ćwielong z chorzowskiego Ruchu. Zresztą od spotkania z piłkarzami Waldemara Fornalika zaczęły się kłopoty Śląska Wrocław na własnym obiekcie.
Wrocławianie od trzech spotkań nie mogą się przełamać przed swoimi kibicami. Punkty do swojego dorobku dopisał Ruch Chorzów, gospodarzy rozgromiła Jagiellonia Białystok, a w 11. kolejce na Dolnym Śląsku rozgościła się Bruk-Bet Termalica Nieciecza, która wygrała 2:1.
- Po raz kolejny straciliśmy trzy punkty na własnym stadionie. Trudno skomentować to spotkanie. Jest mi wstyd - mówił po spotkaniu kapitan Śląska, Piotr Celeban.
Nic nie zapowiadało kłopotów. W 23 minucie po rajdzie Kamila Bilińskiego prawą stroną piłkę do własnej bramki skierował Patryk Fryc. Po chwili indywidualną akcją popisał się Ryota Morioka. Japończyk do momentu strzału zrobił wszystko perfekcyjnie. Wywalczył piłkę na własnej połowie, przebiegł ponad 50 metrów i zabrakło tylko wykończenia.
ZOBACZ WIDEO: Strata punktów wyjdzie kadrze na dobre? "Będziemy mocniejsi"
- Dla przebiegu pojedynku kluczowa była nasza sytuacja, po której mogliśmy objąć prowadzenie 2:0. Podobnie jak w niedawnym spotkaniu z Ruchem Chorzów, nie wykorzystaliśmy stuprocentowej okazji - przypomniał obrońca.
Śląsk tuż przed przerwą pozwolił niecieczanom wyrównać. Po faulu Mariusza Pawelca karnego wykorzystał Wojciech Kędziora. - Sędzia gwizdnął, nie ma dyskusji. Po akcji arbiter zapewnił mnie, że jest pewny swojej decyzji - wyjaśnia Celeban.
Przed wrocławianami piętrzyły się trudności. W 48 minucie drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę otrzymał Filipe Goncalves. Minęło ledwie 15 minut, a Śląsk musiał gonić wynik po trafieniu Kornela Osyry. - Straciliśmy zawodnika, ale liczyliśmy, że pojawią się jakieś sytuacje. Potem Termalica strzeliła nam bramkę na własne życzenie i kontrolowała już mecz - zakończył piłkarz Śląska.