Michał Kołodziejczyk: Belfer. Sezon 2 (felieton)

PAP/EPA / EPA/OLIVER WEIKEN
PAP/EPA / EPA/OLIVER WEIKEN

Zielona szkoła się udała. Przecież chodziło o integrację, bo na egzaminie i tak ściąga się od prymusa - pisze redaktor naczelny WP SportoweFakty Michał Kołodziejczyk w swoim felietonie po meczu Polska - Armenia.

Kiedy w szkole pojawił się nowy nauczyciel, cała klasa zamarła z przerażenia. Z panem Waldkiem może było nudno, ale przynajmniej był zachwycony, że może pracować z tak zdolną młodzieżą. To była dla niego przygoda życia - całe życie w podstawówce a tu nagle liceum. Dawał dużo luzu, a że promocji do następnej klasy nie było, to trudno. Jeszcze tylko lanie od rodziców i wakacje.

Pan Adam wszedł do klasy dziarskim krokiem. Natychmiast zdał sobie sprawę z dużych możliwości uczniów, z którymi przyszło mu pracować. Zaczął jednak rozstawiać po kątach, zmienił gospodarza na tego, który aktualnie lepiej się uczył, a z przerwy do klasy kazał wracać biegiem zaraz po dzwonku.

To jednak pan Adam był nowy, a szkoła należała do uczniów, więc zaczęły się pielgrzymki do dyrektora. Gospodarz klasy w gabinecie na najwyższym piętrze wytargował taryfę świąteczną opartą na zaufaniu. Pan Adam poprzesadzał chłopców w ławkach, pokazał też jednak, puszczając oko, na kogo będzie stawiał niezależnie od tego, jaką ocenę dostał na ostatniej kartkówce. Z przerwy można już było wracać powoli, byle nie rzucać się kanapkami.

Dyrektor się cieszył, bo były efekty. Zadowoleni byli też rodzice. Zakończenie roku, po którym gospodarz przemawiał do wszystkich przez mikrofon, gratulując promocji z wyróżnieniem do kolejnej klasy, już maturalnej, miało tylko utwierdzić wszystkich w słuszności przyjętej drogi postępowania. Pan Adam też był zadowolony, to był jego najlepszy rocznik. Dołączył do nauczycielskiej elity kraju, chwalili go wszyscy. Że pracowity, że umie nie spać i że daje sobie radę z taką bandą urwisów.

ZOBACZ WIDEO Tomaszewski: Nawałka zaczął "filozofować" ze składem i... (Źródło: TVP S.A.)

Spędzone wspólnie wakacje we Francji były jak żniwa. - Będziemy się uczyć jeszcze lepiej, ale musimy mieć więcej luzu - mówili uczniowie i nauczyciel się zgadzał. Przerwy między zajęciami w plenerze na wsi w deszczowym Kraju Loary wypełniały wizyty ukochanych. Wiadomo, młodzież dojrzewa, ma swoje sprawy. Musi spróbować wszystkiego.

Luz mieli też ci, którzy życia rodzinnego na szeroką skalę nie uprawiają i doskonale czują się w swoim gronie. Nikt do nikogo nie miał pretensji, chociaż z czasem dni luzu przejęły czas posiadania piłki nad dniami pracy. Niektórzy luzowali się od samego rana. W tym szaleństwie była metoda. Uczniowie chwalili pana Adama, zauważając - skądinąd słusznie - że jakby im na coś nie pozwolił, to zrobiliby to nielegalnie, więc lepiej jechać na zielonym świetle, niż bez sensu stawiać fotoradar. Poza tym na zdjęciach z fotoradaru brzydko się wychodzi, oczy się świecą.

Egzamin za egzaminem w sesji wyjazdowej szedł coraz lepiej, a gdy nagle jakaś niedoceniana klasa z jakiejś Polski znalazła się w ósemce najlepszych w Europie, można było otworzyć szampany. Gospodarz klasy coś tam marudził, że można było więcej, że nadal jest nienasycony, ale nikt specjalnie go nie słuchał, bo wiadomo było, że zawsze mu mało. Pomagały mu tylko ciche głosy niektórych kolegów - trudno jednak mieć posłuch u pozostałych, gdy na co dzień zamienia się z nimi dwa słowa i to mówiąc z obcym akcentem.

Powrót do szkoły okazał się trudniejszy, niż można było się spodziewać. Na rozpoczęciu nowego roku straszył nawet dyrektor: "Nie wolno spocząć na laurach, przed wami matura!". Uczniowie kiwali głowami z uznaniem, nie zakładając jednak specjalnie zmiany swojego nastawienia do nauki. Niektórzy zaczęli jechać na opinii. Pierwsze dwójki na klasówkach posypały się jednak już 4 września. Do klasy wdarła się nerwowość. To ktoś kogoś kopnął leżącego, to przyłożył z łokcia, zaczęło brakować sił i koncentracji w drugiej części dnia po długiej przerwie obiadowej.

Uczniowie innych klas narzekali też, że po powrocie z Francji niektórzy z uczniów pana Adama zaczęli być aroganccy. - Nie dałeś mi jabłka, zanim latem osiągnąłem sukces, to teraz nie będę z tobą gadał - takie dziecinne teksty słychać było coraz częściej. Podczas ostatniej wywiadówki trudno było nawet zmusić niektórych, by wzięli w niej udział. Nowi, którzy dołączyli do klasy kilka tygodni temu, odmawiali w rozmowach z przedstawicielami dyrektora używając przekleństw. Podczas lekcji odmawiali też podejścia do tablicy mówiąc, że nie są jeszcze gotowi i potrzebują dłuższej rozgrzewki, by zrozumieć temat. Na wuefie skakali nisko w dobrych sytuacjach, odwrotnie proporcjonalnie do ilości przyjmowanych odżywek zapewniających skoczność.

A pan Adam się zamknął. Nie, że w sobie. Na spotkaniach z rodzicami ciągle puszcza tę samą płytę i zdążył się jej już nauczyć na pamięć. A może znudził już nie tylko rodziców? Pan Adam zamknął się w pokoju, ufając, że skoro klasa tak zdolna, że ósma w Europie, to maturę zda siłą rozpędu. Naiwnie wierzy w to, że uczniowie siedzą w pokojach i grają w warcaby. Pan Adam stracił kontrolę, sztukę przymykania oka opanował do perfekcji, nie przejmuje się też warunkami, w jakich na zielonych szkołach mieszkają jego uczniowie. Niby książki w tornistrach, ale rodzinnych spotkań przy grillu nie brakuje, a że w remizie obok wesele, to co? Przecież i tak nikt nie pójdzie wcześniej spać, niż impreza się skończy. Rywala trzeba przecież rozpracować do końca.

Tylko ten gospodarz, lizus, po ważnym egzaminie zażyczył sobie kroplówkę i środki nasenne, zamiast delektować się sukcesem.

Michał Kołodziejczyk
Inne teksty autora >>>

Źródło artykułu: