Kamil Grosicki dla "GW": Pisali o długach? Robi mi się niedobrze

- Dostałem od nich pieniądze za podpisanie umowy! - zapewnia w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Kamil Grosicki. I tym samym wyśmiewa rewelacje angielskich mediów, które pisały, że piłkarz nie trafił do Burnley z powodu hazardowych zaszłości.

Jacek Stańczyk
Jacek Stańczyk
PAP/EPA / EPA/PETER POWELL

Konkretnie, dziennik "Burnley Express" podał, że jego obecny klub Rennes miał spłacić dług hazardowy Kamila Grosickiego i możliwe, że teraz przy okazji transferu do Burnley chciał te pieniądze od piłkarza odzyskać. Powstało ogromne zamieszanie, na które z boku patrzyło Burnley i w pewnym momencie powiedziało, że się wycofuje.

Kulisy wydarzeń sprzed miesiąca reprezentant Polski odkrył w obszernym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Mówi w nim, że w jego klubie Stade Rennes myślano, że skoro w ostatnim dniu okna transferowego już zdecydował się wsiąść w samolot do Anglii, to podpisze wszystko, co mu podsuną. Tymczasem piłkarz miał zupełnie inne plany, chciał walczyć o to, co mu się należy. - Zawsze o nie chodzi - odpowiada na pytanie, czy chodziło o pieniądze.  - W marcu przedłużyłem umowę z Rennes, umówiliśmy się na kilka rzeczy. Niektóre zapisy nie zostały zrealizowane. Dostałem coś, a klub chciał, bym później to zwrócił. A przecież zasłużyłem na to swoją grą. No i Rennes mogło na mnie zarobić olbrzymie pieniądze - mówi.

Gdy dziennikarze przypomnieli mu, co pisali Anglicy, że Rennes chciało odzyskać zapłacone za piłkarza długi, też uszczegółowił. - Jak czytam, że chodziło o to, ze Rennes spłaciło moje długi hazardowe, niedobrze mi się robi. Dostałem od nich pieniądze za podpisanie umowy! Dlaczego miałbym je zwracać? Niezależnie od tego, na co bym je wydał, to moje pieniądze, zarobione na boisku. Koniec tematu. Mam zwracać za to, że strzeliłem dziesięć goli w sezonie, a większość decydowała o zwycięstwach?

Przypomnijmy. W marcu reprezentant Polski podpisał z Rennes nową umowę, ważną do 2020 roku. W ostatnim dniu okna transferowego Kamil Grosicki nagle opuścił zgrupowanie reprezentacji Polski przed meczem z Kazachstanem. Wsiadł w samolot i poleciał do Burnley. Anglicy oferowali za Polaka 8 mln euro, wydawało się, że transfer jest już dopięty. Tuż przed północą okazało się, że nic z przenosin do Premier League nie wyszło.

Piłkarz był wściekły, powiedział pod adresem klubowych władz kilka cierpkich słów. Teraz zdradza, że te chciały go nawet odsunąć od składu. - Padło tyle słów... Jednego dnia słyszałem przez telefon jedno, a następnego - coś innego. Pierwszy przekaz był taki, że jestem w Rennes skończony. Było jak w kartach, klub poszedł all-in. Ale "Grosik" się nie boi, "Grosik" sprawdza. Przecież nie podpisałbym trzy miesiące przed mistrzostwami nowego kontraktu, gdybym czegoś za to nie dostał. Dostałem tyle, że się zgodziłem. Proste. A potem klub chciał, żebym mu to zwrócił. No ludzie...

Dzisiaj Grosicki z władzami Rennes rozmawia tylko przez prawnika i agenta. Jeśli chodzi o boisko, nie ma już żadnego problemu z kontuzjami, wrócił też do regularnej gry. W ostatnich dwóch meczach był już podstawowym piłkarzem francuskiego ligowca.

ZOBACZ WIDEO: Łukasz Piszczek: kibice BVB znają życiorys Kuby i ciągle bardzo go doceniają [2/2]


Oglądaj rozgrywki francuskiej Ligue 1 na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×