Tłusty czwartek: Znikający bramkarz
O ile w ich przypadku była to tylko mocna zabawa, u "Młynarza" to pogłębiający się problem. Bywało, że bramkarz nie pojawiał się na treningach, bo zaszywał się w jakiejś norze i po prostu "tankował".
W ten sposób radził sobie z nerwami. Od 1979 roku Ryszard Kulesza testował go w meczach towarzyskich, ale dopiero 10 października 1981 roku jego następca, Piechniczek, zdecydował, że czas na trwałą zmianę w bramce. Gdyby nie "Afera na Okęciu", doszłoby do niej wcześniej. Przecież fantastycznie radził sobie w Widzewie, wybronił drużynie karne w meczu z Juventusem. Był kimś. Albo miał więcej szczęścia niż inni. Przecież sam pytany przez dziennikarzy o to, co jest najważniejsze w życiu bramkarzy, odpowiedział: "Trochę farta".
Ale w kadrze narodowej długo czaił się na pozycję numer 1. W końcu zastąpił kultowego Jana Tomaszewskiego. Przed meczem w Lipsku z NRD nerwy go zjadły. Zawalił gola. Polska wygrała i awansowała do mundialu, ale jak pisał "Sportowiec": "W autokarze, wiozącym naszą ekipę ze stadionu do hotelu, a potem na lotnisko, było kilkunastu szczęśliwych zawodników i jeden smutny".A jednak szybko się wpasował. Zresztą nie miał wyjścia, bo Piechniczek, stawiając na niego, skreślił definitywnie Tomaszewskiego. Wiadomo było, że "Tomek" jest jak primadonna. Kości zostały rzucone i na mundialu w 1982 roku Młynarczyk był niemal perfekcyjny. Jeśli mu nie szło, to głównie w karty.
W swojej autobiografii "Spalony" Andrzej Iwan opisuje, jak Młynarczyk siada do stołu, pali papierosy i przegrywa pieniądze w pokera.
"Im więcej ich tracił, tym dłużej chciał grać. Im dłużej grał, tym bardziej się wkręcał. Zaczęliśmy ciąć jeszcze przed meczem z Peru, natomiast między spotkaniami z Peru a Belgią i zwłaszcza później, między Belgią i ZSRR karty pochłonęły nas totalnie. Kiedy w nocy zamiast spać Józek chciał rozdawać, trochę się zdziwiłem. Gdy następnego dnia zamiast iść na trening, ciągle licytował - byłem zdziwiony podwójnie. Ale w sumie, nie moja sprawa. Co mnie obchodzi, czy Młynarczyk trenuje, czy nie? Niech się dla odmiany Kazimierski i Mowlik trochę wykażą.
Drużyna trenowała, my graliśmy dalej.
Józek nie brał pod uwagę zakończenia partii, dopóki się nie odkuje. A z każdym rozdaniem oddalał się od celu. Kiedy następnego dnia znowu nie pojawił się na treningu, przyszedł do naszego pokoju zaniepokojony Piechniczek.
- Józek... - zagadał nieśmiało do swojego pupilka.
- Spier***** stąd!!! - wydarł się na całe gardło "Młynarz", jednocześnie dając do zrozumienia, że priorytety się trochę zmieniły; poker ważniejszy od piłki nożnej.
(...)
W czasie jednego z posiłków trener poprosił mnie:
- Powiedz, żeby przestał.
Odparłem:
- Pana nie słucha, a mnie posłucha?
Próbowałem jednak wpłynąć na kolegę z pokoju.
- Józek, wiesz przecież, że masz mecz.
- Pier**** to, nie gram. A teraz rozdawaj."